Rozdział 4

7.6K 321 13
                                    

Nie powiedziałam nikomu, że idę na przerwę. Zarzuciłam na siebie kurtkę i wyszłam z biura, kierując się w stronę małego parku. Musiałam odetchnąć, wszystko przemyśleć i ustalić plan działania.
Znalazłam jedyną wolą ławkę, reszta zajęta była przez grupki seniorów lub matki z dziećmi. Usiadłam i od razu odwróciłam twarz w kierunku słońca. Tego mi było trzeba.
Ktoś naprawdę chciał utrudnić nam dochodzenie. Zastanawiałam się tylko czy po prostu robi z nas idiotów dla zabawy, czy może zależy mu, żebyśmy zagmatwali się w śledztwie, dając wystarczająco dużo czasu na to, co sobie zaplanował.
Handel żywym towarem? A może organami? Potrójne morderstwo?
Tak wiele pytań, a tak mało wskazówek, by znaleźć chociaż część odpowiedzi. Staliśmy w miejscu, tak jak to cholerne auto, porzucone w Helen.
Czułam się rozbita i naszła mnie ochota na rozmowę z Christianem. Dziwne, ale ten gość naprawdę potrafił poprawić mi nastrój, a przynajmniej odciągnąć myśli od sprawy, dając chwilę wytchnienia. Nie moja wina, że polubiłam jego wysublimowany humor i żarty, nad którymi trzeba było się chwilę zastanowić, by je w ogóle zrozumieć.
Zamknęłam oczy, żeby przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów z naszego ostatniego spotkania: jego ciemne włosy, oczy, sportową kurtkę, a nawet zapach.
Nagły powiew wiatru wyrwał mnie z przemyśleń.
Na szczęście!
Pokręciłam głową, ale szybko przestałam to robić, przypominając sobie, że siedzę na ławce sama. Nie chciałam, by któraś ze starszych pań wzięła mnie za wariatkę. Chociaż w sumie niewiele mnie to obchodziło.
Wkurzyłam się na siebie, za to, że znów o nim myślałam. Wcale tego nie planowałam, Christian sam pojawiał się w moich myślach, zdecydowanie częściej niż bym tego chciała. Dobra, co z tego, że był przystojnym i inteligentnym mężczyzną? Przecież nie on jeden w Montgomery. A jednak coś sprawiało, że to właśnie on zawładnął moim umysłem.
Może chodziło o tę kolację? Nie randkowałam, bo nie miałam na to czasu. Właściwie wyjście z Christianem było moim pierwszym spotkaniem z płcią przeciwną od wielu miesięcy. Nic więc dziwnego, że intensywnie nad tym myślałam.
W komedii romantycznej, takiej z elementami thrilleru, bo w końcu jestem policjantką, prowadzącą śledztwo, Christian na sto procent okazałby się mordercą. A co najmniej porywaczem. Innej opcji nie widziałam. Zawsze spokojny, zrównoważony, o właściwym czasie, we właściwym miejscu. Zakręca sobie głupiutką Alice wokół palca i wyciąga z niej informacje o dochodzeniu.
Nawet jego styl ubierania się, budowa ciała i oschły ton pasowały do książkowego kryminalisty.
To byłaby taka banalna książka, a na jej końcu musiałabym pewnie popełnić samobójstwo z rozpaczy, że zostałam tak brutalnie zdradzona.
Ale ja wcale nie byłam naiwna.
Nie aż tak.
Książkowa Alice byłaby głupia i łatwowierna, a prawdziwa Alice, mimo swojego zauroczenia, trzymała rękę na pulsie. Nie odbiło mi na tyle, bym nie umiała wymienić wad Christiana. Bo miał ich całe mnóstwo.
Aż mnie skręcało z zażenowania, kiedy czytałam romansidła, a główna bohaterka zarzekała się, że jej partner był ideałem, stworzonym przez samego Boga.
Odetchnęłam z ulgą. Nie byłam głupią Alice, wciąż byłam świadomą kobietą.
Nagle mój telefon zawibrował w kieszeni.
Christian?
Mama.
O cholera.
– Tak słucham?
– No to słuchaj, dziecko, bo nie uwierzysz! – wrzasnęła mi do słuchawki, a ja aż podskoczyłam. – Znasz moją sąsiadkę? Taką grubą, co kilka tygodni temu straciła zęba...
Chciałam zaprzeczyć. Tak bardzo chciałam zaprzeczyć. Po prostu przerwać jej, zanim jeszcze zaczęła. Nie zdążyłam. A ja naprawdę nie miałam pojęcia, kim jest bezzębna sąsiadka mojej mamy i wcale nie chciałam o niej słuchać. Nie teraz.
Odpłynęłam myślami. Dryfowałam gdzieś w kierunku dochodzenia, by zająć czymś umysł.
Zaczęłam analizować nasze kroki, by złapać się czegoś, co wcześniej mogło zostać pominięte. Jakiś mały szczegół, niedopatrzenie, a może nasz błąd decydował o losach porwanych.
Zastanawiałam się, gdzie teraz są, jeżeli w ogóle żyją. Czy cierpią, jak wyglądają. Może są ranne, bite albo gwałcone i krzywdzone psychicznie. Zazwyczaj takie tematy nie robiły na mnie wrażenia i z łatwością oddzielałam życie zawodowe od prywatnego, jednak tym razem sprawa wydawała mi się wyjątkowo popieprzona.
Oprzytomniałam, kiedy usłyszałam pytający ton.
Moja mama przestała gadać, a teraz milczała, oczekując odpowiedzi.
– Co? – nie miałam pojęcia o czym mówiła przez ostatnie kilka minut.
– Pytam, czy on może tak zrobić.
– Ale kto?
Mama westchnęła ostentacyjnie. Nie musiałam jej widzieć, żeby wiedzieć, że właśnie kręci głową z poirytowaniem. Zanim ciągnęła dalej, usłyszałam ciche mlaskanie. Pewnie wpakowała sobie do ust czekoladkę.
– Moja serdeczna koleżanka, ta z pierwszego piętra... – wyjaśniała z pełnymi ustami. – potknęła się na schodach. Wyleciał jej ząb, no wiesz, ten złoty...
Nie wiedziałam o której sąsiadce mówiła, a już na pewno nie miałam pojęcia jakie miała zęby. Skrzywiłam się z obrzydzeniem.
– Mamo, jestem w pracy...
– No właśnie, Alice! Zarządca bloku nie chce pokryć kosztów leczenia. Wiesz, ile musiałaby zapłacić za wstawienie tego zęba z własnej kieszeni?
Zamrugałam kilka razy, układając sobie w głowie słowa mamy. Słońce zaczęło mnie razić, więc odwróciłam wzrok w stronę komendy. Sadie i Thomas właśnie szli leniwym krokiem w moim kierunku.
Z daleka nie widziałam ich twarzy, ale od razu ich rozpoznałam.
– Chwila, dlaczego ktoś miałby fundować jej wizytę u stomatologa? – zapytałam, choć wiedziałam, że to jej się nie spodoba. Mogłam od razu skończyć rozmowę, zamiast pchać się w paszczę lwa.
Spłynęła na mnie prawdziwa lawina wyjaśnień i argumentów.
Według mojej mamy za bezpieczeństwo mieszkańców i każdy schodek w bloku, o który można się potknąć, odpowiada zarządca, więc to logiczne, że powinien sponsorować ludziom leczenie i wstawianie zębów. Złotych zębów.
Znów zmarszczyłam brwi z odrazą. Od lat pracowałam z trupami i nie robiło to na mnie wrażenia, ale ten ząb powodował u mnie prawie że mdłości.
– Czy ty w ogóle znasz się na prawie, Alice?
Dobre pytanie.
– Mamo, nie jestem prawnikiem, tylko policjantką.
Sadie i Thomas byli coraz bliżej, teraz z łatwością mogłam zobaczyć ich twarze. Wyglądali dziwnie, a ich oczy były skierowane prosto na mnie. Uniosłam rękę i pomachałam do nich z uśmiechem.
Tylko Thomas lekko kiwnął głową w odpowiedzi.
– No właśnie, o to chodzi. – wymamrotała, a ja uniosłam brwi, czekając aż dokończy, bo nie zrozumiałam przekazu. – Chciałam pomóc mojej koleżance i powiedziałam temu zarządcy, że wezwiemy na niego policję. Może mogłabyś...
– Mamo! – pisnęłam jak mała dziewczynka. Nie panowałam nad głosem, bo byłam za bardzo zbulwersowana. – Nie będę mieszać się w wasze sprawy, a już na pewno nie mam zamiaru nachodzić żadnego faceta i straszyć go odznaką, żeby zapłacił za jakiś złoty ząb.
Znów teatralnie wciągnęła powietrze. Usłyszałam szelest papierka i głośne mlaśnięcie, kiedy kolejna czekoladka wylądowała w jej buzi. Właśnie zostałam najgorszą córką na świecie.
Jestem dorosłą kobietą, a szybko poczułam potrzebę wytłumaczenia się przed mamą.
– Ostatnio mam dużo pracy. Wciąż szukamy tych uprowadzonych dziewczyn. Na pewno słyszałaś o nich w wiadomościach.
– Oczywiście, że słyszałam.
– To bardzo skomplikowane dochodzenie. Kosztuje mnie wiele energii i zaangażowania. Nie mogę jednocześnie zajmować się zębem twojej sąsiadki.
– To zrozumiałe, córeczko. – wyszeptała, jakbyśmy rozmawiały o czymś zakazanym.
Zawsze to robiła, kiedy wspominałam jej o jakiejś sprawie. Oczywiście bez wdawania się w żadne szczegóły, bo moja mama była ostatnią osobą, która dochowałaby jakiejkolwiek tajemnicy.
No, może poza jedną...
Dam sobie rękę uciąć, że po pięciu minutach cały blok wiedziałby już wszystko na temat prowadzonego przeze mnie śledztwa.
Sadie i Thomas stanęli obok mojej ławki, a mnie przeszedł dziwny dreszcz. Zaniepokoiło mnie ich lodowate spojrzenie i ponury wyraz twarzy. Jakieś nowe informacje o zaginionych?
– Muszę kończyć. – rzuciłam krótko, chcąc jak najszybciej skończyć rozmowę.
– Rozumiem, że jesteś zajęta, ale może przyślesz nam tu kogoś innego? Jakiegoś kolegę, który zająłby się złotym zębem? Halo, Alice, jesteś? – zapytała, zanim zdążyłam się rozłączyć.
Chyba się nie zrozumiałyśmy, mamo...
– Zadzwonię później.
Nacisnęłam czerwony przycisk i przeniosłam wzrok na znajomych. Nie mogłam odpędzić myśli, że stało się coś złego.
Sadie założyła ręce na piersi. Nie uśmiechała się i nie żartowała jak zawsze. Przez swoją poważną minę wyglądała na starszą niż była w rzeczywistości.
Była ewidentnie wkurwiona, a jej źrenice rozszerzały się przy każdym gwałtownym wdechu.
Zamierzałam odezwać się pierwsza, ale Thomas, który również wyglądał, jakbym zrobiła mu niewyobrażalne świństwo, mnie uprzedził:
– Z kim rozmawiałaś? – zapytał tak podejrzliwym głosem, że aż przełknęłam ślinę ze zdenerwowania. Poczułam dziwny ścisk w żołądku.
Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, ale to chyba nie zadowoliło Sadie, bo prychnęła dość cicho, lecz na tyle głośno, bym mogła to usłyszeć.
– Szybko rozłączyłaś się z mamą, akurat jak podeszliśmy. – zaśmiała się złośliwie, mierząc mnie wzrokiem.
Wzruszyłam ramionami, bo naprawdę nie wiedziałam, co mogłabym powiedzieć. Jeszcze nie dotarła do mnie powaga sytuacji. Byłam bardzo zdziwiona ich zachowaniem, ale najwidoczniej moja podświadomość odrzucała fakt, że ludzie, z którymi pracowałam zaczęli mnie o coś oskarżać.
– Alice, muszę o to zapytać. – Thomas wyglądał jakby odrobinę się stresował, ale Sadie była nad wyraz pewna siebie. – Współpracujesz z porywaczami?
Jego głos szumiał mi w uszach, a słowa boleśnie wrzynały się w mózg.
Współpracujesz z porywaczami?
Współpracujesz
z
porywaczami?
Co, do kurwy?!

Poczułam się, jakby wbili mi nóż w serce. Zerwałam się na równe nogi, bo moje drżące wargi zwiastowały nieunikniony potok łez, który tylko czekał, by wypłynąć spod powiek.
Pracowałam z tymi ludźmi od lat, może nie byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, ale jakim prawem, do cholery, zadają mi takie pytanie! Jak mogli w ogóle pomyśleć, że miałabym ich zdradzić? Było to dla mnie niepojęte i obrzydliwe, chyba nigdy nie czułam się tak zawiedziona.
Zgnietli mnie jak robaka. Nic niewartego, niepotrzebnego insekta.
Zacisnęłam pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę. Czując ból odwracałam uwagę od smutku i rozczarowania. Starałam się nie rozpłakać za wszelką cenę.
Sadie obserwowała moją reakcję, kompletnie niewzruszona tym, że właśnie zniszczyli ważną część mnie. Moja godność jakby przestała istnieć.
– Odpowiedz. – rzuciła lodowatym tonem.
Nie poznawałam ich. To się nie działo. Niemożliwe.
Thomas, naprawdę?
Jakby umiał czytać w moich myślach, odkaszlnął, opierając dłonie na biodrach.
– Cóż, Alice, musisz przyznać, że nie zachowywałaś się normalnie, kiedy pierwszego dnia śledztwa byliśmy razem w klubie. Później nagranie z kamer, które akurat tobie udało się dostać i na którym przypadkiem nic nie widać. – słowo ,,przypadkiem'' zaakcentował w tak podły sposób, bym od razu zrozumiała co ma na myśli.
Dopiero teraz przypomniałam sobie o spotkaniu z Christianem. Czy to możliwe, że Sadie i Thomas się o tym dowiedzieli? Jakim cudem? Obiecałam sobie, że nie powiem nikomu o naszej wspólnej kolacji, żeby nie prowokować niepotrzebnych plotek. Poszukiwanie kobiet było już wystarczająco stresujące i skomplikowane, a gdyby dorzucić do tego jeszcze fakt, że prywatnie widziałam się z właścicielem klubu, Christianem Parkerem, zostałabym pewnie zasypana ilością podejrzeń i negatywnych komentarzy ze strony moich współpracowników.
Czekałam, aż Thomas lub Sadie wytkną mi tę spontaniczną randkę, ale oni milczeli. Chyba czekali na moją odpowiedź i najwidoczniej nie mieli pojęcia o moim małym sekrecie.
Mimo żalu, który rozrywał mi serce, odetchnęłam z ulgą. Przynajmniej z tego nie musiałam się tłumaczyć.
– Z kim rozmawiałaś przez telefon? – zapytała Sadie ze znudzeniem, tak jakby inaczej wyobrażała sobie tę rozmowę. Pewnie liczyła na krzyki, kłótnie i ostatecznie moje przyznanie się do winy. Ja jednak byłam w takim szoku, że niewiele słów było w stanie przecisnąć się przez gardło.
– Już mówiłam. – mruknęłam pod nosem. – Z mamą.
Sadie przymrużyła oczy. Nie wierzyła mi.
– O czym?
Gdyby moja mama dzwoniła z nieco bardziej normalnymi sprawami, na pewno bez problemu opowiedziałabym o temacie naszej rozmowy. Stwierdziłam jednak, że podzielenie się z nimi historią o złotym zębie nie będzie najlepszym pomysłem.
Co was to zresztą obchodzi, do cholery?
Moje rozżalenie zaczęło zmieniać się we wściekłość. Wcale tego nie chciałam, ale nie umiałam się opanować. Nie po tym, co mi zrobili.
– To nie wasza sprawa, Sadie. – odpowiedziałam opryskliwie i ruszyłam w stronę komendy. Moja przerwa właśnie dobiegła końca.
Chciałam ich minąć, przejść przez zielony trawnik i wejść do budynku. Nawet obecność Astrid w biurze nie wydawała mi się już taka straszna, ona przynajmniej nie udawała, że mnie lubi. Była oschła i zdystansowana, ale nigdy nie zrobiła mi takiego świństwa, jak oni.
Poczułam, jak ktoś łapie mnie za ramię. Szybko zorientowałam się, że to Thomas trzymał mnie w żelaznym uścisku i patrzył mi prosto w oczy. Nie widziałam w nich tego wesołego, przyjaznego kumpla. Teraz zabijał mnie wzrokiem.
– Pokaż nam swój telefon.
Otworzyłam usta, byłam w szoku. Ale nie zamroczyło mnie na tyle, bym wypełniła jego rozkaz.
Szarpnęłam ręką. Raz, drugi i trzeci, aż wreszcie mnie puścił.
– Chyba wam odbiło. – wycedziłam przez zęby. Tak, zdecydowanie smutek ustąpił miejsca irytacji. Mój gniew narastał z każdą sekundą, zmierzając do ataku szału. – Jak możecie oskarżać mnie o coś takiego? Nie mogę uwierzyć, że jesteście aż tak żałośni.
Sadie ruszyła w moją stronę. Ja obróciłam się w jej kierunku, nie spuszczając z niej wzroku. Czułam jak moje spojrzenie prowokuje ją do ataku, ale nie miałam zamiaru odpuścić. Nie po tym wszystkim.
W ostatniej chwili Thomas stanął między nami. Widziałam tylko jego plecy i słyszałam, jak uspokaja moją byłą koleżankę, mówiąc, by nie robiła głupot, bo wszyscy będziemy mieć przerąbane u Elias.
Więc nasz szef o niczym nie wiedział. Nie ukrywam, trochę mi ulżyło, bo to mogło oznaczać, że tylko ta dwójka wpadła na ten idiotyczny pomysł oskarżenia mnie o współpracę z porywaczami.
– Będę cię miała na oku, ty zdradziecka szmato! – wykrzyczała, wychylając się zza Thomasa, by spojrzeć mi w oczy.
Odwróciłam się i uciekłam do biura. Nie biegłam. Chyba nie. Po prostu bardzo szybko szłam. Na tyle szybko, by uciec przed Sadie, przed Thomasem i przed jadem, który wypływał z ich ust.
Moje policzki zrobiły się mokre, nie mogłam oddychać przez nos. Płakałam jak dziecko, które pierwszy raz w życiu doznało zdrady ze strony przyjaciół.
Tak, właśnie tak się czułam. Przecież to nie ja ich zdradziłam, tylko oni mnie.
Popędziłam do pierwszej lepszej toalety, by nikt nie widział mnie w tym stanie. Nagle zrobiłam się taka mała, bezbronna. Bałam się.
Czy to przez to, że Sadie naprawdę mnie przerażała? Zachowywała się irracjonalnie, nie miała żadnych powodów, by mną tak gardzić, a jednak to robiła.
A może stresowałam się tym, że działali we dwójkę. Sadie połączyła swoje siły z Thomasem, a ja byłam zupełnie sama.
Tak, ta myśl naprawdę mnie dobijała.
Nie wiem, jak długo stałam przed lustrem nad umywalką, gapiąc się w swoje odbicie. Łzy przestały płynąć mi po twarzy, a oddech nieco się uspokoił.
W głowie przewijało się tyle emocji, że sama już nie wiedziałam, co tak naprawdę czuję.
Złość, smutek, żal, zawód, strach? Wszystko wymieszało się w moim ciele, tworząc dwie szaro-bure kule, które utknęły mi w żołądku i gardle. Coś mnie zamroczyło, moje ciało momentalnie się spięło, a ja miałam ochotę krzyczeć. Drzeć się na całe gardło, by pozbyć się tej wstrętnej guli, której nie mogłam przełknąć.
Wiedziałam, że wrzask nie jest dobrym pomysłem.
Zacisnęłam powieki, nie wiem co dokładnie się stało, ale dyskomfort psychiczny szybko zamienił się w ból fizyczny. Prawdziwy ból.
Jak dobrze...
Odprężyłam się na kilka sekund. Ręka zaczęła mnie szczypać, usłyszałam kropelki krwi, kapiące na podłogę. Naprawdę czułam się lepiej niż jeszcze minutę temu. Otworzyłam oczy, by zobaczyć, że po lustrze, które wisiało na ścianie, nie było już śladu. Kawałki szkła pokrywały umywalkę, kafelki i moją zakrwawioną rękę. Jeden ostry kawałek wystawał mi spomiędzy palców.
Brawo, Alice. Możesz być z siebie dumna, pomyślałam żałośnie.
Odsunęłam się pod ścianę, zostawiając po drodze czerwoną ścieżkę z krwi. Próba wyciągnięcia szkła z dłoni zakończyła się niepowodzeniem, a z moich ust wymknął się głośny jęk.
Ból był na tyle silny, że od razu skradł całą moją uwagę. Nie miałam teraz czasu myśleć o Sadie i Thomasie.
Rozumiałam osoby, które przez problemy psychiczne postanawiały się okaleczać. Tak działa ich mechanizm obronny, poświęcają ciało, by ratować umysł.
Coś we mnie pękło.
Drzwi do łazienki się otworzyły, ktoś krzyknął z przerażeniem. Kobieta, której imienia nie mogłam sobie przypomnieć, bo pracowała na zupełnie innym dziale, rzuciła się w moją stronę. Chyba zawołała swoją koleżankę, bo ta zaraz pojawiła się w progu. Chciały wyprowadzić mnie z toalety, wyglądającej jak miejsce zbrodni, ale moje nogi odmówiły posłuszeństwa. Nie wiedziałam, czy to przez stres i wszystkie negatywne emocje, czy może przez sporą ilość krwi, która wciąż spływała mi po całej ręce, prosto na podłogę, tworząc już sporych rozmiarów kałużę.
Usłyszałam ciepły, kobiecy głos. Ktoś gładził mnie po głowie i mówił, że będzie dobrze.
Nie zemdlałam, bo pamiętam faceta, który objął mnie silnym ramieniem i wyprowadził z łazienki. Moje ciało było jak sparaliżowane, nie mogłam swobodnie się poruszać, ale dałam się prowadzić tak długo, aż poczułam miękkie oparcie fotela. Usiadłam wygodnie i rozluźniłam się jeszcze bardziej, kiedy do pomieszczenia wszedł Elias.
Właściwie to ucieszyłabym się na widok każdego, kto nie miałby na imię Sadie lub Thomas.
– O Boże, Alice! Co ci się stało?!
Spuściłam wzrok, odrobinę zawstydzona. Zastanawiałam się czy powiedzieć mu od razu prawdę, że rozbiłam pięścią lustro, czy palić głupa, udając, że nie rozumiem pytania. W końcu mój stan zdrowia na to zezwalał.
– Przepraszam, ja odkupię to lustro, obiecuję. – wyszeptałam, odwracając wzrok od rannej ręki, którą właśnie zaczęli mi opatrywać.
Nie wiem, dlaczego go przeprosiłam. To było dziwne, naprawdę, sama nie rozumiałam swojej reakcji.
Elias podszedł bez słowa, patrząc na mnie z ogromną troską. Nie odezwał się, po prostu stanął obok, by po chwili nachylić się nade mną i zamknąć moje drobne ciało w uścisku. Nie szkodzi, że trochę mnie podduszał i było mi cholernie niewygodnie. Modliłam się, by przytulał mnie jak najdłużej. Nie chciałam, żeby mnie puszczał. Chyba tego właśnie potrzebowałam- odrobiny czułości, zrozumienia i wsparcia. Tak dawno nikt się mną nie opiekował.
– Zapomnij o tym lustrze. – poklepał mnie lekko po plecach. – Lepiej powiedz, jak się czujesz? Czy mamy wezwać pogotowie?
Szybko pokręciłam głową. Tego akurat najbardziej chciałam uniknąć, bo delikatnie mówiąc, nie przepadałam za szpitalami.
– Już jest dobrze. Wcześniej chyba troszkę się zestresowałam i mnie odcięło, ale wróciłam do świata żywych. – uśmiechnęłam się szeroko, żeby udowodnić, że naprawdę czuję się lepiej.
Elias patrzył na mnie uważnie, jakby sprawdzał, czy mówię prawdę. Gotowy był wezwać karetkę w każdej chwili, więc pilnowałam się, by wyglądać dobrze.
– Jesteście pewne, że tych ran nie trzeba zszyć? – tym razem zwrócił się do kobiet, które właśnie zaczynały bandażować mi rękę.
Wysoka szatynka uśmiechnęła się do mnie życzliwie. Biło od niej ciepło i spokój.
– Tak, jestem pewna. Rozcięcia wyglądały na dużo bardziej niebezpieczne przez krew. Ale jak teraz je oglądam... – przyjrzała się mojej dłoni po raz ostatni, a później zakryła ją opatrunkiem. – Będzie dobrze. Do wesela się zagoi.
To na szczęście wystarczyło, by Elias zrezygnował z pomysłu wezwania pogotowia. Uparł się tylko, że mam jechać do domu, a to akurat bardzo mnie ucieszyło.
Nie chciałam nawet myśleć o powrocie do biura, gdzie na pewno od razu wpadłabym na Sadie i Thomasa.
Szef nalegał, że wezwie mi taksówkę, ale ja czułam się na tyle dobrze, by móc samej prowadzić auto.
Droga do domu powinna zająć mi kilkanaście minut, ale siedziałam już w samochodzie od godziny, krążąc po mieście. Chciałabym mieć kogoś, do kogo mogłabym teraz pojechać. Bez zapowiedzi zapukać do drzwi i wejść do mieszkania, by napić się ciepłej kawy. Poobgadywać z kimś cały świat, wyżalić się i rozładować złość, którą wciąż w sobie czułam, a potem pośmiać się do bólu brzucha.
Zaczęłam się zastanawiać, czy taka przyjaźń w ogóle istnieje. A może występuje tylko w głupich serialach, które przywykłam samotnie oglądać, podczas długich wieczorów.
Co jest ze mną nie tak?
Kobiety w moim wieku mają zazwyczaj mnóstwo koleżanek. Nawet jeżeli nie są ze sobą tak blisko, by nazywać się przyjaciółkami, to przecież wychodzą razem na zakupy, do kina czy na imprezy.
No tak. Gdzie niby miałabym kogoś poznać? Kursowałam między domem, a pracą, zapominając o swoim życiu towarzyskim.
Tak dłużej być nie może. Muszę wziąć sprawy w swoje ręce.
Włączyłam kierunkowskaz i skręciłam w lewo.
Nerwowo zastukałam palcami zdrowej ręki o kierownicę. Czy to, co właśnie robię nie jest trochę żałosne? Nie chciałam wyjść na desperatkę i nachalną idiotkę, ale umysł podpowiadał jedno, a serce, zupełnie głuche na krzyk rozsądku, ciągnęło mnie w dobrze znane mi miejsce.
Miejsce, które powinnam była omijać szerokim łukiem. Gdybym wiedziała, że od tej, z pozoru niewinnej nocy, moje życie zmieni się raz na zawsze, pewnie podjęłabym inną decyzję.
Christianie Parker, nadchodzę! 

MALBAT (ZOSTANIE WYDANE)Where stories live. Discover now