Rozdział 13

2.2K 79 15
                                    

Maksim

Co czułem?

Czułem jebaną pustkę która rozrywała mnie od środka jak pieprzoną kartkę papieru którą trzymałem w ręku.

W razie wypadku śmiertelnego obydwu ze stron, opiekę nad Jose Szewczenko przejmuje jej wuj, Maksim Szewczenko. Opiekę jednak dopiero będzie mógł stanowić gdy podpisze papiery adopcyjne wraz z małżonką.

Nie mogłem pozbyć się tego z głowy. Kurwa, nie mogłem spisać na straty tego dziecka, przecież ona nie zawiniła niczym, a na dodatek straciła rodziców! Jednak największą przeszkodą był związek małżeński którego za nic nie chciałem zawrzeć. Nawet nie było odpowiedniej kandydatki na to miejsce.

Mała Jose...tak cholernie chciałem by miała normalne życie, jednak obawiałem się, że po tej ogromnej stracie gdy tylko na nią spojrzę będę widział uśmiech swojego brata który trzymał ją owiniętą w ręcznik świeżo po porodzie.

Jego uśmiech wtedy był tak szeroki, tak szczery, że i ja poczułem dumę z Aleksandry.

- Widzisz ją? - pisnął Aleks i pokazał mi malucha który smacznie spał w jego ramionach. Widać było, że dopiero co mała przyszła na świat, miała pomarszczoną lekko skórę.

- Widzę, bracie - poklepałem go po ramieniu.

- Kocham ją, tak bardzo ją kocham...- złożył czuły pocałunek na czole swojej córki, a łza spłynęła po jego policzku.

Byłem niemal w szoku jak szybko można obdarzyć inną osobę tak silnym uczuciem. Czułem jednak, że naprawdę był szczęśliwy, a mi nie było nic do tego. Młody stworzył cudowną rodzinę.

A wtedy? Nie było już go, nie było Aleksandry.

Pierwszy raz w życiu poczułem jak pęka mi serce. Nie mogłem zrobić nic, nie mogłem zwrócić życia jemu jak i jej, nie mogłem dać Jose rodziny.

Byłem jak jebane zero.

Jedno wiedziałem: Gdy tylko dopadnę tego kto ośmielił się zniszczyć moją rodzinę zabiję z zimną krwią, zabiję jego całą rodzinę i nie omieszkam się zrobić tego nawet z dziećmi, gdyby miał je napastnik.

Na litość...on zabił mojego brata!

Zacisnąłem mocno powieki, nie mogłem płakać, nie przy Mary która ruszyła w kierunku rezydencji.

- Mary...- wymsknęło mi się.

Brunetka zatrzymała się w miejscu, obróciła się i założyła ręce pod dużymi piersiami.

Musiałem przyznać, była cholernie piękna, jeszcze bardziej niż w tonie makijażu na twarzy, i prostych włosach. Naturalna Mary była jak jebana, słodka kotka bez grama zła w sobie.

Pozory mogą mylić...

- Coś się stało? - uniosła wysoko brew, jednak dalej miała zacięty wzrok.

- Oddasz to ojcu? Nie mam ochoty wyżywać się na tak ważnych papierach - wystawiłem w jej kierunku kartkę.

Niepewnie zrobiła krok w moim kierunku i wzięła ode mnie papier. Jednak nie odeszła tylko kucnęła przede mną i wzięła głęboki wdech.

- Dobra, możesz mi nie wierzyć ale jednak jeśli chcesz z kimś pomówić, możesz do mnie wpaść - skrzywiła się lekko.

Prychnąłem i przetarłem twarz dłońmi.

- Mary, proszę cię - wstałem już utrzymując równowagę - Nie chcę teraz żalu, wiem, że mnie nienawidzisz, i niech tak zostanie - ominąłem ją i poszedłem w kierunku drugiego wejścia którym mogłem dojść do swojego pokoju który zamieszkiwałem w ich rezydencji bez styczności z resztą.

- Kurwa, jesteś okropny! - krzyknęła za mną - Jesteś jebanym tchórzem który nie da sobie pomóc!

Zamknąłem z hukiem drzwi i wściekły opadłem na łóżko. Nie było ze mną rodzicielki która zajmowała się Jose.

Gdy się dowiedziała o mały włos nie stała się kolejna tragedia. Przepłakała cały dzień i dzielna Cristina poszła w niepamięć. Trzymała w dłoni butelkę alkoholu, leżała w łazience na płytkach lamentując, że straciła kolejne osoby i jak straci mnie, swoją wnuczkę już nie uratuje jej nikt.

Wolałem już jak mówiła do mnie opryskliwie.

Bałem się na początku zostawić malucha z nią, jednak przetłumaczyła mi dobitnie, że to nie był najlepszy pomysł. Była za mała na takie długie podróże.

Przed lotem kazałem dobitnie sprawdzić pokład samolotu, i nie było dla mnie szokiem to, że pod skrzydłami znajdowały się bomby, i to aż dwie.

Osoba odpowiedzialna za to całe zdarzenie była w chuj przebiegła, ale wiedziałem, że do czasu. Niemal byłem pewny, że za jakiś czas trafię na trop, a wtedy...

***

Spędziłem w pokoju resztę dnia, dolewałem cały czas whisky, w momencie gdy nie mogłem unieść karafki odpuściłem.

Pukanie do drzwi dotarło do moich uszu, jednak resztę pamiętałem jak przez mgłę. Głos kobiecy drażnił moje bębenki uszne.

- Pijaczyno! - delikatny ból rozległ się w moim barku, gdy coś pociągnęło mnie wyżej.

- Odpierdol się - wybełkotałem ledwo słyszalnie i wyrwałem się z uścisku.

- Chcesz się pierdolić? Nie tym razem, nie tym i innym!

Kobieta źle zrozumiała moje słowa, ale nie miałem nawet siły dyskutować. Zacisnąłem powieki i powędrowałem do krainy Morfeusza gdzie czułem się, kurwa nareszcie błogo.

Zawirowani w sobie |18+Where stories live. Discover now