Rozdział 28

4.8K 226 1
                                    


Dzień, przez który zaczęliśmy zbliżać się do otwartych bram piekła, zaczął się z pozoru normalnie.
Oczywiście jeżeli chodzi o standardowe poranki w tym domu, bo nie obyło się bez kłótni, przepychania, mlaskania czy bekania przy stole.
– Nie wiem co mnie szybciej wykończy, mój syn czy wy. – westchnęła Ashley, obserwując Liama, który uczył się technik duszenia przeciwnika. Nauczycielem oczywiście był Neil, a ofiarą- Nancy.
Dzień jak każdy inny, pomyślałam.
Dziewczyna zaczęła się krztusić i klepać dłonią w dywan, na co starszy brat rozluźnił ucisk.
– Jeżeli doprowadzisz ją do omdlenia, osobiście cię zabiję. – stwierdził luźno Hammer, wywracając oczami. Był bardziej poirytowany niż przerażony tym, że faktycznie Nancy mogłaby stać się krzywda.
– Przecież nic jej nie jest. Prawda, młoda?
– Jeszcze żyję... – wysapała, próbując zrzucić z siebie mężczyznę.
– Widzisz? Jeszcze żyje.
Mary i Mason dyskutowali o czymś zawzięcie, nie zwracając na nikogo uwagi. Nie byłam pewna o czym rozmawiali, ale udało mi się usłyszeć kilka losowych słów związanych z jedzeniem i kuchnią azjatycką, więc najprawdopodobniej nie było to nic ważnego.
Zamilkli dopiero, kiedy w salonie pojawił się Christian. Ubrany w szary dres nie wyglądał jak książkowy mafioso, ale wciąż prezentował się niesamowicie dobrze.
Pech chciał, że podobał mi się akurat facet tonący w tym samym bagnie, co ja i to między innymi z jego winy.
Jako fanka romansideł mogłabym liczyć na to, że kiedyś połączy nas jakieś gorące uczucie, będziemy mieszkać na prywatnej wyspie z gromadką rozbrykanych dzieciaków. A jako realistka musiałam stuknąć się w głowę i oprzytomnieć.
Nie wiedziałam o Christianie prawie niczego, a już na pewno niczego dobrego.
Nie miałam nawet pojęcia jakie kanapki lubił jeść, a co dopiero czy chciałby mieć dzieci. Nie mówiąc już o tym, że to ja miałabym być matką tego wyimaginowanego potomstwa.
Litości, Alice.
Christian przypatrywał się Nancy i Neilowi z mieszaniną zaskoczenia i niepokoju, co akurat dość dobrze o nim świadczyło. Cóż, miło było widzieć, że w jakimś stopniu obchodzi go to, czy Nancy przeżyje zabawy z bratem.
Dziewczyna jednak wprowadziła nas w niemałe osłupienie, kiedy sprzedała Neilowi kilka celnych i dość silnych, jak na nią, ciosów. Imponujące.
– Co o tym myślisz? – zapytała Ashley, adresując to pytanie do mnie.
Zamrugałam kilka razy, odwracając wzrok od Christiana.
– Słucham?
– Jadę odebrać zakupy. Chcesz mi towarzyszyć?
– Zakupy? – wymamrotałam, próbując nadążyć za jej słowami.
Ashley pochyliła się w moją stronę, kładąc dłonie na stole i powtórzyła to, co mówiła wcześniej, o wiele głośniej i wolniej, jakby mówiła do dziecka. Do upośledzonego dziecka. Do upośledzonego dziecka z cholerną wadą słuchu:
– Jadę odebrać zakupy. Jedziesz ze mną?
– Odebrać od kogo?
– Od ludzi, którzy dbają o nasze zaopatrzenie. Niemądrze byłoby łazić po sklepach, a chyba nie sądziłaś, że lodówka napełnia się sama? – prychnęła tym swoim słynnym, ironicznym głosem, ale wzrok miała pogodny.
Zaklęłam w duchu przez własną głupotę. Musiałam skończyć z tymi idiotycznymi pytaniami, jeżeli chciałam być traktowana poważnie, szczególnie przez ludzi pokroju Ashley.
– Alice ma już plany.
Spojrzałam na Christiana, który jakby nigdy nic nalewał sobie kawy do kubka. Dopiero kiedy skończył i odstawiał dzbanek na miejsce, zauważył moje zaskoczenie.
– Doprawdy? – rzuciłam poirytowana.
Przez to, że w domu miałam ciągły kontakt ze wszystkimi członkami Malbatu, codziennie coś się działo i nie spędzałam z Christianem za dużo czasu, zdążyłam zapomnieć jakim sztywnym i władczym dupkiem potrafił być.
– Mhm. – pokiwał głową, ignorując moją naburmuszoną minę.
– Niby jakie?
– Czyżbyś zapomniała jaki dziś dzień?
– Hę? – mruknęłam, kompletnie zbita z tropu.
Zaczęłam intensywnie się zastanawiać, biorąc pod uwagę różne możliwości. Urodziny Masona już były, o innych powodach do świętowania nie miałam pojęcia. Nie przypominałam sobie również, by dziś miało wydarzyć się coś szczególnego, a już na pewno nie wiedziałam o czymś co miałoby dotyczyć tylko mnie, a innych, na przykład Ashley, już nie.
Christian uśmiechnął się pod nosem i zaczął obracać kubek, rozgrzewając sobie dłonie.
– Chyba jest ci bardzo dobrze między nami.
– Ta, bardzo. – przytaknęłam kąśliwie, kiwając głową w kierunku dywanu, na którym szamotali się Nancy i Neil. – Życie z wami to spełnienie moich marzeń.
– A jednak zapomniałaś. – zaśmiał się triumfalnie, a kiedy zauważył moje poirytowanie, mrugnął do mnie i napił się kawy.
Nie miał zamiaru powiedzieć mi o co chodzi, a ja nie miałam zamiaru błagać, by to zrobił. Stąpał po kruchym lodzie, decydując się wkurwiać mnie z samego rana.
– Dziś miałaś skontaktować się z matką. – rzucił, pojmując, że nie będę się z nim kłócić.
Cholera! Niemożliwe, żeby było to dziś, pomyślałam i rzuciłam się do kalendarza w kuchni. Usłyszałam za sobą śmiech Christiana, ale kiedy dobiłam do ściany, zorientowałam się, że nie żartował.
Od dnia, w którym wywróciłam całe moje życie do góry nogami, minęło dokładnie osiemnaście tygodni.
Osiemnaście tygodni, podczas których dopuściłam się przestępstwa, zostałam zatrzymana, pobita, żyłam w strachu, niepokoju i poczuciu winy.
Ale również osiemnaście tygodni, podczas których nauczyłam się funkcjonować w Malbacie i szczerze polubiłam ludzi, którzy stali się częścią mojego życia. Granica między nami zacierała się coraz bardziej i choć większość z nich gniła w tym popapranym, przesiąkniętym złem świecie o wiele dłużej niż ja, często łapałam się na tym, że byłam już jedną z nich i za wszelką cenę chciałam być traktowana na równi z innymi.
Myśl, że pasowałam do Malbatu była dla mnie jednocześnie przerażająca i fascynująca, a odejście dawnej Alice i zastąpienie jej nową, przyszło mi z niewiarygodną łatwością. Najwidoczniej ja również, w głębi duszy, byłam przesiąknięta mrokiem.
Oczy zaszły mi łzami, kiedy próbowałam wyobrazić sobie głos mamy.
Ktoś otoczył mnie ramieniem.
– Pojadę po zakupy z Nancy. – Ashley uśmiechnęła się życzliwie. – A ty postaraj się nie rozklejać podczas rozmowy. Załatw to szybko i nie sprowadź na nas kłopotów.
Pokiwałam głową, czując jak staje się nagle bardzo ciężka. Wizja rozmowy zaczęła mnie przytłaczać, a ja zastanawiałam się czy to dobry pomysł, bym w ogóle ją odbyła.
Ashley zauważyła nagłą zmianę w moim nastroju. Przez chwilę się nie odzywała, być może nie wiedząc jak pomóc mi uporządkować myśli, a może dawała mi chwilę, żebym sama uporała się z tym zadaniem.
Tak czy inaczej, dopiero po kilkunastu długich sekundach cicho odchrząknęła, a kiedy spojrzałam na nią kątem oka, kiwnęła brodą w kierunku wyjścia z kuchni.
Szła przodem, a ja podążałam tuż za nią, jakby miała mnie doprowadzić do miejsca, w którym moje problemy miały same się rozwiązać.
Weszłyśmy po schodach, później chwilę zajęło nam dotarcie do pokoju Ashley i Liama. Nigdy tu nie byłam, więc subtelnie rozejrzałam się po przytulnym wnętrzu.
Subtelnie w moim mniemaniu. Kobieta od razu zauważyła ciekawość z moich oczach i uśmiechnęła się pod nosem.
– Rozgość się. – rzuciła, nie patrząc na mnie.
Podeszła do szafki nocnej, identycznej jak w moim pokoju i wyciągnęła małe pudełeczko. Wysunęła z niego biały rożek, skierowała się do okna, które od razu otworzyła na oścież, wpuszczając do środka zimne powietrze i usadowiła się wygodnie na parapecie.
Westchnęła cicho, klepiąc się po kieszeniach.
– Masz zapalniczkę? – zapytała, wsuwając do ust dziwnego papierosa.
Dopiero po chwili, kiedy skupiłam na niej całą uwagę i przyjrzałam się lepiej, dostrzegłam, że to perfekcyjnie skręcony joint.
– Nie. – pokręciłam głową.
– Zobacz tam. – ruchem głowy wskazała koszyczek stojący na komodzie.
Szybko dostrzegłam czerwoną, zdobioną zapalniczkę. Wracając do Ashley jeszcze raz omiotłam wzrokiem pomieszczenie.
Ściany obwieszone były kolorowymi rysunkami Liama, przedstawiającymi wszystko, co tylko podpowiedziała mu dziecięca wyobraźnia.
Samochody, zwierzęta, chłopiec z mamą grający w piłkę nożną i oczywiście my- ciocie i wujkowie. Ze wszystkich postaci rozpoznawałam tylko Masona- zazwyczaj jego figura zajmowała ponad połowę powierzchni kartki.
W wiklinowych koszach, stojących pod ścianą, znajdowały się zabawki. Klocki, plastikowe auta, figurki potworów z kreskówek.
Nic nie wskazywało na to, że Liam był dzieckiem wychowywanym w dość specyficznych warunkach. Pokój wyglądał jak typowa kawalerka, zamieszkała przez samotną mamę z synkiem. Sielankowy widok, zero śladów przemocy, broni i morderstw.
– Podoba ci się?
– Słucham?
– Pytałam, czy podoba ci się nasz pokój. – nieznacznie uniosła kąciki ust. – Sama go urządzałam. Chciałam, żeby Liam miał swoje miejsce do zabawy.
– To zdecydowanie najładniejsze miejsce w tym pałacyku. – odparłam, a Ashley parsknęła śmiechem.
– To żaden komplement. Całe to nowoczesne wnętrze jest paskudne.
– Mogło być gorzej. – odpowiedziałam z uśmiechem. – To Hammer wybierał meble?
– Mhm. – kiwnęła głową, odpalając jointa. – Kilka lat temu zrobił tu generalny remont. Wcześniej to miejsce miał klimat, przypominało taką starą, niepowtarzalną willę, wiesz o co chodzi? – ciągnęła, nie oczekując, że jej odpowiem. – Zapierała dech w piersiach, było mnóstwo drewna, złote wykończenia, kiczowate wzory na ścianach, stare żyrandole. Prawdziwe cudo. A Hammer zrobił z tego dworku zimny, pozbawiony ciepła i duszy, nowoczesny gmach.
– Przynajmniej z zewnątrz prezentuje się fantastycznie. – zauważyłam, siadając na parapecie obok Ashley.
Nim zdążyłam dodać coś więcej, wysunęła dłoń w moją stronę, podając mi skręta.
Zaciągnęłam się, przytrzymując dym w płucach, na co kobieta zareagowała bardzo optymistycznie.
– A niech mnie. – zaśmiała się. – Byłam pewna, że się zakaszlesz na śmierć.
– Dzięki. – wyszczerzyłam się, bo choć słowa można by mylnie zinterpretować, miałam pewność, że Ashley tylko się ze mną droczyła. Dodatkowo w jej głosie można było dosłyszeć nutkę podziwu.
– Chodziło mi o to, że jesteś policjantką.
– Byłam.
– Racja. – pokiwała głową, odbierając jointa. – Po prostu...
– Co? Myślisz, że policjanci nie palą marihuany? – popatrzyłam na nią z rozbawieniem. – Że nie przeklinamy i przechodzimy tylko na zielonym świetle?
– Chuj was tam wie. – wzruszyła ramionami, wypuszczając dym za okno. – Nie znam zbyt wielu policjantek. Właściwie jedyna, z którą miałam okazję dłużej pogadać, siedzi przede mną. No, nie licząc Astrid, ale czy można nazwać ją prawdziwą policjantką? – zaśmiała się.
– A mnie można? – zapytałam cicho, wlepiając wzrok w drzewa w ogrodzie. Zimny wiatr muskał mi twarz i czułam się naprawdę dobrze.
Nawet tak ciężkie rozmowy, jak moje wstąpienie do mafii nie były w stanie popsuć mi nastroju.
Nie byłam przesadnie szczęśliwa. Nie byłam też nieszczęśliwa. Po prostu było mi błogo. Zajebiście. Fantastycznie.
Wyciągnęłam rękę, by zaciągnąć się jeszcze raz.
– Masz wyrzuty sumienia, że to zrobiłaś?
– Cóż... – zastanowiłam się chwilę nad odpowiedzią. – Nie. Chyba już nie.
– A wcześniej miałaś?
– Oczywiście. Każdy na moim miejscu przechodziłby to samo. – pochyliłam się trochę w stronę Ashley, by było nam wygodniej wymieniać się skrętem.
– I wszystko minęło po piętnastu tygodniach? – kobieta uśmiechnęła się delikatnie, mrużąc oczy. Delektowała się smakiem, który wypełniał jej usta, gardło, płuca i duszę.
– Po osiemnastu. – sprostowałam, kiedy zrozumiałam do czego zmierzała.
Machnęła ręką, lekceważąc moje słowa.
– Dlaczego to zrobiłaś?
– Przecież wiesz.
– Takie pieprzenie zostaw sobie dla Christiana czy Neila. – wywróciła oczami, ale nie dostrzegłam na jej twarzy oznak pogardy czy irytacji. Była dziś wyjątkowo przyjacielsko nastawiona, może za sprawą palenia zioła. – Nie zrobiłaś tego dla pieniędzy, bo nie jesteś pazerna na kasę.
– Czyżby? – zachichotałam.
Zaskoczyła mnie tymi próbami oceny mojej osoby. Nie znałyśmy się zbyt długo i z całą pewnością ze wszystkich kobiet w Malbacie z Mary i Ashley trzymałam się najmniej.
Mary była po prostu dużo starsza, dodatkowo po tym, jak dowiedziałam się, że sypia z Hammerem, czułam się w jej obecności co najmniej dziwnie. Chyba podświadomie obawiałam się, że kobieta miała za zadanie nas obserwować i donosić o wszystkim szefowi. Były to tylko moje idiotyczne wymysły, a przynajmniej taką miałam nadzieję, ale coś blokowało mnie przed nawiązaniem z nią bliższych relacji.
Z Ashley natomiast nie gadałam za często z dość prostego powodu- była wredna.
– Nie masz zamiaru się zwierzać, co? – kobieta oparła brodę na złączonych kolanach. – Nie szkodzi. Każdy z nas ma swój powód.
– Jesteś dziś wyjątkowo znośna.
– Nie przyzwyczajaj się, Alice. – zaśmiała się krótko. – Wiem, że mam okropny charakter, ale dzięki temu głąby pokroju Neila, Masona czy twojego faceta nie wchodzą mi na głowę.
– Mojego faceta? – dopiero teraz zakrztusiłam się dymem, kręcąc energicznie głową. – To nie mój facet. – wydyszałam, ale wątpię, żeby Ashley mnie usłyszała. Śmiała się na głos, odbierając ode mnie jointa. – Skąd ci to przyszło do głowy?
Wzruszyła ramionami.
– Nancy. – odparła i tyle mi wystarczyło.
Oparłam głowę o ścianę, oddychając głęboko.
– No tak, mogłam się domyślić.
– Daj spokój, to nic takiego. – posłała mi długie spojrzenie. – Ale błagam, nie mów mi, że weszłaś w to bagno z miłości? Christian cię omamił?
– Co ty pieprzysz, Ashley? – burknęłam z wyrzutem. – Myślisz, że byłabym aż tak głupia?
– Nie, raczej nie. – przypatrzyła mi się jeszcze uważniej. – Właściwie to uważam, że jesteś całkiem mądra. I lubię z tobą gadać, szczególnie przy jaraniu. – zakończyła z uśmiechem.
– Tyle komplementów od najwredniejszej osoby, jaką udało mi się poznać. Niesamowite.
Powiew wiatru wleciał do pokoju, podrywając do góry kilka rysunków Liama. Ashley zgasiła końcówkę skręta o parapet i zamknęła okno.
– Zapomniałaś, że jest jeszcze Hammer. – zauważyła.
– On akurat nie jest wredny. Jest cholernie przerażający.
Zeskoczyłam z parapetu i gotowa byłam wyjść na korytarz, jednak Ashley rzuciła się na łóżko, klepiąc w puste miejsce obok siebie.
– Wydaje ci się. – ciągnęła dalej, kiedy ja kładłam się obok. – Hammer to naprawdę dobry człowiek. Wiem, że wygląda jak pieprzona trzydrzwiowa szafa, ma takie świdrujące spojrzenie i jeszcze ten tatuaż na łysym łbie – wymieniała, a ja uśmiechnęłam się mimowolnie. – Ale jesteśmy tu wszyscy razem, bo nam pomógł. Każdego wyciągnął z jakiegoś syfu. – westchnęła cicho, kładąc głowę na kocu. – Jest dla nas wszystkich jak ojciec i na swój sposób nas kocha. Ciebie również, bo jeżeli ktoś dołącza do Malbatu, zostaje naszą rodziną już na zawsze.
– Wiem.
Zapadła cisza, ale nie z rodzaju tych niezręcznych. Dałyśmy sobie czas na poukładanie myśli. Wciąż nie do końca docierał do mnie fakt, że leżałam w łóżku Ashley, gadając z nią jak z prawdziwą przyjaciółką.
– Życie mi się posypało. – wyznałam, przerywając milczenie. – Nigdy nie lubiłam swojej pracy.
– Nie?
– Nie. – odparłam bardziej stanowczo niż planowałam. – Wszyscy mają jakąś historię, ale ja nie mam niczego co by mnie usprawiedliwiało. Zamotałam się, popełniłam kilka błędów, a w pewnym momencie wydawało mi się, że nie miałam już wyboru i Malbat to moja jedyna ucieczka i szansa. – przekręciłam się z brzucha na plecy i tępo wpatrywałam się w sufit. – Wyszło jak wyszło.
– Jeszcze nic straconego. – wtrąciła bez przekonania. – Wszystko w rękach Hammera, a on nie pozwoli, żebyśmy opadli na dno.
– Więc da się upaść jeszcze niżej? – rzuciłam ironicznie, mrugając do Ashley.
Odpowiedziała mi uśmiechem i zamknęła oczy.
Ja również je zamknęłam.
Tylko na minutę.
Na sekundę...
Sekundę...
Uniosłam ciężką głowę i przetarłam zaspane oczy. Ssało mnie w żołądku, tak jak zawsze po paleniu marihuany.
Zerknęłam na Ashley i zdziwiłam się, że po spaleniu jointa tak szybko wkroczyła w fazę drugą, bo widoczne było gołym okiem, że straciła energię i dopadła ją senność.
U mnie stan euforii trwał zazwyczaj przez jakieś dwie godziny, więc rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu zegarka.
O cholera, pomyślałam, kiedy w końcu go znalazłam.
Przeleżałyśmy w łóżku kilkadziesiąt minut.
Nie miałam pojęcia, jak to się stało i nie pamiętałam nawet, że spałam, ale przynajmniej co do jednego miałam pewność - byłam porządnie zjarana.
Zupełnie straciłam poczucie czasu. Moja koordynacja ruchowa też nie miała się najlepiej.
– Ashley. – wyszeptałam, potrząsając jej ramieniem. – Wstawaj. Miałaś jechać po zakupy.
– Mhm. – jęknęła, przyciskając twarz do materaca. – To ty musisz się pospieszyć. Twoja mama pewnie od rana czeka na telefon.
Nie musiała powtarzać dwa razy. W ekspresowym tempie podniosłam się z łóżka, czując lekkie otumanienie i zawroty głowy. Nie były jednak na tyle uciążliwe, bym musiała zrezygnować z rozmowy z mamą.
Pochyliłam się nad drzemiącą Ashley i odgarnęłam jej kilka kosmyków z twarz.
– Hm? – mruknęła, trochę świadomie, trochę przez sen.
– Jak śpisz to wyglądasz tak niewinnie. – wyszeptałam, gładząc ją po policzku. – Kto by pomyślał, że na co dzień jesteś taka wredna.
Ashley zaśmiała się pod nosem i uchyliła lekko powieki.
– Dzięki, Alice. – złożyła usta w niezgrabny dziubek i posłała mi całusa. – Widzimy się wieczorem. Powodzenia z mamą.
– Widzimy się. – przytaknęłam, okrywając ją kocem.
Po cichu wyszłam z pokoju i zaczęłam kierować się w stronę schodów. Łapałam się już poręczy, kiedy usłyszałam cichy głos, dobiegający z pokoju Rachel.
Normalnie z całą pewnością postanowiłabym go zignorować, jednak należał on do mężczyzny, który miał towarzyszyć mi podczas rozmowy z mamą.
– Jesteś pewna, że sprawdziłaś już wszystko? – zapytał Christian szeptem, a ja ledwo byłam w stanie go zrozumieć. Przyćmiony marihuaną umysł z całą pewnością mi nie pomagał.
Nie uzyskał odpowiedzi, spodziewałam się więc, że Rachel przytaknęła skinieniem głowy.
– Jeżeli jest tak, jak mówisz to... – zatrzymał się na chwilę, a mnie przeszły niepokojące dreszcze. – Nieważne, to nie jest dobry moment na dyskusję. Pilnuj, żeby nikt się o tym nie dowiedział. Jeżeli to wypłynie, będziemy mieć przejebane, rozumiesz?
– Tak. To zostaje tylko między nami. Zresztą tak, jak zawsze.
– W porządku. Muszę spadać, jadę z Alice na rozmowę.
– Christian – Rachel powiedziała to zdecydowanie ostrzej i głośniej niż powinna, więc odchrząknęła, ponownie ściszyła ton i dodała niemalże szepcząc. – Nie sypnij nic przez przypadek, kiedy będziesz z nią gadał. Alice jest bystra, gdyby się dowiedziała... Sprowadziłoby to na nas katastrofę.
– Zwariowałaś? – burknął lekko oburzony i zbliżył się do drzwi.
Usłyszałam dźwięk łapania za klamkę, więc pędem rzuciłam się na dół, prawie wywalając się na ostatnim schodku.
Ciężko dysząc opadłam na fotel, chwytając pierwszą lepszą gazetę, która leżała na stoliku.
Christian nieświadomie ruszył moim tropem, słyszałam skrzypnięcia schodów i charakterystyczny szelest dłoni przesuwającej się po poręczy. Dopiero, kiedy wchodził do salonu, poruszyłam się nerwowo i otworzyłam gazetę mniej więcej w połowie.
Moim oczom ukazały się kobiecie piersi w nienaturalnym rozmiarze. Spanikowana uchyliłam usta i zamknęłam czasopismo z hukiem, gapiąc się na okładkę. Oczywiście, ze wszystkich gazet walających się po salonie, musiałam trafić akurat na tę należącą do Neila lub Masona.
Platynowa blondynka na okładce, wygięta w dziwacznej pozie uśmiechała się do mnie uwodzicielsko.
Ja pierdolę, co za wstyd.
– Przeszkodziłem ci w czytaniu? – Christian oparł się o framugę, zakładając ręce na piersi. – Może przyjdę później?
– Jezu, nie. – pokręciłam głową, czując jak się czerwienię. – Ja tylko... Nieważne. – zrezygnowałam z tłumaczenie się, bo w stanie silnego zażenowania, zagmatwałabym się jeszcze bardziej.
– Na twoim miejscu bym uważał. – rzucił z uśmiechem, a ja popatrzyłam na niego pytająco. – To playboy Masona. Nie gwarantuję, że nie zostawił jakichś śladów i...
– Jezu! Obrzydlistwo! – wrzasnęłam, ciskając gazetę o stolik.
Momentalnie podniosłam się z fotela i pobiegłam do łazienki, trącając Christiana barkiem tak mocno, że aż syknęłam z bólu. On jednak jedynie się roześmiał, podążając powoli za mną. Stanął w drzwiach, obserwując jak z odrazą szoruję ręce mydłem.
– Jesteś gotowa na rozmowę z mamą?
– Nie wiem. – przyznałam szczerze, taksując go wzrokiem.
Po tym co usłyszałam na piętrze, czułam się nieswojo.
Oczywiście, wszyscy ludzie tutaj mieli swoje prywatne sprawy, ale to, o czym Christian rozmawiał z Rachel wydawało mi się być niepokojące i cholernie poważne. Mieli tajemnicę, o której nikt nie mógł się dowiedzieć, a to napędzało mnie strachem.
Chciałabym wmówić sobie, że to nic groźnego. Może po prostu mieli cichy romans? Poczułam lekkie ukłucie zazdrości, ale szybko odsunęłam od siebie tę myśl. Nie brzmieli, jak para ukrywających się kochanków. Tu chodziło o coś innego, a ja zaczęłam się zastanawiać na ile tak naprawdę powinnam Christianowi ufać.
Wyszliśmy z domu kilka minut później.
Wykonanie przeze mnie tego telefonu było działaniem zaplanowanym przez samego Hammera, nie obawiałam się więc, że coś pójdzie nie tak.
Zatrzymaliśmy samochód w umówionym miejscu. Christian, który robił za mojego kierowcę i ochroniarza, a przynajmniej tak mi się wydawało, wręczył mi kartę sim. Sprawnie umieściłam ją w starej komórce, którą zaraz po zakończeniu rozmowy miałam zniszczyć i wrzucić do jeziora.
Znajdowaliśmy się w kompletnej dziczy, wystarczająco daleko od kryjówki, więc nie musiałam się martwić, że telefon mojej mamy jest na podsłuchu.
– Nawet jeżeli nas namierzą, za kilka minut rozpłyniemy się w powietrzu. – powiedział Christian, dając mi znak, bym wybrała numer mojej mamy. 

MALBAT (ZOSTANIE WYDANE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz