Mały, czasowy poślizg *52*

123 9 1
                                    

Zaczyna coraz bardziej się denerwować. Jest już sporo ponad kwadrans po ustalonym czasie rozpoczęcia uroczystości, a Jeongguka jak nie ma tak nie ma. Jak na złość, dotrzymujący mu towarzystwa Jimin nie może się do niego dodzwonić, tylko podkręcając ten stan. Zebrani goście gapią się na niego jak na ofiarę losu. Pewnie myślą jakim to musi być podłym człowiekiem, że narzeczony zdecydował się tutaj dziś nie pojawić. I może Taehyung powinien być na niego zły, wyklinać go wniebogłosy z wiadomych powodów, tak on się zwyczajnie martwi. Jest pewny, że nieobecność ukochanego nie wynika ze strachu czy rezygnacji, ale czegoś gorszego. Może coś się stało? Może coś z dziećmi? Co prawda ustalili, że kwestię opieki nad dziećmi przejmie on, choć trochę go odciążając, tak ma wrażenie, że coś w trakcie tego poszło nie po jego myśli. Czy powinien wciąż tutaj czekać, unikając tych szyderczych spojrzeń, czy może wsiąść w auto i czym prędzej udać się do domu?

Czekają kolejne dziesięć minut, a nadzieja Taehyunga ulatuję jak piasek przesypujący się w klepsydrze. Nie przyjdzie. Rozmyślił się, jak nic. Doszedł do wniosku, że to nie jego droga życiowa i dał nogę. Zwyczajnie stchórzył. Nie miał mu tego jednak za złe. 

Ostatni raz spoglądając w stronę wejścia do świątyni przeciera spływające po jego policzkach łzy, starając się ustalić jakimi słowami powinien tłumaczyć się przed zebranym tłumem. Spogląda załamany w stronę siedzącej na specjalnym miejscy mamy i babci, dostrzegając w ich spojrzeniach ogromny smutek. Wysoko ceniły Jeon, wiedząc jak wiele zrobił dla jej syna. Uważały jednak, że opcja ze ślubem jest zbyt pochopną decyzją. Jak widać, miały racje. Tylko przelotnie omiata spojrzeniem rodziców swojego ukochanego, wyczuwając od nich ogromne pokłady współczucia i płynących niemo przeprosin. Co oni mogli? Nie potrafili wpłynąć na swojego syna, aby przemówić mu do rozumu. Odkąd pamiętali był uparty i zawsze robił na odwrót. 

— Ja... — zaczyna niepewnie, rozglądając się po całym kościele — Przepraszam, że ściągnąłem was tutaj niepotrzebnie — mówi z wyczuwalnym smutkiem, ponownie ścierając płynące po jego karmelowej skórze słone kropelki — Byłem pewny, że... — przerywa nagle, gdy głośny klakson auta przebija się echem przez całą świątynie, a spojrzenia każdego z gości skierowane są w stronę otwartych szeroko, dwuskrzydłowych drzwi.

Czyżby to był on?

Sam nie wie co właściwie czuję, gdy długo wyczekiwany brunet staję w wejściu, wpatrując się w niego z dziwnym grymasem. On zaś zastyga w miejscu. Czy to jest prawdziwe? Czy może tęsknota i ból mamią jego zmysły. Ogromne poruszenie gości uświadamia go jednak, że wcale nie majaczy. Otrząsa się z letargu, gdy brunet pewnym krokiem pokonuję dzielące ich metry, krocząc wyznaczoną przez biały dywan ścieżką. Staję naprzeciwko niego, ubrany w swój obłędny mundur, tuż przed ołtarzem, ścierając z jego policzków pozostałości po łzach, składając na jego wargach długiego, przepraszającego całusa. W pełni mu się należy. 

— Myślałem, że się rozmyśliłeś — szepcze, ponownie otaczając się pozytywną energią. 

— Początkowo właśnie tak planowałem zrobić — chichoczę, choć absolutnie nie jest to powodem do takowej reakcji — Yoongi trochę mnie zmotywował. Mieliśmy także ciekawą przygodę po drodze. 

— O matko, powinienem pytać? — szepcze wciąż, otulając jego kark ramionami, aby móc nieco bardziej się do niego zbliżyć. 

— Może nie tutaj — mruczy zadziornie, ponownie racząc ukochanego kilkoma głębokimi pocałunkami — Wydaję mi się, czy mamy ślub do odhaczenia?

Sung chichocze pod nosem, uderzając go lekko w tors. Boże, że też mógł pomyśleć, że Jeongguk byłby w stanie się teraz wycofać. Za bardzo go kochał, aby tak go zranić. 

A Life War - TaekookWhere stories live. Discover now