Rozdział 41

4.3K 599 69
                                    

- Gdzie jedziemy? - spytałam rozglądając się po nieznajomej drodze.

Mateusz milczał, a ja coraz bardziej się niecierpliwiłam. Byliśmy poza Warszawą i jechaliśmy już dobre piętnaście minut, a Mateusz na każdą moją próbę wyciągnięcia z niego co jest naszym celem zmieniał temat.

Parę chwil później zwolnił i wjechał na długi podjazd, który prowadził do domku jednorodzinnego.

- Jesteśmy – posłał mi szeroki uśmiech i tak po prostu wyskoczył z Mustanga.

Zmarszczyłam nos i pochyliłam się do przodu, oczy latały mi w każdą stronę.

Jesteśmy?

Westchnęłam ciężko i wyszłam na świeże, kwietniowe powietrze.

Czas leciał jak szalony, chwilami miałam nawet wrażenie jakby przepływał mi przez palce. Praca, dom, Mateusz, rodzice, Aga i Ola, Ryszard. Z Sokołowskim dałam sobie spokój. Przynajmniej na razie. Dałam Mateuszowi czas i postanowiłam się w to nie mieszać, wierząc, że kiedy przyjdzie pora o wszystkim mi powie.

I póki co było dobrze. Zachowywaliśmy się jak zwykła para, którą chyba byliśmy. Oczywiście nadal wracały myśli o Bielskim, o Sokole, ale szybko je uciszałam. Teraz była to najlepsza opcja.

A potem... zobaczymy.

Miałam nadzieję, że nie przejadę się na Mateuszu. Że postąpiłam słusznie, ale koniec końców czas pokaże.

Musiałam się tylko uzbroić w cierpliwość.

Przystanęłam przed maską samochodu rozkoszując się pogodą, jaką obdarzył nas pierwszy kwiecień. Co prawda nadal bywało zimno, ale pojawiały się pierwsze promyki słońca, a wszystko wokół powoli kwitło. Zaczęła się wiosna.

Rozejrzałam się po całej posiadłości.

Było tu pięknie. W oddali widziałam las, przed domem rozpościerały się hektary pól, a gdzieś tam daleko dostrzegłam małe jeziorko. Przypominało mi to trochę mój rodzinny dom, jednak tam w powietrzu czuło się wiejski klimat, a tutaj... widok przypominał ten z wielu bajkowych pejzaży. Z wysokimi sosnami, złotą pszenicą i niebieskim niebem.

I pośrodku tego wszystkiego dworek.

Był w remoncie, ale nawet zasłonięty przez rusztowanie wciąż wyglądał cudownie. Nie mógł być stary, był zbudowany bardziej nowocześnie i miał coś urzekającego w sobie.

- Ładnie, co?

- Ładnie to mało powiedziane – odpowiedziałam nadal oniemiała.

- To dobrze, że ci się podoba – popchnął mnie lekko za talię do przodu.

Spojrzałam na niego spod byka.

- O co tu chodzi? - zażądałam wyjaśnień.

I, jak zwykle zresztą, ich nie dostałam.

Zatrzymałam się przed dwoma schodkami, które prowadziły do wejścia. Mateusz posłał mi szelmowski uśmiech i stanął przede mną, tyłem do drzwi.

- Będziemy dzisiaj zwiedzać - wytłumaczył robiąc podekscytowaną minę.

- Jeśli w tej chwili mi nie powiesz, kogo to dom to się stąd zwijam – syknęłam grożąc palcem.

Mateusz miał gdzieś moje groźby. Z otwartą buzią patrzyłam jak wyjmuje klucze z tylnej kieszeni jeansów i wymachując nimi przed nosem odwraca się do drzwi.

I je otwiera.

Przekręcił głowę z łobuzerskim błyskiem w oku i chwycił za klamkę.

- To co, wchodzimy?

(nie)zaplanowaneWhere stories live. Discover now