Rozdział 9

7K 311 10
                                    


Mój plan był prosty, ale miałam nadzieję, że skuteczny.
Długo się nad nim zastanawiałam, bo właściwie od kiedy znalazłam karteczkę, nie umiałam skupić się na niczym innym. Rozpisałam sobie wszystko, przemyślałam każdy możliwy scenariusz.
Myślał, że dam się oszukać po raz drugi? Nie ma mowy. Fakt, że chyba miał mnie za głupią działał tylko na moją korzyść, nie zdawał sobie sprawy z tego, że potrafiłam być przebiegła.
Bardzo dużo myślałam o tym, czego ten człowiek może ode mnie chcieć.
Najbardziej prawdopodobne wydawało mi się to, że chciał prosić mnie o milczenie. Oczywiście, znaleźliśmy ukryty pokój w jego klubie, ale ja byłam jedyną osobą, która widziała go z Nancy Stone. Moje zeznania były tutaj kluczowe i łatwo mógłby się z tego wywinąć, gdybym zdecydowała się ukryć kilka szczegółów. Idiota. Chyba zapomniał, że przemycił kokainę przez amerykańsko- meksykańską granicę.
Nie obawiałam się porwania, ani tego, że zrobi mi krzywdę, ponieważ wybrał dość specyficzne miejsce, jak na spotkanie poszukiwanego kryminalisty i policjantki. Może sklepik Dorothy nie szczycił się dobrą sławą i mało kto do niego zaglądał, ale znajdował się na blokowisku. Tysiące świadków mogło gapić się na nas przez okno i Christian doskonale o tym wiedział.
Raczej nie wpakuje mnie do bagażnika swojego małego, dziadkowego autka. Chyba nawet bym się tam nie zmieściła, więc w tej sprawie zaufałam swojej intuicji i za pewnik wzięłam to, że chciał ze mną po prostu porozmawiać.
Najdłużej zajęło mi wymyślenie do kogo zwrócić się o pomoc. Działanie na własną rękę wydawało mi się najbardziej komfortowe, ale jednocześnie powodowało kaca moralnego. Ukrywałam przed ekipą coś tak ważnego, jak spotkanie się z Christianem Parkerem. Zupełnie jakbym faktycznie była z nim w jakimś spisku. Dodatkowo, okrzyknięta przez Sadie i Thomasa mianem oszustki i zdrajczyni, byłam dość wyczulona na punkcie mojej szczerości. Nie chciałam kłamać, a już na pewno niczego ukrywać, a udowodnienie mojej niewinności było dla mnie bardzo ważne.
Jednak jakiś podstępny głos w głowie kazał mi postąpić zupełnie inaczej i całkowicie wbrew wszystkim zasadom moralnym. Podpowiadał mi, żebym za nic w świecie nie przyznawała się do tego, że już wcześniej miałam kontakt z Christianem. Przecież to mogło mieć fatalny wpływ na całą sprawę, a mnie postawić w bardzo złym świetle. Sadie chyba popłakałaby się ze szczęścia, gdybym przyznała, że byłam na randce z facetem, którego teraz szukaliśmy w całych Stanach Zjednoczonych, a łatka ,,oszustki'' przylgnęłaby do mnie na dobre.
Byłam tak zestresowana i przerażona wizją spowiadania się całemu zespołowi ze swoich błędnych decyzji i kolacji z Christianem, że ostatecznie postanowiłam posłuchać głosu diabła. Przecież prędzej czy później powiem im całą prawdę. Ale jeszcze nie teraz. Teraz musiałam skupić się na zatrzymaniu tego dupka, Parkera.
Nie będzie sam. Z pewnością nie przyjedzie na spotkanie sam, za dobrze znałam ten typ człowieka.
Siedziałam, rozpisując cały plan działania, a on prawdopodobnie robił dokładnie to samo, chcąc przewidzieć każdy mój ruch. Nie mógłby ryzykować, że tak po prostu przyjedzie do sklepu, a w środku będzie czekała grupa policjantów, która zgarnie go do radiowozu. To byłoby żałosne posunięcie. On też miał jakiś pomysł. Musiał mieć, więc teraz w moim interesie było być o krok przed nim.
Zapełniłam cały zeszyt, usiadłam wygodnie w fotelu i wpatrywałam się w zapisane strony z zadowoleniem. Chwyciłam za telefon i zaczęłam realizować część pierwszą planu. Mimo, że nie bałam się spotkać z Christianem i byłam nad wyraz pewna siebie, zadbanie o moje bezpieczeństwo traktowałam priorytetowo. Postanowiłam, że gdyby cokolwiek poszło nie tak, zadzwonię do kogoś z biura lub wyślę smsa. Przygotowałam sobie nawet gotową formułkę, by mieć pewność, że wiadomość będzie jasna i ktokolwiek ją dostanie, ruszy mi na pomoc.
Po wciśnięciu jedynki na ekranie telefonu, automatycznie wyświetlił się numer Eliasa. Dwójki- Erika, bo jeżeli Elias akurat nie będzie mógł odebrać, Erik na pewno będzie gdzieś w pobliżu, żeby poinformować go o tym, co się ze mną dzieje. Zawsze kręcił się wokół szefa jak piesek, więc teraz mogło mi się to przydać.
Zastanawiałam się kogo wybrać na trzecie miejsce. Oczywiście Sadie i Thomasa odrzuciłam na samym początku, więc skupiłam się na Astrid i Graysonie. Wybrałam Astrid, bo, mimo że jakoś szczególnie za mną nie przepadała, wiedziałam, że ma łeb na karku i w sytuacjach zagrożenia potrafi jasno myśleć.
Gdyby Christian pojawił się w sklepie bez broni, byłby zwykłym głupcem, więc sama pod nogawką ukryłam pistolet, który chwilę wcześniej wyjęłam z sejfu.
Teraz pozostało mi tylko liczyć na łut szczęścia i mieć nadzieję na to, że uda mi się zrealizować to, co sobie postanowiłam, a mianowicie: dorwać Christiana Parkera i resztę jego przydupasów.
O tak, nie miałam zamiaru się ograniczać. Jeżeli mają stanąć przed sądem, to tylko w pełnym składzie. Barman, Nancy, Rachel i Ashley również byli na mojej liście. Jeżeli wszystko poszłoby dobrze, może udałoby mi się dotrzeć również do osób, które pomogły Christianowi przemycić kokainę do Meksyku.
Ubrałam sportową kurtkę i zjechałam windą na parter, by już po chwili kierować się w stronę sklepu Dorothy. Szłam wyprostowana i pewna siebie, wiedząc, że Christian od kilku dni nie siedzi za ladą i na mnie nie czeka. Ukrywał się, więc pewnie ktoś z jego ludzi obserwował minimarket.
Lub mnie.
Odruchowo spojrzałam za siebie, ale nikogo nie dostrzegłam.
Westchnęłam, bo zachowałam się jak typowa blondynka z amerykańskich seriali kryminalnych. Jeżeli ktokolwiek mnie pilnował, na pewno nie poruszał się kilka metrów za mną. Być może siedział w jakimś samochodzie lub śledził mnie z dachu budynku przy pomocy lornetki.
Nie wiem czego się spodziewałam wchodząc do sklepu. Wszystko wyglądało tak zwyczajnie i ponuro, że aż zwątpiłam, że Christian naprawdę miałby się tu pojawić. A może wszystko z tą kartką to zwykły przypadek? Może to tylko głupi żart z jego strony? W sumie nie zdziwiłabym się, gdyby w ten sposób próbował odciągnąć moją uwagę od pracy, przecież akurat w tym był prawdziwym mistrzem.
Popatrzyłam na Dorothy, która, jak gdyby nigdy nic, opierała się łokciami o blat. Znów nie powiedziała mi nawet ,,dzień dobry'' i wyglądała na równie znudzoną, co ostatnim razem.
Piętnaście minut stałam przy regale z pieczywem, chociaż wybór był tak samo mały, jak cały sklepik. Zachowywałam się jak idiotka, która przez kwadrans nie mogła się zdecydować czy wybrać chleb z ziarnami, czy bez.
Boże, co ja robię ze swoim życiem.
Wsadziłam do koszyka kilka przypadkowych rzeczy, na które nawet nie miałam ochoty. Nie chciałam jednak, by Dorothy zaczęła mnie o coś podejrzewać. Mogłaby mnie oskarżyć o próbę kradzieży, czy coś w tym stylu.
Zapłaciłam i wyszłam.
Serio, zapłaciłam i po prostu wyszłam ze sklepu, śmiejąc się w duchu z mojego planu, nad którym tyle myślałam. Na ławce siedział pijaczek z paczką papierosów.
Miał brudne, dziurawe rękawiczki i za dużą czapkę, która opadała mu lekko na oczy. Uniósł głowę i spojrzał na mnie kpiąco. Nawet ten gość miał ze mnie ubaw.
– Palisz? – wyciągnął opakowanie w moją stronę.
Pokręciłam głową i odsunęłam się o krok, bo poczułam nieprzyjemny zapach moczu i alkoholu. Nawet gdybym była uzależniona i na głodzie nikotynowym, wolałabym chyba umrzeć, niż wziąć do ust cokolwiek z tej paczki.
– Twoja strata. – skwitował odpalając papierosa, a następnie omiótł mnie wzrokiem. – Czekasz na kogoś?
Tak jakby.
– Nie. Byłam na zakupach.
Popatrzył na moją siatkę i zmarszczył brwi.
– A gdzie alkohol?
Zaśmiałam się, bo tego akurat było mi trzeba. W sumie żałowałam, że nie kupiłam sobie wina. Lub dwóch.
Wzruszyłam ramionami i odwróciłam się na pięcie, by bez pośpiechu ruszyć w stronę mojego bloku.
Podchodziłam właśnie do przejścia dla pieszych, wymijając dwie starsze kobiety z psami, kiedy czarny samochód zatrzymał się przed pasami, by mnie przepuścić. Tak jak zawsze obróciłam głowę w stronę kierowcy, by podziękować mu szybkim uśmiechem. Nie skupiając się, rzuciłam spojrzenie na mężczyznę prowadzącego pojazd i dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że znam tego gościa.
Christian wpatrywał się we mnie, stukając w kierownicę palcami. Wyglądał na bardzo skupionego, ale może tak mi się tylko wydawało, bo zazwyczaj jego wyraz twarzy był taki poważny.
Przeszłam przez przejście, czując jak nogi uginają się pod moim ciężarem. Dopiero wtedy zrozumiałam, że wcale nie byłam przygotowana na to spotkanie.
Podjechał bliżej chodnika, opuszczając przednią szybę od strony pasażera.
– Alice, wejdź do samochodu. – powiedział, nie patrząc w moją stronę. Jego oczy wciąż były skierowane na ulicę. Bacznie przyglądał się wszystkiemu, co działo się przed maską samochodu.
Dwie staruszki z jamnikami zdążyły mnie nadgonić i teraz to one przechodziły przez pasy.
Odczekał kilka sekund, ale ja nadal milczałam i nie mogłam się ruszyć. Chyba mnie sparaliżowało. Kątem oka zobaczyłam dwa pojazdy, które stały za autem Christiana. Czekał aż wsiądę, powodując już mały korek na ulicy. Nie wyglądał jakby się tym przejmował, zerknął w moją stronę i mogłabym przysiąc, że delikatnie się uśmiechnął. Bardzo delikatnie. Na tyle delikatnie, że już po chwili nie wiedziałam, czy zrobił to naprawdę, czy tylko mi się wydawało.
– Wsiadasz, czy mam ci pomóc? – zapytał, a mnie przeszły dreszcze. To była groźba? Byłby w stanie być tak bezczelnym, by porwać mnie na środku ulicy przy tych wszystkich świadkach? Tego mój plan nie przewidywał. Spanikowałam.
Christian westchnął i pokręcił głową, jakby chciał mi pokazać, że dokładam mu tylko niepotrzebnej roboty. Otworzył drzwi i szybkim krokiem okrążył samochód.
– Kochanie, nie dźwigaj tej siatki! – zawołał do mnie, a w momencie, gdy dwie starsze panie obróciły się w naszym kierunku, wyrwał mi reklamówkę z ręki. Otworzył tylne drzwi i wrzucił moje zakupy, nie zwracając uwagi na to, że do cholerny jasnej, kupiłam dwanaście jajek.
Co tu się dzieje... Alice, uciekaj...
Nie mogłam się ruszyć, ani nawet krzyknąć. Chciałam posłuchać głosu rozsądku, ale straciłam kontrolę nad własnym ciałem.
Christian znów do mnie podszedł, objął mnie ramieniem i szarpnął w kierunku samochodu. Nie mogłam mu na to pozwolić. Zaparłam się nogami najmocniej jak potrafiłam, a on uśmiechnął się czując mój opór. Tak, tym razem na pewno się uśmiechnął.
– Nie wygłupiaj się, Alice. Nie będziesz wracała na piechotę. – powiedział na tyle głośno, by panie z psami wyraźnie go słyszały. – Od czego masz męża. – dokończył, zaciągając mnie do auta.
Co za kretyn!
Zatrzasnął mnie w samochodzie, a ja od razu chwyciłam za klamkę. Zamknięte. Musiałby być naprawdę kiepskim porywaczem, gdyby nie zablokował wcześniej funkcji otwierania drzwi. Zrobiło mi się gorąco, ale całe moje ciało drżało, jakby było cholernie zimno. To chyba mały atak paniki.
Wsiadł po swojej stronie, zapiął pasy i po prostu ruszył, jak gdyby nigdy nic. Ten jego spokój przerażał mnie jeszcze bardziej.
– Czego chcesz? – wyszeptałam, bo tylko na to znalazłam siłę i odwagę.
Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Fakt faktem, nigdy nie zostałam uprowadzona, więc może moja reakcja była jak najbardziej naturalna. Zaczęłam żałować, że w ogóle tu przyszłam, a o planie, w którym to ja miałam być górą, już całkiem zapomniałam.
Popatrzył na mnie i mój niezapięty pas. Pod ciężarem jego wzroku poczułam się jak mała dziewczynka, ale postanowiłam jednak poczekać, aż łaskawie mi odpowie.
– Zapnij się. – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Jestem dorosła. – mruknęłam pod nosem, krzyżując ręce na piersi.
Siedziałam w jego samochodzie kilkadziesiąt sekund, a już zdążył mnie wkurzyć swoim narzucaniem zasad. Jakby zapomniał, że przed chwilą siłą wciągnął mnie do auta i mój dyndający pas nie był najważniejszą rzeczą, o której powinniśmy rozmawiać.
Zatrzymał się na środku ulicy.
– Jeżeli jedziesz ze mną, to ja odpowiadam za twoje bezpieczeństwo. – nachylił się i złapał za pas, przyciągając go do siebie. Usłyszałam charakterystyczne kliknięcie i takim oto sposobem zostałam przypięta bez mojej zgody.
Byłam porwana, wystraszona i zdenerwowana, ale za to mogłam bezpiecznie podróżować z Christianem Parkerem, poszukiwanym przez policję bandytą, po uliczkach Montgomery. Cudownie!
– Mam nadzieję, że któryś z kierowców wkurzy się i przyjdzie skopać ci tyłek. – odpowiedziałam zerkając w lusterko. Staliśmy w miejscu, powodując mały zator na jezdni. Nikt jednak nawet nie zatrąbił, nie mówiąc o innych formach pośpieszenia nas.
Zaśmiał się, włączając radio. By pokazać, że ma dużo czasu zaczął powolnie zmieniać stacje.
Obróciłam głowę, ale i tak niewiele widziałam.
– Kim są ci ludzie?
Christian trafił na piosenkę, którą znał i chyba lubił, bo pokiwał głową z uznaniem, kiedy wokalista zespołu zaczął śpiewać.
To już drugie pytanie, na które mi nie odpowiedział. W porządku, Parker, skoro tak chcesz się bawić, proszę bardzo.
Szarpnęłam za klamkę, ale drzwi nie odblokowały się w jakiś magiczny sposób i nadal pozostawały zamknięte. Jednym ruchem odpięłam pas.
Popatrzył na mnie, ale nie wyglądał na zdziwionego. Widocznie od początku brał pod uwagę, że będę próbowała uciekać, a ja tylko przesunęłam to w czasie. Położył głowę na oparciu, czekając aż się uspokoję. Waliłam w drzwi i szybę, licząc na to, że jakiś przypadkowy przechodzień mnie zauważy, niestety na próżno.
– Wybiję okno. – zagroziłam i zacisnęłam usta. Nie żartowałam, naprawdę byłam do tego zdolna, a moja cierpliwość kończyła się z każdą sekundą. Jego spokojne spojrzenie działało na mnie, jak czerwony, poruszający się materiał na wściekłego byka.
– Skończyłaś już? Możemy jechać dalej?
Teraz to ja nie miałam zamiaru odpowiadać. Znów uderzyłam w szybę, tym razem mocniej.
Nabrał powietrza i przytrzymał je dłuższą chwilę w płucach. Zastanawiał się nad czymś, przeczesując palcami włosy.
– Porozmawiamy, jak dojedziemy na miejsce. – poinformował mnie o swojej decyzji, jakbym nie miała tu nic do powiedzenia. Bo według niego nie miałam.
– Nie, Parker. Porozmawiamy teraz.
Uniósł brwi, gapiąc się na mnie z zaskoczeniem. Przegięłam? Co teraz zrobi? Pobije mnie? Nie wiedziałam do czego był zdolny. Przerażał mnie nawet wtedy, kiedy nie robił nic szczególnego i zachowywał się spokojnie, a teraz, kiedy niechcący go zdenerwowałam, byłam bliska dostania ataku serca.
– Nie nazywaj mnie tak. – odpowiedział z uśmiechem, sięgając po mój pas. Znów go zapiął, a ja nie zauważyłam, kiedy ruszył z miejsca.
– Tak, czyli jak? Co dokładnie ci się nie podoba, Parker?
– Nie mam tak na nazwisko.
No tak. Mogłam się tego domyślić. Przynajmniej do czegoś się przyznał, o ile mówił prawdę. Właściwie to nie wierzyłam mu za grosz, ale prawdopodobieństwo, że posługiwał się fałszywymi danymi personalnymi, było bardzo wysokie.
– Więc jak mam się do ciebie zwracać?
– Normalnie. – popatrzył na mnie, ale po kilku sekundach znów skupił się na drodze. – Christian.
Przewróciłam oczami. Równie dobrze mogłabym go nazwać ,,pan lodówka'' albo ,,precel''. Żadna różnica, skoro jego imię też pewnie było wymyślone.
– Kim są ci ludzie? – powtórzyłam te same pytanie, licząc, że skoro zaczęliśmy już normalnie rozmawiać, udzieli mi informacji.
Cóż, może normalna rozmowa, to dość mocne stwierdzenie, ale wymieniliśmy kilka zdań, przestałam walić pięściami w szybę i nie wyciągnęłam pistoletu, żeby go zastrzelić. Uważam, że to całkiem niezły wynik.
– To ludzie, którzy pilnują, żeby nie stało ci się nic złego.
Parsknęłam śmiechem. Ten gość to dopiero miał tupet.
Jeszcze raz obejrzałam się przez ramię. W aucie za nami siedziało dwóch mężczyzn, kierowca kogoś mi przypominał. Rozpoznałam go dopiero po chwili- barman. Co prawda miał ubrane ciemne okulary, ale byłam pewna, że to właśnie on. Faceta siedzącego na miejscu pasażera nigdy wcześniej nie widziałam.
– Moja ochrona?
Skinął głową, więc zmusiłam się do ironicznego śmiechu.
– To nie żarty, Alice. Nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji.
Kto jak kto, ale ja chyba doskonale wiedziałam jak popieprzony był nasz przypadek.
– Chris, o czym ty mówisz? Szukają cię w całych Stanach Zjednoczonych, jesteś odpowiedzialny za przemyt narkotyków, twoje zdjęcia wiszą we wszystkich komisariatach, a ty mi sugerujesz, że nie...
– Jak mnie nazwałaś? – skrzywił się z niesmakiem.
Naprawdę? Musiał przerywać mi w takiej chwili, żeby podyskutować o tym, dlaczego zdrobniłam jego imię? Nie było ważniejszych rzeczy do omówienia?
– Chris. – wzruszyłam ramionami, bo wydawało mi się to całkiem normalne.
– Nie rób tego więcej, a już na pewno nie nazywaj mnie tak przy ludziach. Co to za głupie przezwisko?
Przy jakich ludziach, idioto? Porwałeś mnie.
Christian chyba zapomniał, że nie mieliśmy żadnych wspólnych znajomych, no, może nie licząc barmana, który przez kilka minut był dobrym kandydatem na mojego przyjaciela, ale później kazał mi się wynosić i tak skończyła się nasza relacja.
– To nie przezwisko, tylko zdrobnienie.
– Oczywiście, że nie. – zaprotestował, marszcząc brwi.
– Ależ tak. Chris od Christian.
– Jak już to Chris od Christopher. – upierał się przy swoim, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy aby nie miał racji.
Nawet jeśli tak, to trudno. Zostaje ,,Chris'' i kropka.
– Głupie przezwisko, brzmi idiotycznie. – dodał niechętnie.
Idiotyczna była nasza dyskusja. Nie chciało mi się już tłumaczyć, że to nie przezwisko, a zdrobnienie, więc po prostu się zamknęłam.
Chwilę jechaliśmy w milczeniu, które o dziwo wcale mi nie przeszkadzało. Miałam kilka minut na przeanalizowanie całej sytuacji: jechałam autem z Christianem Parkerem. Nie, zapomniałam, że nie miał na nazwisko Parker. Jechałam autem z Christianem. Nie wiedziałam, gdzie mnie zabiera, właściwie to zostałam siłą zaciągnięta do samochodu. Za nami podążały dwa czarne auta, w których siedzieli ludzie mający za zadanie mnie chronić. Chronić przez czym? Przed policją? Sama byłam policjantką, na Boga! Nic nie rozumiałam i zaczęło mnie to frustrować. Oparłam głowę o szybę, wzdychając ciężej niż planowałam. Christian od razu przeniósł na mnie wzrok.
– Nie stresuj się, Alice. Niedługo będziemy na miejscu.
– Nie stresuję się. – skłamałam, starając się powiedzieć to najbardziej nieprzyjemnym tonem, na jaki było mnie stać.
Denerwował mnie. Szczególnie jego pewność siebie i fakt, że wydawało mu się, że może czytać w moich myślach. Nic o mnie nie wiedział, a zachowywał się jakbyśmy znali się od lat.
Jedną ręką puścił kierownicę i zbliżył dłoń do mojej szyi. Wstrzymałam oddech, otwierając szerzej oczy. Zadrżałam, wydając z siebie cichy, ledwo słyszalny pisk, kiedy ułożył mi dwa palce pod brodą i przesunął je lekko w lewą stronę.
Wypuściłam powietrze, kiedy zorientowałam się, że wcale nie próbował mnie udusić.
Po co była mi ta broń ukryta pod nogawką, skoro w przypływie nagłego stresu nie byłam w stanie po nią sięgnąć?
– Wiesz czym jest tachykardia? – zapytał z rozbawieniem, ale nie czekał nawet na moją odpowiedź. Pewnie wiedział, że słowa uwięzły mi w gardle, więc kontynuował – To stan, kiedy tętno wynosi ponad sto uderzeń na minutę, mimo, że siedzisz w miejscu.
Uśmiechnął się do mnie, zabierając rękę. Znów obie jego dłonie spoczęły na kierownicy.
– Nie wyglądasz mi na lekarza. – mruknęłam pod nosem, kiedy odzyskałam jakąkolwiek zdolność wysławiania się.
– To prawda, nie jestem lekarzem. Dlatego mogę ci to wytłumaczyć w prosty, jak na kryminalistę przystało, sposób: jeżeli nie przestaniesz się denerwować, pierdolniesz mi tu na zawał. – skwitował, wlepiając wzrok w drogę.
W tym akurat musiałam przyznać mu rację. Odkąd go spotkałam byłam bliska ataku serca co najmniej kilkanaście razy i nie zapowiadało się na to, bym poczuła się lepiej w jego towarzystwie. Nie mogłam uwierzyć, że czułam się przy nim tak onieśmielona i przestraszona. Przecież to ja byłam policjantką, a on poszukiwanym przestępcą. Chyba pomieszały nam się role.
Objęłam się rękoma, kiedy przez moje ciało przeszedł kolejny nieprzyjemny dreszcz. Zerknął na mnie i bez słowa sięgnął do panelu sterowania. Zatrzymał dłoń w powietrzu, myśląc kilka sekund, a następnie chwycił jakąś gałkę, przekręcając ją w prawo. Podmuch ciepłego powietrza uderzył mnie w twarz.
– Dzięki. – powiedziałam krótko. Chciałam skończyć z nim rozmawiać, ale szybko nasunęło mi się pytanie. Widziałam, jak zastanawiał się, którym przyciskiem włączyć ogrzewanie, więc nie mogłam się powstrzymać. – To nie jest twój samochód, prawda?
– Nie.
Odpowiedź może i szorstka, ale wreszcie sensowna. Tak mogłabym z nim rozmawiać nawet i przez godzinę. Ja pytam, a on odpowiada- tak lub nie.
Spróbowałam raz jeszcze.
– Tamten mały samochód, którym wiozłeś mnie ostatnio też nie był twój.
Zamyślił się na chwilę, chyba próbował sobie przypomnieć jakim pojazdem się wtedy poruszał.
– Nie. – pokręcił głową, gdy załapał, o jakim aucie mówiłam.
– Barman jedzie za nami, bo jest twoim wspólnikiem? Pomagał ci w przewiezieniu narkotyków?
Nie odpowiadał przez chwilę, a ja żałowałam, że zadałam aż dwa pytania. Pewnie zorientował się, że go przesłuchuję i teraz niczego już się nie dowiem.
– Barman?
Pokiwałam głową, trochę zdezorientowana.
– Barman z klubu.
– Ah, no tak. – zaśmiał się cicho. – Barman ma na imię Neil. To mój przyjaciel.
Moim też mógłby być, gdyby nie to, że okazał się być gangsterem.
– Pracujesz z nim? Razem handlujecie narkotykami?
Christian uśmiechnął się zaczepnie, obracając głowę w moją stronę.
– Myślałem, że jest barmanem?
Przewróciłam oczami. Chyba skończyła się nasza poważna rozmowa i wróciliśmy na stare tory.
Zanim zdążyłam się zdecydować czy zadać mu kolejne pytanie, jego telefon zawibrował.
Bez zawahania przystawił go do ucha, kierując teraz jedną ręką.
Z mojej obserwacji wynikało, że ktoś po drugiej stronie słuchawki cały czas gadał, a Christian tylko kiwał głową. Na końcu rzucił krótkie ,,dzięki'' i zakończył rozmowę.
Cóż, przynajmniej nie tylko w stosunku do mnie był takim małomównym dupkiem.
– Kto dzwonił? – zapytałam, jakbym zapomniała, że odzywam się do Christiana, a nie do kolegi.
– Ludzie, którzy jadą w tamtych autach. – kiwnął głową w kierunku lusterka, zachęcając mnie, żebym na nie spojrzała i rzuciła okiem na dwa pojazdy. – Upewnili mnie, że nikt podejrzany za nami nie jedzie.
– Ciężko być bardziej podejrzanym od was.
Zaśmiał się, a ja uznałam, że to przyznanie mi racji.
– Alice, musisz oddać mi swój telefon. – powiedział spokojnym głosem po krótkiej przerwie.
Chyba śnisz.
– Po co?
To pytanie było tak naiwne, że nawet Christian ociągał się z odpowiedzią. Pewnie zastanawiał się, czy naprawdę tego nie wiem.
– Musimy mieć pewność, że nikt z twoich psich kompanów nie będzie cię szukał. Wiem, że nie byłaś na tyle głupia, by pochwalić się przełożonym o naszym spotkaniu, ale... – przerwał, by na chwilę na mnie spojrzeć. – po prostu daj mi ten telefon. To dla twojego dobra.
Dla mojego dobra?
Siedziałam wyprostowana, tępo patrząc się na drogę i mijające drzewa. Oddychałam spokojnie i miarowo, co wcale nie zwiastowało ataku, który zaraz miał zalać moje ciało. Poczułam jak mimowolnie uśmiecham się pod nosem. Słowo daję, nie mogłam tego opanować. Unosiłam kąciki ust coraz wyżej i wyżej, aż w końcu nie wytrzymałam. Szybko zatkałam usta ręką, by stłumić histeryczny śmiech, który wręcz wyrywał się z mojego gardła. Nie przyniosło to żadnego efektu, a mój rechot wypełnił całe wnętrze pojazdu. Uderzyłam głową o oparcie, a dłońmi zakryłam twarz, nieudolnie próbując się ukryć. Rozbawiło mnie to jeszcze bardziej. Czułam, jak zdzieram sobie gardło, ale nie mogłam przestać. Im bardziej chciałam się uspokoić, tym głośniej się śmiałam, a z oczu popłynęły mi łzy.
Christian gapił się we mnie w osłupieniu. Wyglądał jakby nie do końca wiedział, co dalej ze mną zrobić; czekać, aż uduszę się ze śmiechu, czy może się odezwać. Na początku chyba myślał, że się wygłupiam, dlatego tylko na mnie patrzył, ale kiedy zrozumiał, że to coś w rodzaju ataku paniki, mocno chwycił mnie za ramiona, zatrzymując auto.
– Uspokój się. – powiedział lekko podniesionym i władczym tonem.
Oczekiwał, że od razu spełnię jego rozkaz, bo właśnie takim typem człowieka był Christian Parker. Nie, nie Parker. Christian- dupek. Chris- dureń. Debil. Idiota.
Czułam jak jego silne dłonie na mnie naciskają, a ja pod wpływem jego dotyku śmiałam się jeszcze bardziej. Bawiło mnie to tak okropnie, że zaczęłam tracić kontakt z rzeczywistością. Teraz ciężko było mi złapać oddech, zaczęłam kasłać i łapczywie wciągać powietrze. Zrobiło mi się słabo, a uścisk Christiana nie pomagał mi wrócić na ziemię. Wręcz przeciwnie, przerażona jego bliskością próbowałam się wyrwać. Bezskutecznie. Z oczu znów popłynęły mi łzy, lecz tym razem nie płakałam ze śmiechu, a z rozpaczy. Wbiłam mu paznokcie w dłonie, które wciąż trzymały moje ramiona. Nie wydawał się tym wzruszony, chyba nawet nie zwrócił na to uwagi, choć podrapałam go aż do krwi.
Resztkami sił wydałam z siebie głośny pisk, który przez zachrypnięte gardło brzmiał jakby jakieś ranne zwierzę walczyło o życie. Nie mogłam się ruszyć, nie mogłam wstać, nie mogłam uciec. Siedziałam, płacząc i kręcąc głową, byleby tylko nie patrzeć mu w oczy.
Te same ciemne oczy, w których wcześniej byłam tak zauroczona.
Chwila słabości minęła tak szybko, jak się pojawiła. Teraz byłam wściekła i zdeterminowana, by mu się wyrwać. A potem miałam w planie go zabić. Tak, to był dobry pomysł. Bardzo dobry. Próbowałam wyswobodzić ręce, ale był silniejszy, więc pomyślałam, że mogłabym go ugryźć. Najlepiej na tyle mocno, żeby odgryźć mu palca. Otworzyłam usta, próbując wbić zęby w jego dłoń, ale nie było to wcale takie proste. Christian skrzywił się lekko, a kiedy zrozumiał, co właściwie usiłuję zrobić, odwrócił się w kierunku tylnego siedzenia.
– Kurwa. – mruknął, widząc pęknięte jajka, które wypływały z mojej reklamówki prosto na podłogę.
Sięgnął po coś, przytrzymując mnie jedną ręką. Wykorzystałam okazję i zatopiłam zęby w jego skórze.
Gwałtownie wciągnął powietrze, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Dziwne, bo miałam wrażenie, że zaraz moje usta wypełnią się jego krwią.
Dopiero kiedy podniosłam na niego wzrok, dostrzegłam co trzymał w wolnej, niepogryzionej dłoni.
Rolkę taśmy klejącej położył na desce rozdzielczej, a mnie chwycił za włosy, odciągając moją głowę do tyłu. Zacisnęłam mocniej zęby, nie dając za wygraną. Wkurzył się. Szarpnął mocniej, tym razem sprawiając mi ból. Wydałam z siebie cichy jęk, podczas którego niechcący wyplułam jego rękę.
Siła Christiana była tak duża, że uderzyłam głową o szybę. Zaszumiało mi w uszach.
Patrzył na mnie uważnie, jakby analizował, czy przywaliłam na tyle mocno, żeby się uspokoić, czy znów zacznę z nim walczyć. Masował rękę, w której zostawiłam wyraźny odcisk zębów.
Atak śmiechu, smutku i furii już minął. Teraz objęłam się rękoma, a moje ciało znów zaczęło się trząść. Na pewno nie z zimna, bo walka z Christianem kosztowała mnie tyle nerwów, że czułam pot na karku. To skutki stresu. Nie mogłam zapanować nad drżeniem nóg.
Christian zerknął na mnie inaczej niż wcześniej. Było w nim coś nowego, coś czego jeszcze w tych oczach nie widziałam. Jakby do jego ciemnych źrenic wkradła się nuta współczucia, powodując, że teraz patrzył na mnie przepraszająco.
Westchnął i bez słowa pochylił się do przodu, by znów chwycić taśmę klejącą. Oderwał pierwszy, długi kawałek i zakleił mi nadgarstki, obchodząc się delikatnie z ranną ręką, następnie nieco krótszy przykleił na moich ustach. Nie walczyłam, nie miałam już siły ani ochoty się z nim szarpać. Pogodziłam się z tym, że zostałam porwana. Teraz, kiedy byłam zakneblowana i unieruchomiona, przynajmniej naprawdę mogłam się tak poczuć.
Sięgnął do mojej kieszeni i wyjął komórkę. Nawet to nie zrobiło na mnie wrażenia, więc mój stan psychiczny właśnie sięgnął dna. Otworzył okno po swojej stronie, wystawiając rękę.
Po kilku sekundach przy drzwiach pojawił się barman. Znaczy się Neil. Jeżeli jego imię było prawdziwe. W sumie to miałam to w dupie.
– Hej. – rzucił krótko w stronę kolegi i popatrzył na jego pogryzioną rękę. Widziałam, że chciał się odezwać, ale zanim to zrobił, przeniósł wzrok na mnie. Mój widok najwyraźniej go rozbawił, bo uśmiechnął się kpiąco, a jego spojrzenie znów wróciło na Christiana. – Pytałeś, czy jest szczepiona na wściekliznę? – zapytał, puszczając oko w moim kierunku. Mi nie było do śmiechu.
– Trzymaj ten telefon, głąbie. – warknął Christian, który najwidoczniej również nie miał ochoty na żarty. – Możecie pojeździć chwilę po lesie. Jeżeli zobaczycie, że ktoś was śledzi... – zerknął w moją stronę. –... po prostu zabijcie, jeżeli będzie taka potrzeba.
Przewróciłam oczami, bo wiedziałam, że próbuje mnie nastraszyć.
Neil wrócił do swojego auta, a my ruszyliśmy przed siebie.
Christian milczał, bo chyba nie wiedział, co miałby do mnie mówić.
Ja milczałam, bo musiałam.
Nie wiem jak długo jechaliśmy, ale po dłuższej chwili zaczęłam rozpoznawać teren wokół nas. Byliśmy niedaleko restauracji, do której Christian zabrał mnie na kolację. Nie zorientowałam się od razu, że to właśnie tam się kierujemy, bo wcześniej krążyliśmy po lasach i małych uliczkach. Teraz, kiedy Christian miał pewność, że nikt za nami nie jechał, a ja byłam pozbawiona telefonu, mogliśmy spokojnie dotrzeć do celu.
Popatrzył na mnie, zanim zdążyliśmy wjechać na parking.
– To wcale nie musiało się wydarzyć, Alice. – odezwał się tym swoim spokojnym tonem, a ja od razu zaczęłam żałować, że nie postanowił milczeć, aż do końca drogi. – Nie dałaś mi wyboru.
Tłumaczył się przede mną i porządnie mnie wkurzał, zrzucając na mnie całą winę. Nie prosiłam się o porwanie.
Odwróciłam głowę w stronę okna, żeby dać mu do zrozumienia, że nie mam zamiaru z nim rozmawiać, chociaż oboje wiedzieliśmy, że z taśmą na ustach i tak byłoby to niemożliwe.
Zatrzymał się na parkingu, kompletnie nie przejmując się tym, że ktoś mógłby mnie zobaczyć.
Delikatnie dotknął mojego policzka, a później jednym ruchem odkleił taśmę. Oblizałam wargi, gapiąc się na niego z wyrzutem. Nie wiem, czy dlatego, że mnie porwał i zakneblował, czy dlatego, że przywiózł mnie akurat do tej restauracji.
– Christian, czego ty właściwie ode mnie chcesz?
– Wszystkiego dowiesz się w środku. Chodźmy. – odpowiedział, wysiadł z samochodu i stał kilka sekund przed maską. Dopiero po chwili przyłożył sobie dłoń do czoła, widocznie przypominając sobie o tym, że po pierwsze wciąż miałam zaklejone ręce, a po drugie- drzwi były zablokowane. Obszedł samochód i nacisnął moją klamkę. – Przepraszam, nie przywykłem do porywania ludzi. – zaśmiał się, wyciągając z kieszeni scyzoryk.
Tyle dobrego...
– Chris, powiedz mi teraz. Chcę wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. – wyszeptałam, wykonując krążenia nadgarstków, kiedy taśma opadła na ziemię. Nie wiem, dlaczego starałam się, by nikt mnie nie usłyszał. Przecież powinnam drzeć się wniebogłosy, panikować i próbować uciekać.
Podszedł i chwycił mnie za policzki, nachylając się w moją stronę. Moje serce zaczęło chyba przygotowywać się do następnego ataku, bo waliło tak chaotycznie, że myślałam, że wyskoczy mi z piersi i wyląduje na chodniku, tuż obok taśmy klejącej.
Jego usta były tylko kilka centymetrów od moich, czułam na twarzy jego ciepły oddech.
W komedii romantycznej na pewno wyznałby mi teraz miłość i obdarzył namiętnym pocałunkiem.
Ale to nie komedia romantyczna.
To moje życie.
Znów musiałam sobie o tym przypomnieć.
– Nie nazywaj mnie tak, kurwa. Już mówiłem, że to idiotyczne przezwisko. – odpowiedział sztywno, ale na końcu zdobył się na lekki uśmiech, żeby mnie nie wystraszyć. – A teraz zapraszam do restauracji, Alice. Zaraz odpowiem na wszystkie twoje pytania.
Nie wierzyłam mu. Skoro od początku chciał powiedzieć mi prawdę, dlaczego nie zrobił tego wcześniej?
– Nie martwisz się, że ktoś nas tu razem nakryje? – zapytałam, ale szybko oprzytomniałam. Zabrzmiało to bardziej tak, jakbyśmy byli parą ukrywających się kochanków. – No wiesz, ktoś z policji. – sprecyzowałam.
– Nie boję się policji. Spędziłem właśnie kilkadziesiąt minut z pewną policjantką w samochodzie i wydaje się być całkiem w porządku, mogłaby tylko mniej gadać i przestać gryźć ludzi.
Założyłam ręce na piersi, czekając, aż potraktuje moje pytanie poważnie.
Oparł się o auto, schował ręce do kieszeni i skrzyżował kostki. Rozejrzał się subtelnie wokół. Teraz już wiedziałam, że mi odpowie. Nie wiedziałam tylko, że to co usłyszę ani trochę mi się nie spodoba.

MALBAT (ZOSTANIE WYDANE)Where stories live. Discover now