Rozdział 22

6.2K 623 64
                                    

Nie będę zanudzała na końcu, a więc miłego czytania i wesołych świąt!

______

Rozdział 22

Gapiłam się na Olę z lekkim oszołomieniem. Kiedy ta tak bliska mi istota, z podobnymi planami do moich i z takim samym podejściem do życia stała się...

No właśnie, kim?

Rozprostowałam nogi na ławie i spoglądnęłam w górę. Ja rozsiadłam się na fotelu, Agnieszka pośrodku na kanapie i Ola na fotelu naprzeciwko.

Ola od kiedy pamiętam chciała być stomatologiem. Została nim. Od kiedy pamiętam, chciała zapisać się do jakieś fundacji. Zapisała się. Od kiedy pamiętam, chciała mieć niewielki, ale przytulny domek na przedmieściach Warszawy. Wybudowała go. I od kiedy pamiętam, Aleksandra Majewska, nie chciała mieć dwójki dzieci w wieku dwudziestu sześciu lat.

Ale... miała je.

Teraz wyglądała iście, jak zmęczona matka polka. Z obolałymi stopami, migreną na widok zabawek, zniszczonymi dłońmi, wiecznym narzekaniem na swoje dzieci i jednocześnie chęcią do pójścia za nie w ogień, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba i skacząca z radości do sufitu na myśl o każdym, wolnym wieczorze poza domem.

- Nigdy nie urodzę dzieci – Agnieszka mruknęła odrywając spojrzenie od telewizora.

- Aż tak ze mną źle? - Ola spytała, uśmiechając się lekko. - Nie, dobra, lepiej nie mówcie. Obawiam się, że nie chcę znać odpowiedzi.

- Nie chodzi o to – Aga sprostowała szybko. - Po prostu jesteś wiecznie zalatana, nie wytrzymałabym takiej ilości rzeczy do zrobienia.

- Idzie się przyzwyczaić – mrugnęła okiem. - I uwierzcie mi, do faceta, który nie widzi świata poza tobą i pomaga ci w wychowaniu dwóch córek także można się przyzwyczaić. Oj, można – roześmiała się radośnie.

Zmierzyłam Olę od stóp do głów po raz kolejny dzisiejszego wieczoru. Jak zwykle, mimo że była wykończona, jej zielone oczy tryskały radością. Zawsze potrafiła znaleźć jakieś pozytywy, nawet w najgorszej sytuacji. Kasztanowe włosy upięła na czubku głowy, a blizna na łuku brwiowym przypominała mi, że w dzieciństwie potrafiło nas ponieść na sankach. Zazwyczaj widywałyśmy się często, co najmniej raz w tygodniu, ale odbywało się to na zasadzie: patrzysz, a nie widzisz. Dzisiaj za to było trochę inaczej. Usiadłyśmy w trójkę w moim salonie jak za czasów, kiedy miałyśmy jeszcze dwadzieścia lat i kiedy żadna z nas nie miała poważnych obowiązków.

I nagle zauważyłyśmy, że minęło już sześć lat. Że każda z nas ma pracę, życie, że Ola ma dzieci, że Aga radzi sobie świetnie w szpitalu, że ja dostałam pracę w Gazecie Republika i że takie dni, jak dzisiaj zdarzają nam się już rzadko. Dni, kiedy tak po prostu możemy usiąść w spokoju i pozwolić sobie na melancholijny nastrój.

- Nie wątpię, że można się przyzwyczaić, nie wątpię – mruknęłam z rozmarzonym spojrzeniem, przypominając sobie Igora, męża Oli.

- Ale ja wątpię w spotkanie takiego faceta, jakim jest Igor – Aga oznajmiła z rozgoryczeniem.

- Nie narzekaj - syknęłam. - Miałaś Jakuba i co? Zerwałaś z nim.

- Bo był zbyt przystojny, mądry i bogaty! Źle się przy nim czułam – prychnęła zniesmaczona. Uniosłam brwi do góry. - No wiecie, gdybym go zobaczyła nagiego to pewnie umarłabym ze szczęścia – westchnęła cicho i skrzywiła się – a gdyby on zobaczył mnie nagą, to też by umarł, ale ze śmiechu.

(nie)zaplanowaneWhere stories live. Discover now