Rozdział 38

4.2K 579 65
                                    

- Hej mamo – powiedziałam z lekkim uśmiechem kładąc torbę z ciuchami na schodach przed domem.

Podniosłam wzrok na rodzicielkę, stała w drzwiach z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy, teraz jakby zastygłym, a w rękach trzymała tace z domowym chlebem ze smalcem i ogórkami kiszonymi tuż obok, w które majestatycznie wbiła wykałaczki.

Szczyt elegancji w wykonaniu Doroty Walickiej.

Uniosłam brwi i zaśmiałam się.

Miała na sobie swój świąteczny fartuch i perłową szminkę na ustach, którą także używała w wyjątkowych dniach.

Z mojego 26-letniego doświadczenia wiedziałam, że mój przyjazd takim dniem nie był. No, chyba że przyjeżdżałam z facetem, na co mama się najwyraźniej przygotowała.

Roześmiałam się jeszcze głośniej.

Podeszłam do niej, pocałowałam w jej pulchny i najmilszy policzek na świecie (albo to po prostu urok maminego policzka), przegryzłam kiszonego ogórka z zadowolonym pomrukiem i powiedziałam słodko:

- Wiesz, w Warszawie też mamy smalec.

I weszłam do domu, a kiedy wchodziłam do pokoju babci i dziadka usłyszałam tylko syknięcie mamy:

- Te przeklęte dzieci.

***

- Mamo, kupuję sobie chyba kota – mruknęłam mimochodem kryjąc chytry uśmieszek.

Mama zakołysała się na piętach, wywróciła oczyma do góry jakby opętał ją demon i zacisnęła mocno usta. Nagle, opadła na krzesło u szczytu stołu, a jej mina jeszcze bardziej spochmurniała.

- Przepraszam, dziecko, tak bardzo mi przykro.

Łyżka z przepyszną pomidorową zatrzymała się w połowie drogi do mojej buzi.

Że co?

- Próbowałam robić wszystko. Wychowywałam jak najlepiej mogłam. Wszystko, abyś nie poszła w kobiety z rodu Wysockich i nie skończyła jako...- jej głos z każdym słowem stawał się coraz cieńszy, a mina wyrażała większe przerażenie aż w końcu pisnęła ze łzami w oczach: - stara panna!

Ach, o to chodziło.

Wzruszyłam ramionami, zupa znów stała się moim głównym zainteresowaniem.

- Jeszcze niedawno mówiłaś, że to nieważne czy znajdę faceta, martwiłaś się tylko czy zdążę zajść w ciąże. No wiesz, przemijająca uroda.

- No, to się wiąże jedno z drugim, czyż nie? - spytała ogłupiała. - Poza tym, zmieniłam zdanie. Jednak jestem przerażona faktem, że możesz pójść w nasze ślady.

- A co się stało, że zmieniłaś zdanie?

Uniosła brwi do góry i zakręciła palcem w powietrzu, jakby szukała odpowiednich słów.

- No jak to co? Miałaś takiego faceta pod ręką jak Mateusz i nie zrobiłaś z niego żadnego pożytku.

- Pożytku?

- Nie zaciągnęłaś go przed ołtarz, Aśka. Kościół, biała suknia, goście, obrączki, ołtarz. Rozumiesz?

Matka z miesiąca na miesiąc stawała się większą wariatką.

A mnie to coraz bardziej śmieszyło,

Zachichotałam, kiedy wpatrywała się tak we mnie z zawiedzionym spojrzeniem przez dobre parę minut.

- To nie śmieszne. To nie śmieszne, że starej Jóźkowej muszę opowiadać o twoim wyimaginowanym facecie, i jakie to piękne życie wiedziecie w Warszawie. Po prostu wspaniale – uśmiechnęła się wyobrażając sobie taką możliwość – gdyby to tylko była prawda.

(nie)zaplanowaneWhere stories live. Discover now