34.

61 4 24
                                    

Sobotni poranek. Cisza i spokój w całym mieście. Tafla wody była tak gładka, że mogła służyć jako lustro. Paru rybaków łowiło od świtu, kilka sklepów było już otwartych.

Kwiaciarnia jednak nie będzie dziś otwarta. Akemi skończył się towar i musi niestety zdobyć nowe kwiaty.

Wstała na spokojnie o dziesiątej, poszła do łazienki, aby wykonać codzienną rutynę. Gdy się z nią uporała, przeszła do kuchni, aby zjeść śniadanie. Nie miała żadnego pomysłu,więc po prostu zrobiła sobie płatki śniadaniowe.

Wpakowała do plecaka dwie butelki z wodą, kilka kanapek i jakieś owoce. Do tego zabrała wiaderko i wyruszyła na poszukiwania kwiatów do kwiaciarni. Nie zorientowała się, że skręciła w złą uliczkę i ruszyła w stronę Golden House.

Szła spokojnie, rozglądając się za kwiatami, kiedy zobaczyła, że znalazła się w złym miejscu. Kawałek drogi przed nią widniał piękny budynek. Na prawo od niego, trochę bliżej stała znajoma sylwetka.

Zhongli..?

Podeszła do niego od razu.

- Dzień dobry... Zhongli - powiedziała niepewnie, zza jego pleców.

Odwrócił się do dziewczyny.

- Dzień dobry - odparł z uśmiechem - co cię tu sprowadza?

- Chyba źle skręciłam i doszłam tutaj... - zakłopotana spuściła głowę - a ty? Co ty robisz?

- Childe poprosił mnie, żebym z nim przyszedł. Miał jakąś ważną sprawę do załatwienia, nie wypytywałem.

Uslyszeli huk ze środka. Później jeszcze jeden. Strażnicy, wystraszeni, uciekali w popłochu, ale Zhongli wraz z rudowłosą, zaciekawieni, podeszli do budynku.

Wtedy ściana pękła. Brunet w ostatniej chwili pociągnął dziewczynę, inaczej już leżałaby pod kawałkiem muru.

Spod gruzu wygrzebał się potwór. Gigantyczny, przerażający potwór.

Przynajmniej Akemi tak go widziała.

- Childe? Co się dzieje? - mężczyzna chciał podejść do przyjaciela, jednak coś zagrodziło mu drogę.

Najpierw błysnęła im przed oczami błyskawica. Sekundę później stała nad nim kobieta ze skórą białą jak kreda, ciemnymi włosami i iskrzącymi fioletowo oczami.

Mimo, że była wysoka na przynajmniej trzy metry, wyglądała na dosyć małą przy posturze... Childe.

- Nie wiem, jakim jebanym cudem ktokolwiek się ciebie boi - na dźwięk jej metalicznego głosu Akemi i Zhongliego aż przeszedł dreszcz. Jednocześnie dla rudowłosej był on bardzo znajomy...

- Oddać ci mogę, ale przecież nie zrobię ci krzywdy - sapnął, ocierając się z kurzu - w końcu jesteś moją siostrą.

- Zniszczyłeś moje relacje z jedynym przyjacielem, rozumiesz matole?! To twoja wina! - krzyczała na niego z furią w oczach, jednak powstrzymała się od uderzenia go kolejny raz.

- Zhongli..? - Akemi cicho zwróciła się do bruneta - czemu powiedziałeś na...

- Raczej wolałby opowiedzieć ci sam - odpowiedział jej równie cicho, zagarniając ramieniem bliżej siebie, tak w razie czego.

- Czyli ta druga to.. Shicori? - wiedziała, że ta dziewczyna coś ukrywa, ale bez przesady...

- Na to wygląda. Jeśli się nie mylę, ona ma tak od urodzenia - zamyślił się - Ajax coś mi kiedyś o tym mówił.

- Powinniśmy coś zrobić! Pomóc mu, przecież ona go zabije! - jak z bata strzelił, wpadło jej to do głowy.

- Nie możemy. Obiecałem mu, że cokolwiek by się nie działo, sam załatwi tą sprawę - powiedział stanowczym tonem brunet, spoglądając na dziewczynę.

- Mam to gdzieś. Ty obiecałeś, a nie ja. Muszę coś z tym zrobić - odepchnęła ramię mężczyzny i podbiegła do walczącego ze sobą rodzeństwa.

Tartaglia zauważył ją. Odepchnął siostrę, jak na jego gust, trochę za mocno, kupując sobie w ten sposób kilkanaście sekund.

- Akemi, uciekaj!

- Nie ma mowy. Nie zostawię cię tak.

- Jakie masz z nią szanse? Żadne. W tym stanie niewiele jest w stanie ją powstrzymać. Muszę grać na zwłokę, dam sobie radę, a ty stąd zawijaj. Nie chce cię tu widzieć - powiedział szybko i stanowczo, po czym powrócił do siłowania się z kobietą. Przepychanka przeniosła się spowrotem do środka budynku.

Szkarłatnooka chciała za nimi pobiec, jednak Zhongli złapał ją w pasie i nie puszczał.

- Daj mi zrobić to, co powinnam! Puszczaj do cholery! - wyrywała się z uścisku, jednak bezskutecznie.

- To niebezpieczne. Nie pozwolę ci tam pójść.

Nagle wszelakie odgłosy walki ucichły.

- Co się stało..? - Akemi była zaniepokojona tym, co mogło powodować taką ciszę.

Zhongli wypuścił ją z uścisku, sam zajrzał do środka.

Na środku zniszczonej sali dwójka, która przed chwilą walczyła, ledwie zipiała.

I to dosłownie, brunetka leżała na posadzce, z jej ust sączyła się krew, kaszlała i oddychała głęboko, a Childe, widocznie zmęczony, siedział przy niej i gładził jej ramię, powtarzając, że będzie dobrze i już po wszystkim.

- Co się tam stało? Co jak Childe jej coś zrobił..? - powiedziała z paniką w oczach do bruneta, który był dziwnie spokojny.

- O to bym się nie martwił, nie skrzywdziłby jej. Po prostu jest wykończona, z resztą jak on sam - westchnął.

- Przerażający są...

- Nie bój się go, jego siostry już bardziej. Z tego, co wiem jest dość... Agresywna.

- Doświadczyłam tego - spojrzała w jego złote tęczówki - z resztą w Mondstadt część ludzi się jej po prostu boi - popatrzyla teraz na rudzielca i Shicori - powinniśmy iść i im pomóc?

- Potrzebują porozmawiać. Sam na sam. Chodźmy stąd.

I ruszyli w stronę portu. Szli powoli, w ciszy, Akemi ciągle spoglądała za siebie. Jedyne dźwięki, jakie dało się słyszeć, to rzadkie pomrukiwania zamyślonego Zhongliego.

Gdy byli już blisko protu, Akemi zagadała do bruneta, aby przerwać ciszę.

- Masz dziś jakieś plany?

- Nie za bardzo - odpowiedział jej zamyślony.

- Ja idę po kwiaty. Chciałoby ci się pójść ze mną? - spojrzała do góry w jego piękne oczy.

- Chętnie - odparł, czując, że musi z nią iść. Od rana miał przeczucie. Coś się wydarzy.

×××××××××××××××××××××××××××××××××××

Trochę beznadzieja a nie rozdział ale to chyba już klasyk w tej książce wątpliwej jakości szarej srajtasmy

Akemi: Krwawa Róża (Metanoia) | Genshin Impact Where stories live. Discover now