Rozdział 40

7.3K 308 42
                                    


Nowe, kurwa, życie, powtarzałam sobie w myślach, stojąc przy dużym oknie w jadalni.
Fale wzburzonej wody uderzały o skały, które wyrastały z ziemi, niczym ostre zęby potwora, zaledwie kilka metrów od naszego tarasu. Od fiordu oddzielała nas tylko piaszczysta dróżka, na której niegdyś znajdowały się tory kolejowe. Podobno rozmontowano je i przeniesiono, ponieważ hałas przejeżdżającego pociągu denerwował ludzi.
Jakich ludzi, do cholery?
Oprócz naszego domu, w okolicy znajdowały się jeszcze dwie chatki, jednak rzadko spotykaliśmy sąsiadów.
Ignorowali nas w kulturalny sposób i po prostu udawaliśmy, że się nie znamy. Ścieżka za oknem prowadziła w dwie strony- prawo i lewo. Po kilku miesiącach spacerowania w tych samych kierunkach, czułam odruch wymiotny na samą myśl o wyjściu z domu.
Idąc w lewo mogliśmy dojść do centrum, w którym znajdował się tylko jeden sklep i stacja benzynowa.
Westchnęłam, zamykając okno, by zimny listopadowy wiatr nie wdarł się do środka. I tak byliśmy już wystarczająco zmarznięci.
Nie żebym narzekała na warunki, ale dom miał około stu osiemdziesięciu lat i z całą pewnością ściany były nieocieplone, a nas nie było stać na remont.
Wsunęłam się do łóżka, przykrywając puchową kołdrą i gapiłam się w sufit.
Nie mogłam spać i walczyłam z bezsennością od ponad dwóch lat.
I tak, powoli trafiał mnie szlag.
Myślałam, że norweski klimat okaże się zbawienny, jednak kompletnie się pomyliłam. Właściwie było coraz gorzej.
Astrid zapomniała mnie uprzedzić, że w Norwegii zima trwa przez pół roku, a wraz z nią wszechobecna ciemność.
Ulokowała nas w Vestfold, rejonie położonym na południu Norwegii, a sama zamieszkała na północy. Nie mogła wyjechać do Szwecji, za bardzo bała się, że ktoś ją rozpozna. Nie miałam z nią kontaktu od ponad dwóch lat, ale byłam pewna, że wciąż szuka zaginionej córki.
Tak, minęły już dwa lata. O dwa za długo w tym miejscu. Nienawidziłam miasteczka Holmestrand, w którym przyszło mi żyć. Otaczała mnie woda i potężne, przerażające, ciemne skały.
Ze zdziwieniem musiałam przyznać, że ostatnim czasem zbliżyłam się do Boga. Nie potrafiłam jeszcze w stu procentach określić w co dokładnie wierzyłam, ale wizyty w kościele odrobinę mnie rozluźniały. A przynajmniej tak sobie wmawiałam, by do końca nie zwariować. Może po prostu nie miałam nic innego do roboty i nawet wyjście na mszę wydawało mi się atrakcyjne?
Było nam ciężko. Każdy dzień dłużył mi się w nieskończoność i tylko przy Liamie starałam się nie załamywać.
Liam skończył niedawno dziewięć lat, szybko nauczył się norweskiego, choć najchętniej rozmawiał z dzieciakami po angielsku. Jeżeli w ogóle chciał z kimś rozmawiać, bo odstawał od grupy rówieśników.
Tak jak przypuszczałam, nie było łatwo wychowywać chłopca, który całe życie plątał się pod nogami przestępców.
Otrzymywaliśmy telefony ze szkoły, a ja za każdym razem modliłam się, by Liam, a raczej Lukas, bo tak miał teraz na imię, nie powiedział nauczycielce o kilka słów za dużo.
Utrzymanie wszystkiego w tajemnicy zależało od dziewięciolatka, co wydawało mi się absurdalne, a życie w ciągłym strachu doprowadzało mnie już do szaleństwa. Liam- Lucas był tylko dzieckiem, w dodatku takim, nad którym ciężko było zapanować.
Zastanawiałam się, czy gdyby opowiedział w szkole naszą historię, ktoś by mu uwierzył. Oficjalnie byliśmy rodziną imigrantów z Nebraski, a nieoficjalnie... Cóż, wiadomo.
Czy po śmierci Hammera poczułam się lepiej? Nie, choć bardzo liczyłam, że tak będzie. Zemsta nie przyniosła mi żadnych korzyści, jedynie pogorszyła moje zdrowie psychiczne.
Ciemność za oknem przypominała mi o demonach, które przylgnęły do mnie w momencie, w którym wbiłam ostrze noże w brzuch Hammera.
Gdy zamykałam oczy, widziałam jego podły uśmiech, zgniecione kartki z pamiętnika i zakrwawione ściany.
Moja depresja pogłębiała się z każdym miesiącem, a brak słońca w okresie zimowym i ograniczony kontakt z ludźmi, nie pomagały przetrwać najcięższych chwil.
Nigdy nie przypuszczałabym, że tak gównianie może wyglądać życie byłych mafiosów. Nie dorabiałam sztucznej, cukierkowej otoczki do szamba, w którym się znaleźliśmy. Musiałam przełknąć gorycz i zaakceptować los, choć było to cholernie trudne. Nie romantyzowaliśmy też naszego przymuszonego związku z Christianem, bo nie do końca byliśmy ze sobą szczęśliwi. Pewnie byłoby inaczej, gdyby nie ciążył na nas ciężar tajemnic i odpowiedzialności.
Christian chodził do pracy w fabryce. Tak, mój udawany mąż, przykładny obywatel i kochający ojciec udawanego syna, Lucasa, pracował osiem godzin dziennie, by utrzymać rodzinę.
Zapewne nigdy nie pracował legalnie, a tym bardziej stricte fizycznie, więc dusił się od poniedziałku do piątku, nienawidząc nowego życia prawdopodobnie tak samo mocno, jak ja.
Oszczędności, które Rachel i Christian nagromadzili w sejfie starczyły na skromne życie, podczas ukrywania się w Pensylwanii, wyrobienie fałszywych dokumentów i zagwarantowanie wszystkim dachu nad głową w krajach skandynawskich.
Miałam wrażenie, że to nam przypadło najgorsze gówno, ale aż bałam się myśleć, co musieli przechodzić inni, gdzie mieszkali i co robili.
Kurna, jak ja za nimi tęskniłam.
Spróbowałam zasnąć, ale nie mogłam znaleźć wygodnej pozycji. Christian mruknął coś pod nosem przez sen, więc przestałam się wiercić. Musiał się wyspać, bo o siódmej zaczynał zmianę.
Kurwa, to jakiś absurd.
Za kilka godzin wstanie i z ponurym wyrazem twarzy wyślizgnie się z domu, by wrócić po piętnastej, kiedy na dworze będzie już szaro.
Życie które prowadził wcześniej różniło się diametralnie od tego, co przyszło mu teraz robić, ale ja nie mogłam mu pomóc.
Sama nie znosiłam swojej nowej roli. Udawałam przykładną żonę, szykowałam kanapki dla męża i syna, którzy nie byli nawet moją prawdziwą rodziną, a później zapadałam w fotelu i czekałam, aż wrócą z pracy i szkoły.
Z nikim nie rozmawiałam, bo nie miałam z kim.
Nigdzie nie wychodziłam, bo nie miałam gdzie.
Nic nie robiłam, bo nie miałam co.
Jeżeli zaraz nie przestaniesz tak myśleć, to zwariujesz, Alice!
Zamknęłam powieki i postanowiłam nie otwierać ich aż do rana, jednak sen nie nadciągał, a zamiast niego pojawiły się wspomnienia.


Siedziałam na łóżku, obracając w dłoniach paszport.
Policzki wciąż miałam mokre od łez, bo przed chwilą wypiłam z dziewczynami ostatnią butelkę wina.
Ryczałyśmy, śmiałyśmy się, przytulałyśmy i znów ryczałyśmy.
Nie byłam pewna, co w tym czasie robili faceci, ale pewnie też wykorzystywali wieczór na pożegnanie. Może w trochę innym stylu, bo jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić zapłakanego Masona, wiszącego na Neilu czy Christianie i mnóstwa osmarkanych chusteczek, walających się po podłodze, ale zawsze coś.
Wróciłam do sypialni i już byłam gotowa iść spać, kiedy nagle drzwi zaskrzypiały, a do środka wsunął się Christian.
Nie pukał, bo wchodził do siebie. Spał na rozkładanej sofie, stojącej pod ścianą.
– Nie śpisz jeszcze?
– Nie. – pokręciłam głową, wycierając policzki.
Mężczyzna uśmiechnął się łagodnie, podszedł do łóżka i kucnął przede mną, rozsuwając mi lekko nogi, by znaleźć się między nimi.
– Wszystko będzie dobrze. – zapewnił, choć uważałam, że to marne i banalne pocieszenie. – Norwegia to piękny kraj.
– Sama nie wiem. Boję się, Christian. Nie mam pojęcia jak to wszystko ma wyglądać. Ja, ty, Liam... – wymieniałam, kręcąc głową.
– Nie masz czego się bać, ze wszystkim sobie poradzimy.
– Będziemy udawać małżeństwo.
– No tak. – wzruszył ramionami, jakby ten plan w ogóle go nie przerażał.
Westchnęłam, padając na łóżko. Leżałam sztywno, gapiąc się w sufit.
Materac ugiął się pod ciężarem Christiana, który zawisł nade mną, podpierając się dłońmi po obu stronach mojej głowy.
– Nie będzie tak źle. – wyszczerzył się cwaniacko. – Będę dobrym mężem.
– Mhm, jasne. – przewróciłam oczami. – Nie martwisz się tym, że zamieszkasz z kobietą, której praktycznie nie znasz?
– Ani trochę. – mrugnął do mnie i zmienił pozycję, układając się obok mnie. – Ale widzę, że ty już tak.
Milczałam, licząc drewniane belki nad głową, by zająć czymś gonitwę myśli.
– Alice, popatrz na mnie. – poprosił cicho, a ja niechętnie obróciłam twarz w jego kierunku. – Obiecuję ci, że nic między nami się nie zmieni. Dalej będziemy Christianem i Alice, mogę nawet spać na kanapie, jeśli chcesz. Nikt nie zmusza nas do zachowywania się, jak prawdziwe małżeństwo.
– Na pewno? – zapytałam zmartwionym, ochrypniętym głosem.
– Na pewno.
Trochę mi ulżyło, jednak nie na tyle, by poczuć się normalnie. Cóż, sytuacja była na tyle dziwaczna, że o jakiejkolwiek normalności mogłam zapomnieć.
– Więc nie będę musiała prać twoich ciuchów?
Christian zaśmiał się głośno, a ja chłonęłam ten przyjemny dźwięk. Uwielbiałam, gdy był szczerze rozbawiony.
– Nie.
– A sprzątanie?
– Możemy się zmieniać. – wzruszył ramionami.
– Gotowanie?
– Mogę gotować, ale przypomnij sobie moją zupę.
– Dobra, zapomnij. – uśmiechnęłam się, marszcząc nos. – Sama zajmę się gotowaniem.
– Umowa stoi. – odpowiedział z zadowoleniem.
– I nie będziemy spać w jednym łóżku.
– Nie będziemy spać w jednym łóżku. – pokiwał głową.
– I nie będziemy się pieprzyć.
Uniósł kąciki ust i odchylił głowę do tyłu, zakrywając twarz poduszką. Idiota!
– Christian! – krzyknęłam, udając oburzenie, jednak rozbawił mnie swoją reakcją. Zabrałam mu poduszkę i odrzuciłam ją na bok, gapiąc się w jego ciemne oczy. – I nie będziemy się pieprzyć. – powiedziałam powoli, głośno i wyraźnie.
– I nie będziemy się pieprzyć. – powtórzył niechętnie.
Przekręciłam się na bok, patrząc na niego z zadowoleniem.
Nie wiem nawet, kiedy zasnęliśmy. Oczywiście w jednym łóżku.

Postanowienie o życiu w „białym małżeństwie" złamaliśmy już po pierwszych dniach w Norwegii, jednak kto by się tym przejmował.
Byliśmy dorośli, zresztą, jak się szybko okazało, seks był jedyną rzeczą, która sprawiała nam przyjemność w nowym miejscu.
Chociaż na chwilę mogliśmy zapomnieć o przytłaczającej nas rzeczywistości.
Cholera, czy ja kiedykolwiek zasnę? Westchnęłam, przecierając oczy dłońmi.
Jeden, dwa, trzy... zaczęłam praktykować tę idiotyczną metodę liczenia owiec, gdy nagle usłyszałam ciche skrobanie w przedpokoju.
Wstrzymałam oddech, by lepiej wsłuchać się w podejrzany dźwięk.
Myszy. Cholerne myszy.
Znów zacisnęłam powieki, ale drapanie stawało się coraz głośniejsze.
To nie myszy. Nie tym razem.
Wysunęłam się spod kołdry i ruszyłam w kierunku drzwi wejściowych. Coś ciemnego pojawiło się za oknem, a ja zdębiałam.
Postać człowieka stała przed naszym domem.
Serce prawie wyskoczyło mi z piersi, ale szybko się opamiętałam. Liam spał na górze, mój niby- mąż był tuż za ścianą i poczułam potrzebę bronienia swojej udawanej rodziny.
Cofnęłam się o krok, by po chwili pędem ruszyć do Christiana. Wskoczyłam na niego, szarpiąc go za ramiona. Zerwał się na proste nogi, gotowy do ucieczki lub walki.
Cóż, stare nawyki gangstera były, jak widać, nie do wytępienia.
Podeszliśmy do drzwi, stałam tuż za nim, trzymając w rękach plastikowy parasol. Lepsza taka broń niż żadna. Astrid dała nam wszystkim kategoryczny zakaz posiadania broni palnej w domu.
Christian lekko uchylił drzwi. Stał obrócony do mnie plecami, więc nie widziałam jego twarzy, jednak już po kilku sekundach niepokojącej ciszy, usłyszałam... śmiech i okrzyki radości.
– Co ty tu, do cholery, robisz?! – zaśmiał się mój niby- mąż, a ja od ponad dwóch lat nie słyszałam w jego głosie takiej radości.
Otworzył szerzej drzwi, by wpuścić naszego gościa.

    Koniec części pierwszej. Dziękuję bardzo Wam wszystkim i każdemu z osobna za każdy komentarz i zainteresowanie! Jestem przeszczęśliwa, że mogę dla Was pisać!
 Do zobaczenia! 

„Na końcu wszystko będzie dobrze. Jeśli tak nie jest, oznacza to, że to jeszcze nie koniec." 

                                                                                                                      – John Lennon

MALBAT (ZOSTANIE WYDANE)Where stories live. Discover now