Halinka przymrużyła oczy, chroniąc je przed jaskrawym słońcem. Bezkresny step ciągnął się aż do samego horyzontu. Gdyby znalazła się w tym miejscu na zorganizowanej wycieczce, zapewne nie umiałaby powstrzymać zachwytu. W końcu obraz przed nią miał tylko dwa, ale za to pięknie nasycone kolory: żółty (step) i niebieski (niebo). Niestety uczucie ekscytacji szybko zniknęło, gdy przypomniała sobie, że chyba powinna coś tu znaleźć. Albo kogoś.
– Ale łyso – westchnęła Halinka. – I co dalej?
Masza pociągnęła ją delikatnie za rękaw. Halinka obróciła się. Tak jak się spodziewała, brama zdążyła zniknąć, lecz na szczęście zobaczyła coś jeszcze – wielgachną jodłę, która pasowała do scenerii jak palma do zaśnieżonej tundry, a dalej morze. Albo ocean? Albo po prostu olbrzymie jezioro? Nie potrafiła ocenić jednoznacznie.
Zafiksowała spojrzenie na jodle i wtedy dostrzegła pewną rzecz. Coś lub ktoś przy drzewie wydawał dźwięki. Słabo je słyszała, gdyż wiatr za bardzo szumiał w uszach, lecz poszczególne nuty przebijały się jak słońce przez zasłonę.
– Też to słyszysz? – upewniła się.
Masza kiwnęła.
– Chyba musimy to sprawdzić...
Halinka udała się w kierunku zielonego iglaka. Nie kwapiła się zbytnio. Wędrówka przez zboże była zbyt przyjemna, aby niepotrzebnie ją pospieszać. Motywację dodatkowo obierał fakt, że coraz bardziej rozpoznawała dźwięki.
– Jalala-li-li! Jalala-li-lo! Jalala-didi! Jalala-dido!
– Jodłowanie? – spytała, mimo że nikt nie mógł przecież odpowiedzieć. – Dlaczego?
Zerknęła na Maszę. Niedźwiedzica zdawała się równie zaskoczona.
– Jalala-li-li! Jalala-jalala-jalala-li-lo!
Halinka obeszła jodłę wokół, szukając sprawcy irytujących dźwięków. Nikogo nie znalazła.
– Jalala-li...
– Przestań! – syknęła. – Bo znowu mi to utknie!
– Jalala-jalala...
– Dosyć! – Halinka stuknęła pięścią w jodłę.
Dźwięk ustał.
– C-co? – Przetarła oczy. – Jodłująca jodła? – Prychnęła i natychmiast poczuła z tego powodu zażenowanie. – Nie no... to głupie...
– Łapy, łapy! Robię łapy! – Gałęzie jodły ruszały się w takt przyśpiewki.
– O nie, nie, nie, nie, nie...
– Najpierw ręce potem...
– Nawet nie wiesz, jak długo musiałam to wyrzucać z głowy!
– Łapy, łapy!
– Powiedziałam: stop! – Halinka zdzieliła jodłę klapkiem. – Starczy!
Cisza.
– Uf...
– TO SĄSIADKA IDIOTKA!
– NIEEE!!! – Halinka trzepnęła drzewo tak, że aż się zatrzęsło.
Masza łypnęła na nią niespokojnie. Niby nie potrafiła rozmawiać, ale jej mina niemal krzyczała: potrzebujesz profesjonalnej pomocy!
– Uwierz mi, to ostatnie miejsce, w które chciałam cię zabrać...
– TATA-RATATATA, TATA, TATA-RATATATATA!
– Idziemy stąd! – pisnęła Halinka.
– TATA-RATATATA, TATA, TATA-RATATATATA!!!
Skoro drzewo wyciągało aż takie starocie, to pewnie nigdy nie przestanie! Lepiej niech już odtwarza jednego mentalnego pasożyta, zamiast odświeżać kolejne „hiciory". W umyśle Halinki już walczyły trzy kretyńskie piosenki, które zamiast standardowej melodii miały w tle jodłowanie!
CZYTASZ
Niebywały przypadek Haliny Ulańskiej
ChickLitNazywam się Halina Ulańska i jestem ostatnią normalną osobą na nienormalnym świecie. Bo czy można nazwać „normalną" rzeczywistość, w której przystojnych milionerów spotyka się na każdym rogu, niedźwiedzie walczą w oktagonie, a domowe zwierzątka gada...