Rozdział 11

7.2K 657 35
                                    

Rozdział 11

- Przynajmniej mnie nie wyrzucił – sapnęłam pod nosem z niezadowoleniem.

"Wreszcie zrób coś, abym wiedział, że mam po co ciebie tutaj trzymać. W innym wypadku - tutaj Grzegorz Sumar podzielił się ze mną zatroskanym, opiekuńczym uśmiechem, który i tak nie zdołał ukryć jego rozradowanego i podekscytowanego tą możliwością błysku w oku - będziemy musieli się rozstać."

Przewróciłam oczami, próbując usunąć jego twarz z myśli, prychnęłam i machnęłam ręką lekceważąco, przez co dziecko siedzące stolik obok w kawiarni, w której się teraz znajdowałam spojrzało na mnie czujnie. Jeszcze brakuje mi tego, aby uznano mnie za niezrównoważoną psychicznie wariatkę.

Co do cholery się właśnie wyprawia w moim życiu? Sumar, sytuacja w Piekle Nieba, brak dobrego artykułu, zero dojść, a jeśli już o dojściach mowa to nawet Mateusz Jezierski. Na początku, jedyne co potrafił robić to mnie irytować, ale potem mnie uratował i teraz...

I teraz ma mi pomóc. Przełknęłam ślinę, krzywiąc się. Ale nie to było najgorsze, a fakt, że postanowiłam z tej pomocy skorzystać.

Sęk w tym, jak bardzo ta pomoc była bezinteresowna?

Wyjrzałam za okno i skupiłam się na jednym punkcie, przypominając sobie wszystkie informacje, które wczoraj zdołałam znaleźć na temat Mateusza Jezierskiego.

Trzeci najlepszy uczeń prawa na Uniwerstytecie Jagiellońskim, rocznik 84. Po studiach od razu zaczął pracować w kancelarii swojego ojca, Jana. Jan, póki żył był jednym z najlepszych prawników w całej Warszawie. Swoich dwóch synów od małego wychowywał na idealnych adwokatów; tylko tak potrafił ich zaakceptować. Mateusz, z racji tego, że był starszy, po śmierci ojca miał przejąć jego wszystkie interesy, a więc na niego kładziono większy nacisk. Od Jakuba nie oczekiwano dużo, ale także udał się na studia prawnicze. Po śmierci Jana, wszystko spadło na barki Mateusza. Ten, mówiąc prosto, został wcieleniem swojego ojca. Wpływowy, z pokaźnym kontem, pewny siebie, rozchwytywany, zdecydowany i błyskotliwy.

Zmarszczyłam czoło.

Nie, jednak nie. Wcielenie było złym słowem. Według gazet oraz wnioskując z wywiadów które Mateusz, jak i Jan udzielił, kiedy jeszcze żył, faktycznie mogło się wydawać, że są niemal identyczni. Jednak stary Jezierski był znany ze swojej oschłości, mówiono nawet, że ożenił się tylko dla potomków, którymi i tak za bardzo się nie przejmował, póki tylko dążyli prawniczą karierą i robili to, co sam skrzętnie zaplanował.

Ale Mateusz był inny. W rozmowach z dziennikarzami zawsze można było wyczuć oziębłość, kiedy opowiadał o swoim ojcu, tak jakby nigdy nie mogli się dogadać. Po śmierci Jana, Mateusz zaproponował współpracę swojemu bratu. Wcześniej, Jan nie chciał w spółce swojego drugiego syna, ponieważ Jakub, jak to sam kiedyś powiedział w rozmowie z reporterką, "nie zajmował się poważnymi rzeczami". Mateusz liczył się z jego słowami tylko do chwili, kiedy żył. Nie minęło parę dni, a nazwę firmy zmieniono na M&J Jezierscy. Kuba zajmował się "łatwiejszymi" sprawami, a Mateusz tymi bardziej medialnymi i trudniejszymi. Wielu byłych doradców Jana próbowało pozbyć się Kuby. Według nich psuł reputację firmy, zbyt poważnej na zajmowanie się jakimiś duperelami. Jednak dla Mateusza więź z bratem była ważniejsza. Byłych doradców ojca zwolnił i od tamtej pory wszystko konsultuje z Kubą, który, jak się okazało, ma niezły dryg do zarządzania i od wielu lat pełni także funkcję reprezentacyjną firmy. I stali się jeszcze bardziej potężni niż, jaki kiedykolwiek był ich ojciec.

Los potrafił być przewrotny.

- Jak cholera - potwierdziłam pod nosem, otrząsając się z transu.

(nie)zaplanowaneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz