Rozdział 24

157 25 74
                                    

Louise

Stałem przed blokiem o tej czwartej nad ranem, w majowej pizgawicy, zastanawiając się co ja kurwa tutaj robię. Jak wielka jest moja miłość do tego idioty, aby czekać w piżamie z wzorkami kangurów na samym środku chodnika?

Wspominałem, że jest CZWARTA NAD RANEM?

Moja miłość naprawdę musi być bezgraniczna, bo nie ważne jak okrutne były warunki oczekiwania na Martina, to sam widok jego samochodu wszystko mi zrekompensował. Widok czarnowłosego sprawił, że od razu szeroko się uśmiechałem, że serce zabiło mi głupio szybciej.

Samochód się zatrzymał przede mną, a kierowca prawie skakał z radości na mój widok. Otworzył mi nawet sam drzwi od strony pasażera.

- Wsiadaj - usłyszałem od niego.

- A gdzie cześć? Jak się masz? Dzięki, że czekałeś, że przyszed.. Czy ty na koszulce... - zmrużyłem oczy, aby przyjrzeć się z większą uwagą koszulce Martina. Mężczyzna spojrzał na to co właściwie założył - Czy ty na koszulce masz...

Wsiadłem do samochodu, zamykając za sobą drzwi, aby rozprostować jego koszulkę i przeczytać na głos cudowny napis.

- "Hej ty, właśnie ty co to czytasz! Jesteś kangurem mojego życia, 'I woof you', zostań moją przyszłością" - wyczytałem, starając się powstrzymywać od śmiechu - Kiedy ty to napisałeś i dla kogo?

- Wiesz, że nawet nie wiem? - Martin patrzył ciekaw na swoją koszulkę z pięknym i autorskim pisemkiem - Pewnie jak się upiłem z Giuseppe.

- Dla kogoś to napisałeś?

- Oczywiście, że dla kogoś - spojrzał na mnie z nadzwyczajnie wyczekującym wzrokiem - Dla kogo mogłem to napisać?

- Nie wiem, dla Victorii? - zapytałem dość zdezorientowany pytaniem. Mogę sobie żyć we własnej, pięknej fantazji, gdzie Martin mógłby mnie pokochać, ale nie znaczy że... Że rzeczywistość jest kompletnie inna.

- Zgaduj dalej, moja przyszłości - mężczyzna oparł łokieć o mój fotel. Zamrugałem kilka razy, starając się ogarnąć sens jego słów i przekonać samego siebie, że to nie jest dalej jakiś sen czy inna jawa, patrząc na chorą godzinę.

- Chciałeś... Chciałeś o czymś pogadać - starałem się rzucić, czując że naprawdę mogło mi się to tylko przesłyszeć. Naprawdę chciałem iść spać, a najgorszym co w tej chwili mogłem zrobić to polecieć w fantazję i uwierzyć, że Martin tak szczerze... Nie, to raczej niemożliwe.

- A właśnie - pokiwał głową, chwilę się zastanawiając - Po to tutaj właściwie przyjechałem.

- O co chodzi? - zapytałem, patrząc jak Martin zaczyna prowadzić w bliżej nieokreślonym kierunku samochód.

- O Feliciana - rzucił bez większego wyjaśnienia, a w mojej głowie pojawiło się siedem tysięcy różnych scenariuszy. Skrzywdził go? Skrzywdził Giuseppe, wbrew umowie?

- Co z nim? - zapytałem, czując jak dłonie zaczynają mi się pocić.

A może chodzi o mój związek z Felicianem?

- Mam zapytać prosto z mostu czy przygotować cię na pytanie? - zapytał, parkując na parkingu jakiegoś całodobowo otwartego McDonalda... A Giuseppe nie ma dzisiaj na nockę?

- Jest czwarta nad ranem Martin, pytaj prosto z mostu - odparłem, modląc się aby to nie było jakieś pytanie przez które znowu będę się zastanawiać czy mi się wydawało, że to usłyszałem.

- Jesteś z Felicianem, wcale nie dlatego że go kochasz, prawda? - naprawdę rzucił pytaniem prosto z mostu, sprawiając że na chwilę aż się zaciąłem w pół słowa.

"Dowiozę twoje serce" ~ Glovo x Pyszne.plWhere stories live. Discover now