Rozdział 37

2.8K 138 52
                                    

Ja w ogóle nie powinnam się tu pokazywać przez tą długą przerwę, ale prawda jest taka, że po prostu nie miałam weny. Ja wiem, że to nie jest żadne wytłumaczenie, ale przebaczcie mi. :(((

Pov Harry:

Z początku nie wiedziałem co o tym myśleć. Draco równie dobrze mógł się po prostu zaciąć, lecz z tego powodu, że chłopaka nie ma już od kilkunastu godzin, postanowiłem się temu uważniej przyjrzeć. Ruszyłem w stronę zamku i gdy już byłem w środku udałem się do biblioteki, gdzie zastałem Hermionę. Od razu do niej podbiegłem i pokazałem jej list. Dziewczyna uważnie go obejrzała, po czym stwierdziła, że to naprawdę musi być krew, która pojawiła się tam nie przez byle jakie zacięcie.

- No, ale Miona... Proszę cię, przyjrzyj się. Czy to aby nie ketchup? – zapytałem błagalnym tonem.

- Przykro mi Harry. Krew ma specyficzny ciemny odcień, to nie może być ketchup. – odpowiedziała przyjaciółka.

Zrezygnowany wyszedłem z biblioteki nie wiedząc co dalej robić. Ruszyłem więc w stronę swojego dormitorium, lecz po drodze dopadł mnie przerażony Ron.

- Harry, musisz to zobaczyć. – wydyszał – Chodzi o Parkinson, coś jest z nią nie tak. Na początku wystraszyła mnie na śmierć i wygadywała jakieś bzdury, że moja siostra ją opętała, a zaraz potem zemdlała!

Trochę przejąłem się, że mojej przyjaciółce stało się coś złego, lecz również ucieszyłem się, bo będę mógł wyciągnąć z niej informacje o Draco. Tak wiem, jestem złym człowiekiem, ale jeśli chodzi o mojego Draco to muszę działać.

Wspólnie z Ronem udaliśmy się na wskazane przez niego miejsce i tam ujrzałem nieprzytomną Ślizgonkę. Od razu do niej podbiegłem. Zacząłem krzyczeć do dziewczyny i szturchać ją by się obudziła.

- Pansy! Pansy obudź się!

Lecz to nic nie dało. Wymyśliłem nowy plan jak ją wybudzić, chociaż wiedziałem, że bardzo pożałuje jego konsekwencji. Wyjąłem więc różdżkę i wypowiedziałem zaklęcie.

- Aguamenti!

Strumień wody trysnął z impetem wprost na twarz dziewczyny. Ta otworzyła oczy i poderwała się z ziemi. Spojrzała się na mnie z wyrzutem i uderzyła w mój policzek.

- Co ty do cholery robisz!? – krzyknęła Pansy.

- Przykro mi, ale to był jedyny sposób, aby cię obudzić. – odpowiedziałem rozcierając swój obolały policzek.

Pansy ruszyła w stronę PW Slyterinu, lecz prawie od razu się zachwiała i gdybym jej nie złapał w odpowiednim momencie, runęła by na ziemie. Stwierdziłem, że nie będzie w stanie sama iść, więc wziąłem ją na ręce jak pannę młodą i udałem się w stronę swojego dormitorium, by tam ją przesłuchać. Niestety dziewczyna nie chciała ze mną współpracować i szarpała się w moich ramionach.

- Puszczaj mnie! – krzyczała Pansy.

- Dziewczyno, uspokój się trochę, co? – odpowiedziałem z pogardą w głosie.

Po dwóch minutach byliśmy już na miejscu. Ułożyłem ją na moim łóżku, po czym zacząłem zadawać pytania.

- Powiedz mi Pansy, czy zgadzasz się na drobne ,,przesłuchanie"? – Zapytałem.

- Nie. – Odpowiedziała przewracając oczami.

- Świetnie. Więc pierwsze pytanie brzmi, gdzie byłaś przez ostatnie dni? Wiesz, że się o ciebie martwiliśmy?

- Ja... - Powiedziała spuszczając wzrok. – Nie, nie mogę....

Podszedłem do niej i objąłem ją ramieniem.

- Hej, już dobrze. Przyjaźnimy się, nie? Mi możesz powiedzieć...

Starałem się ją uspokoić i jak widać podziałało. Pansy w końcu się ugięła i zaczęła mówić.

- Może zacznę od początku... Więc, po tym jak poszłam zaprosić Ginny na randkę – urwała, bo przerwał jej Ron stojący w rogu pokoju.

- Że co?! Moja siostra woli chłopaków! – Wydarł się Weasley.

Uciszyłem przyjaciela i poprosiłem Pansy aby mówiła dalej.

- No więc zaprosiłam Ginny na randkę, a ona się zgodziła, ale pod jednym warunkiem. Że pomogę jej w pewnym zadaniu. Oczywiście się zgodziłam, bo bardzo chciałam spędzić z nią czas. Dziewczyna powiedziała, żebyśmy się spotkały o 10:00 wieczorem na błoniach, by wszystko omówić. Gdy byłam już na miejscu, zauważyłam ją celującą we mnie różdżką. Zdziwiłam się, ale uznałam, że robi to dla żartów, więc podeszłam bliżej. I wtedy zaczął się koszmar. Ginny rzuciła na mnie zaklęcie z dziedziny czarnej magii. Bardzo czarnej magii. Niestety za cholerę nie mogę sobie przypomnieć co to dokładnie było! Tak czy inaczej, działało ono trochę jak Imperius, lecz nie dokładnie tak samo. Gdyż te zaklęcie zawładnęło nad moim ciałem, ale tylko nad nim. Co znaczy, że mogłam mówić to co chcę i tak dalej. Nie potrafię tego dokładnie określić...

Zniecierpliwiony Ron, w końcu wybuchł.

- Posłuchaj mnie Parkinson. Twoja historia jest smutna, ale Harry jest zrozpaczony, ponieważ jego chłopak zaginął, więc może łaskawie powiesz do czego zmierzasz, hm?!

Właściwie Ron miał rację, nie zamierzałem go na razie uciszać. Kocham Draco i chce go odnaleźć, więc jak najszybciej potrzebuje wskazówek do znalezienia go.

- Już dobrze... Problem jest taki, że tym planem okazało się być uprowadzenie Malfoy'a. I ja jej w tym pomogłam... To znaczy moje kontrolowane przez nią ciało.

- Dobrze, ale czy wiesz, gdzie on może się znajdować w tej chwili? – Spytałem błagalnie.

Dziewczyna na chwilę się zamyśliła.

- Nie jestem tego na sto procent pewna, ale wydaje mi się, że mogę wiedzieć gdzie jest fretka...

Pov Draco:

Powoli otworzyłem oczy. Wokół siebie ujrzałem tylko ciemność, lecz moje oczy powoli zaczęły się przyzwyczajać do słabego światła, a raczej jego braku. Zacząłem się rozglądać w około siebie. Po swojej lewej stronie zobaczyłem stary kominek. Na ścianie wisiał ogromny obraz i pęknięte lustro, w którym ujrzałem swoje odbicie. Moja twarz była cała czarna, to samo mogę powiedzieć o swoich włosach. Z nosa leciała mi krew, a szata Slytherinu, była cała podarta, przez co nie mógłbym jej nazwać szatą. Nie chcąc dłużej zostać w tym okropnym miejscu, podbiegłem do drzwi, lecz te były zamknięte. Zrozpaczony, nie wiedząc co robić zacząłem wołać o pomoc. Po kilku minutach usłyszałem kroki. Ucieszyłem się, bo pomyślałem, że ktoś mnie usłyszał. Lecz osoba, jaką zastałem to była ta ruda szmata Weasley. Na dodatek miała klucz do drzwi w ręku. Zdziwiony chciałem ją wyminąć i wyjść z tego miejsce, lecz dziewczyny zagrodziła mi drogę z uśmieszkiem.

- Nigdzie nie idziesz Malfoy. – Warknęła.

- Właśnie, że idę. Więc lepiej zejdź mi z drogi. – Odpowiedziałem.

Znowu ruszyłem do drzwi mocno uderzając ramieniem o jej ramię, lecz poczułem mocne odepchnięcie, przez co poleciałem na ściane.

- Ale... Jak ty to zrobiłaś? Przecież nie masz różdżki!

- Oh, kochanie, trzeba było słuchać na lekcjach Snape'a, gdy robiliśmy własne eliksiry. – Zaśmiała się ruda.

- Zawsze słucham na eliksirach. – Syknąłem z pogardą w głosie.

- Nie odkąd zacząłeś zadawać się z Harrym. Proszę cię, każdy wie, że jesteś w nim zakochany po uszy. Lecz niestety bez wzajemności... Jaka szkoda. Bylibyście słodką parką.

- O czym ty mówisz!? Przecież my jesteśmy parą, a Harry mnie kocha! – Krzyknąłem do niej sfrustrowany.

- Gdyby naprawdę cię kochał, już dawno by cię znalazł. Leżysz tu już 24 godziny, najwyraźniej po prostu ciebie nie chce! Ta jak każdy inny z resztą. – Odpowiedziała śmiejąc się w niebogłosy.

Przez to co powiedziała, zamyśliłem się. Może ma racje? Skoro jestem tu już taki długi czas, to może naprawdę Harry, ani cała reszta mnie nie chce?

Tylko twój - DrarryWhere stories live. Discover now