Rozdział 39

7.2K 212 34
                                    

Cały tydzień minął mi zaskakująco szybko. Odniosłam wrażenie, że nauczyciele się ze sobą zmówili i codziennie miałyśmy z czegoś sprawdzian, przyszły tydzień zapowiadał się wręcz podobnie.

-Jak Ci idzie nauka jazdy? - zapytał tata przy sobotnim śniadaniu.
-Z nauczycielem jazdy miałam narazie jedno spotkanie, jak widać nie tylko ja zapisałam się na kursy i nie ma za wiele wolnych terminów.
-Jak będziesz chciała pojeździć to daj znać, pojedziemy gdzieś i poćwiczysz.
-Automatem sobie radzę, ale muszę się nauczyć jeździć na manualnej skrzyni biegów...po co komu w ogóle jeszcze takie auta. - westchnęłam na co rodzice się zaśmiali.
-Z tatą możesz poćwiczyć parkowanie, jest w tym genialny, ja niestety do tej pory mam z tym problem. - powiedziała mama.
-To chyba mamy już w genach, słyszę to od większości kobiet. - zażartowałam.

Po śniadaniu pomogłam mamie w sprzątaniu, poczym zajęłam się nauką. Po paru godzinach przyswajania biologii oraz przygotowania się do sprawdzianu z matmy, opadłam na łóżko, moja głowa była doszczętnie zmasakrowana.
Naprawdę nie rozumiem po co komu znajomość sinusa, cosinusa itp. Czy ktoś w ogóle używał tego w codziennym życiu? Mam na myśli oczywiście osoby niezwiązane zawodowo z matematyką.
Wątpię, abym w mojej karierze psychologa kiedykolwiek potrzebowała takich rzeczy. Bez sensu uczyć się czegoś, aby później po prostu o tym zapomnieć.
Nie długo będę musiała stanąć przed wyborem uczelni, kiedyś chciałam jechać daleko z stąd, oprócz rodziny i Carmen nic mnie tu nie trzymało, jednak od tamtego czasu, sytuacja diametralnie się zmieniła.
Z rozmyślania wyrwało mnie pukanie, po chwili głowa mamy wychyliła się zza uchylonych drzwi.

-Jedziesz ze mną do sklepu? - pyta.
-Pewnie. Daj mi chwilkę. - odpowiadam i od razu schodzę z łóżka. Ubieram na siebie obszerną białą bluzę z dodatkiem czarnych i czerwonych wstawek w rękawach, poprawiam mój niedbały kok wysoko na głowie z którego zdążyły uciec pojedyńcze pasma włosów i schodzę na dół. Mama ubrana w czarny sweterek i jeansy czeka na mnie, bawiąc się kluczami.

Przechadzamy się powolnym tempem po alejkach w sklepie wielobranżowym. Co jakiś czas zatrzymujemy się, aby przyglądnąć się czemuś bliżej. Mijałyśmy dział samochodowy, gdy go zobaczyłam. Kucał pochylony nad wycieraczkami. Zrobiło mi się gorąco, nie wiele myśląc, chcąc czym prędzej uciec z widoku chłopaka, ruszyłam do przodu, nie patrząc się przed siebie.
-Ała Bianka! - pisnęła mama, gdy przypadkowo wjechałam w nią wózkiem i chwyciła się za kostkę.
-Jezu, przepraszam mamo. - wydukałam dramatycznie.
-Co ty wyprawiasz. - burknęła mama, odchyliła rękę, aby zobaczyć jak bardzo została zraniona. Moim oczom ukazało się nie wielkie zadrapanie i lekko zdarta skóra. Zrobiłam współczującą minę.
-Zaczynam powoli wątpić, czy ty i prawo jazdy to dobra kombinacja. - zarechotała, a ja się uśmiechnęłam. Jednak mój uśmiech szybko zszedł mi z buzi, gdy zobaczyłam, kto stanął za plecami mojej mamy.
-Cześć Bianka. - zabrał głos. Mama obruciła się zaciekawiona i powoli, z góry na dół spoglądneła na chłopaka.
-Cześć. - powiedziałam dziwnym zakłopotanym głosem. Chłopak posłał nam swój uroczy uśmiech, okazując dołeczki. Moja mama ostentacyjnie chrząknęła, domagała się abym przedstawiła nieznajomego.
-Mamo, to jest Scott, kolega. - kobieta uśmiechnęła się wesoło. Chłopak spojrzał na mnie w sposób jakby nie do końca się zgadzał z tym co powiedziałam i chciał mnie poprawić.
-Tak, jestem... - przerwał na chwilę, po czym dodał - jestem po prostu kolegą Bianki. - mówiąc to patrzył na mnie, jego spojrzenie nie trwało długo, ale było intensywne.
-Gdzie się poznaliście? - odezwała się mama. Prędko próbowałam wymyśleć jakieś kłamstwo, ale z jej torebki zabrzmiał dzwonek telefonu, tym samym mnie ratując. Wiedziałam jednak, że później zada to samo pytanie, ale do tej pory zdążę wymyśleć wiarygodne kłamstwo. Mama wyjęła telefon z kieszeni, zrobiła niezadowoloną minę, a na jej czole pojawiła się podłużna zmarszczka.
-Muszę odebrać, to z pracy. Hallo? - odebrała telefon, poczym wyszeptała.- Idę poszukać plastrów.- Nie zaskoczyło mnie, że dzwonili do mamy z pracy, jako pielęgniarka w tutejszym szpitalu miała mnóstwo godzin pracy, a nagłe dyżury nie były nowością.
-Zaraz do ciebie dojdę. - powiedziałam, na co mama kiwneła głową i podniosła dłoń w geście pożegnania.
-Musiałeś podchodzić? - wysyczałam przez zęby, gdy kobeita się oddaliła.
-Musiałem sprawdzić, ile szkód narobiłaś tym wózkiem. - zakpił.
-Teraz będę musiała się tłumaczyć, kim jesteś, co nas łączy, gdzie się poznaliśmy itp.
-Przykro mi. - odpowiedział nie szczerze. Wiedziałam to z jego uniesionego kącika ust.
-Właśnie widzę jak Ci przykro. Muszę lecieć. Pa. - pchnąłam wózek przed siebie. Im szybciej zakończę tę rozmowę, tym mniejsza szansa, że zrobię z siebie jeszcze większą kretynkę.
-Będziesz dzisiaj u Carmen? - zawołał za mną. Przystanęłam z wózkiem.
-A co jest dzisiaj u Carmen?
-No jak to co, nie mówiła Ci? Czy udajesz ze względu na mnie.
-Nie pochlebiaj sobie. - zripostowałam.
-Dzisiaj robimy wieczór filmowy. Przyjdź.
-Zobaczę. - odpowiedziałam i ruszyłam dalej przed siebie, zostawiając go samego.

Walczę o Ciebie!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz