Rozdział 3

8.4K 345 28
                                    


Teraz to ja trzymałam telefon przy uchu, a oczy kolegów zwrócone były w moją stronę.
Oparłam się o parapet i skrzyżowałam nogi w kostkach, jakbym chciała ukryć fakt, że byłam cholernie zdenerwowana.
Usłyszałam ciepły, męski głos.
– Na chwilę obecną nie jestem w stanie odpowiedzieć ci na to pytanie.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem, choć przecież mnie nie widział.
– Dobrze. Jest to dla nas bardzo ważne. Musimy się dowiedzieć, czy krew należy do kilku osób, czy tylko jednej.
– Wiem, Alice. Robimy co możemy. Jak tylko będę coś wiedział, od razu do ciebie zadzwonię.
– Dzięki, Francis. – odpowiedziałam trochę zrezygnowana. Też chciałam przekazać jakieś znaczące informacje mojemu zespołowi, tak jak wcześniej zrobił to Elias, ale nie dowiedziałam się niczego konkretnego.
Już chciałam się rozłączyć, ale moja ciekawość jak zwykle wygrała.
– Jesteś tam jeszcze? – zapytałam, żeby upewnić się, że Francis dalej mnie słyszy, a kiedy potwierdził swoją obecność krótkim ,,mhm", przycisnęłam telefon bliżej ucha. Nie chciałam przypadkiem przeoczyć ważnej odpowiedzi. – Czy jeżeli krew należy tylko do jednej z kobiet...
Nie dał mi dokończyć. Wiedział o co chcę zapytać i najwidoczniej bardzo mu się spieszyło, bo nie czekał aż skończę mówić. Można by to uznać za niekulturalne, ale każdy z nas miał ręce pełne roboty, a czasu było coraz mniej.
– Jako technik policyjny, powiedziałbym ci, że bez dokładnych badań i obliczeń nie mogę jeszcze nic stwierdzić.
– A prywatnie jako Francis? – nie dawałam za wygraną.
Nie widziałam jego twarzy, ale wyobrażałam sobie, jak teraz wygląda. Zastanawiał się nad odpowiedzią, co nawet mnie ucieszyło, bo nie próbował mnie zbyć.
– Jako Francis mogę powiedzieć, że nie ma szans, by ktokolwiek przeżył utratę takiej ilości krwi.
Tego się obawiałam. Przełknęłam ślinę i czekałam, aż jeszcze coś doda. On jednak milczał, bo odpowiedział mi na moje pytanie, więc dalsza rozmowa nie miała już sensu. Nie chciałam dłużej go zatrzymywać, rzuciłam krótkie ,,dzięki" i już po chwili Francis się rozłączył.
Przekazałam ekipie czego się dowiedziałam, a raczej czego się nie dowiedziałam. Brak postępów w śledztwie popchnął mnie w stronę drzwi wyjściowych. Koniec pracy na dziś, zdecydowanie miałam już dość.

Byłam już prawie pod blokiem, kiedy przypomniałam sobie, że nie mam nic na obiad. A raczej na kolację. Właściwie to było za późno, by cokolwiek jeść, ale dawno nie czułam takiego głodu.
Życie singielki miało swoje minusy. Wrócę zaraz do mieszkania, w którym nikt na mnie nie czeka. Już pal licho tego faceta, z którym ewentualnie miałabym budować wspólną przyszłość, mieć dzieci i psa, ale przydałby się ktoś do ugotowania zupy. Albo chociaż zrobienia kanapek. Miłość jest może przereklamowana, ale nienawidziłam gotować.
Wiedziałam, że o tej godzinie tylko jeden sklep będzie otwarty.
Osiedlowy minimarket nie cieszył się najlepszą sławą, zazwyczaj zaglądali tu tylko pijacy lub pracoholicy, którzy nie wyrabiali z zakupami w ciągu dnia.
Znudzona kasjerka podniosła wzrok znad krzyżówki, kiedy weszłam do środka, ale nie zadała sobie tyle trudu, by rzucić mi choćby ,,dobry wieczór''. Ja też postanowiłam się nie odzywać. Jeżeli miała równie gówniany dzień w pracy jak ja, doskonale rozumiałam jej nastrój.
Przechodziłam między półkami z płatkami śniadaniowymi i odruchowo sięgnęłam po tę samą paczkę, co zawsze. Właśnie wtedy go zobaczyłam, a czekoladowe chrupki wypadły mi z ręki.
Spojrzał w moim kierunku.
Kurwa.
Wolnym krokiem wszedł w alejkę, w której stałam jak zahipnotyzowana. Próbowałam zrozumieć, dlaczego moje ciało i umysł tak reagowało na człowieka, którego praktycznie nie znałam.
Cholerne zdradzieckie ciało.
Schylił się po paczkę, która leżała na podłodze.
– Dobry wybór. – zagadał, uważnie mi się przyglądając.
– Nie wyglądasz na kogoś, kto kupuje płatki z promocji. – również postanowiłam wlepić w niego wzrok. Niech nie myśli, że czuję się speszona jego obecnością. – Zwłaszcza takie czekoladowe, dla dzieci.
Uśmiechnął się delikatnie. Niech lepiej tego nie robi. Albo niech robi. Cały czas. Tak, zdecydowanie powinien uśmiechać się non stop.
– Zdziwiłabyś się. – zerknął na opakowanie. – A mają w środku niespodziankę?
Parsknęłam śmiechem, chyba nawet głośniej niż planowałam, bo kasjerka zmierzyła mnie wzrokiem.
– Akurat te nie mają, ale w tych kukurydzianych można wylosować magnes na lodówkę.
– Magnes na lodówkę? – zmarszczył brwi, wrzucając chrupki do mojego koszyka. – Chujowo. Kiedyś w paczkach były zabawki.
Stałam w małym, obskurnym sklepiku z Christianem Parkerem, rozmawiając o płatkach śniadaniowych. A ja głupia myślałam, że ten dzień nie może mnie już niczym zaskoczyć.
W mojej głowie pojawiła się dziwna myśl, że trafił tu nie przez przypadek. Szedł za mną? Śledził mnie? To byłoby dziwne, trochę straszne. Ale też ekscytujące. Po co? Chciał mnie zobaczyć? Porozmawiać? Musiałam się dowiedzieć, ale nie chciałam zabrzmieć jakbym była... policjantką. Cholera. Jeżeli zacznę go wypytywać, pomyśli, że go przesłuchuję.
– Co tu robisz? Często bywasz w takich dziwnych sklepach?
Naprawdę nie chciałam, samo mi się wymsknęło. Zboczenie zawodowe.
– Dziwnych...? – zaczął, ale przerwał, obracając nagle głowę.
Do marketu wszedł, a raczej wtoczył się pijany mężczyzna, w asyście dwóch, równie zalanych kumpli.
Stanął przed ladą i rzucił na blat kilka monet. Wydawało mi się, że przeklinał coś pod nosem, ale nie mogłam zrozumieć ani słowa. Kobieta najwyraźniej dobrze go znała, bo kiedy kazała mu, bardzo delikatnie mówiąc, wyjść ze sklepu, zwrócił się do niej po imieniu:
– Dorothy, jesteś taką samą suką, co twoja matka! – wybełkotał mężczyzna, kierując się do wyjścia. Potknął się o własne nogi, ale nie upadł, bo złapał za regał ze słodyczami. Kilka paczek ciastek spadło na podłogę.
– Co ty bredzisz! Nie poznałeś mojej matki! – krzyknęła, jakby zapomniała, że w sklepie byli też inni ludzie, na przykład ja z Christianem, i wychyliła się zza lady, by rzucić okiem na bałagan.
– Całe szczęście, bo jest taką samą suką, co ty! – skwitował, dumny z siebie.
Nie zdążyłam przemyśleć, czy jego wypowiedź miała w ogóle jakiś sens. Drzwi zamknęły się z hukiem, a w środku zapanowała niezręczna cisza.
– Masz rację. – zaczął Christian, nie odrywając wzroku od porozrzucanych ciastek. – Ten sklep jest trochę dziwny.
Zachichotałam, kiwając głową. Chyba dałam mu tym znać, że czas się zmywać.
Wyprostował się i odchrząknął, zabierając mi koszyk z ręki.
Co ty robisz, gościu?
Bez słowa podszedł do kasy, omijając herbatniki na podłodze. Położył na ladzie banknot i zanim odwrócił się w stronę wyjścia, rzucił krótkie ,,bez reszty''. Podszedł do drzwi i otworzył je, czekając aż wyjdę pierwsza.
Zrobiło mi się niezręcznie, ale nie mogłam się odezwać. Ten facet miał w sobie coś, co sprawiało, że nie umiałam prawidło wyartykułować swoich myśli. Może przez to, że ja w ogóle nie myślałam. Mój umysł jakby się wyłączał. Zawsze, gdy czytałam głupie romanse, miałam niezły ubaw z tych naiwnych, zauroczonych idiotek. Powoli docierało do mnie, że przy tym facecie stawałam się jedną z nich.
Alice, ogarnij się!

MALBAT (ZOSTANIE WYDANE)Where stories live. Discover now