12.1 Niech się stanie

66 13 87
                                    

Halinkę zastanawiało, kiedy się przyzwyczaiła do karkołomnej prędkości, świstu powietrza, kurzu, grzybu i pająków, które zmiatała spódnicą. Przez pierwsze dziesięć minut przyspieszonej podróży wentylacją, która przypominała strome zjeżdżalnie opuszczonego parku wodnego, zdarła gardło od krzyku, ale gdy prawie połknęła czarnego owada o podejrzanej ilości nóżek, zamknęła buzię na kłódkę i skupiła się na dociśnięciu spódnicy do ciała, aby żaden pająk się nie przedostał tam, gdzie absolutnie nie powinien (choć z dwojga złego wolała TAM jadowitą tarantulę niż Krystiana Szarego).

Teraz gdy po raz kolejny zarzuciło ją po całym obwodzie rury, nawet nie mrugnęła. Za bardzo zajmowało ją obserwowanie poczynań Szarika, który umilał sobie zjeżdżanie polowaniem na szczury i owady. Kot rozpłaszczył się niczym naleśnik i sterował delikatnymi wychyleniami w lewo i prawo, dzięki czemu dopadał kolejne spanikowane gryzonie usiłujące biec pomimo spadku i śliskiej nawierzchni. Zwykle traciły równowagę i zaczynały turlać, a wtedy Szarik dopadał jednego po drugim, gdy Halinka manewrowała całym ciałem, aby uniknąć resztek szkodników. Kto by pomyślał, że koty to tak brutalne zwierzęta?

Koniec podróży nastąpił niespodziewanie. Wyrżnęła plecami o ziemię i przejechała majtkami po wilgotnej trawie. Z wrażenie zapomniała o trzymaniu spódnicy, przez co skończyła niczym tulipan — tors zasłonięty „płatkami" tkaniny, gdy gołe nogi (zanim zaczęły oburzenie machać) odgrywały rolę łodygi. Wyplątała się, rozrywając „firankę", która bezczelnie próbowała udawać ubiór. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że chyba zgubiła spodnie. No pięknie! Spojrzała wpierw na kawałek szmaty, który jeszcze chwilę temu był spódnicą, a później na swoje gołe nogi oraz mokre majtki zielone od trawy i czerwone od... W jakiś sposób ucieszyło ją, że nikt „tam" nie zaglądał, ale z drugiej... Skoro już ją przebrali, mogliby też wymienić podpaskę!

Podniosła resztki „firanki", otrzepała z kurzu i owinęła pod pasem niczym ręcznikiem.

– Szarik – syknęła.

Usłyszała gdzieś znajome mruczenie, więc się uspokoiła. Skoro wydawał takie dźwięki, najwyraźniej żył i miał się dobrze. Otrzepała bluzkę z kurzu, poprawiła włosy (a przynajmniej spróbowała), po czym się rozejrzała. Ogród wyglądał znajomo, a już zwłaszcza trzymetrowy mur, który już raz dzisiaj pokonała.

Dzisiaj?

Uniosła oczy. Niebo mieniło się różem i czerwienią, jak gdyby popierało kolorystyczny gust Szarego. Spędziła calusieńką noc w podziemiach Krystiana! Obróciła się i kopnęła mur posiadłości. Głupi dom! Jakim cudem mieścił w sobie to wszystko?! Może i nie był mały, ale już samo koloseum rozmiarami przewyższało całą działkę!

Niespodziewany dźwięk sprawił, że przylgnęła niemal do ziemi. A niech to, przestraszyła się zraszacza!

– Szarik – rzekła półgłosem.

Żywopłot blisko murów lekko się poruszył.

– A więc tam jesteś – westchnęła.

Podniosła się do kucek i ostrożnie pokicała w stronę ściany zieleni. Ostrożnie rozchyliła gałązki. Ze środka wystrzeliły dwie potężne ręce o dłoniach wielkich jak końcówka szpadla. Chwyciły ją i wciągnęły do środka. W mig znalazła się z nosem wciśniętym w trawę po drugiej stronie żywopłotu.

– Halinka?

Ręce puściły ją, dzięki czemu mogła swobodnie kichnąć. Obróciła się na plecy i znalazła wzrokiem Wasilija, a następnie Anetę oraz... Białego Rycerza?

Zerwała się na nogi.

– A co on tu robi? – Wskazała zbrojnego.

– Ucieka – wyjaśniła Aneta, gdy rycerz pretensjonalnie prychnął. – No nie patrz tak. Sama też byś nie zostawiła go w lochach Szarego.

Niebywały przypadek Haliny UlańskiejWhere stories live. Discover now