Rozdział 56

13.8K 476 39
                                    

Mikail przyglądał mi się uważnie, sprawiając, że uginały się pode mną kolana. Jak zwykle przystojny i zadbany, ubrany w garnitur, już gotowy do pracy. Wyglądałam przy nim, jak worek ziemniaków.

- Będziemy tak stać? - zapytał oschle.

- Nie. Oczywiście, że nie. - spojrzałam w ziemię, czując swoje poniżenie.

Ale nie miałam już odwrotu. Przyszłam do niego w konkretnym celu i nie mogłam się speszyć. Był moim jedynym wyjściem.

- Może zrobimy sobie kawę? - zapytałam kompletnie tego nie planując.

- Manuelo, nie mam zbyt wiele czasu. Za chwilę jadę do pracy. - oznajmił, jednak kultura nie pozwoliła mu odmówić i pomaszerował do ekspresu, wciskając przycisk latte. Pamiętał.

Czekaliśmy w ciszy, aż nasze kawy będą gotowe. Spojrzał raz na mnie. Intensywność jego spojrzenia raziła całe moje unerwienie. Myślałam, że nienawidzę go za to, jak mnie potraktował, ale kiedy stał przede mną i ukradkiem spoglądał, czułam, jakbym na nowo przeżywała to wszystko, co miałam już za sobą.

- Chodź do salonu. Usiądziemy. - wziął obie kawy i pozwolił, abym poszła przodem.

Usiadłam, jak zawsze na rogu sofy, a on na fotelu. Tym razem jednak nie przybliżył go, jak zazwyczaj to robił.

- Słucham. - znowu mnie zmierzył wzrokiem, nieświadomie wstrzymałam powietrze.

- Jesteś mi winny przysługę. - zaczęłam, próbując utrzymać ciepło w swoim głosie.

Uniósł jedną brew, czekając na rozwinięcie zdania.

- Kiedy twoja mama chciała naszego ślubu, zgodziłam się. - wziął łyk kawy. - Dzisiaj to ja proszę cię, żebyś się ze mną ożenił.

Zakrztusił się, a ja poczerwieniałam na twarzy. Czułam, jak płonę i modliłam się w duchu, żeby przyjął to normalnie.

- Co takiego? - jego oczy momentalnie się poszerzyły. Był w całkowitym szoku.

- Jesteś moim jedynym ratunkiem. - te słowa wypowiedziałam o wiele ciszej, niż poprzednie.

Patrzyłam na niego i widziałam, jak jego wyraz twarzy zmienia się co chwilę. Raz widziałam złość, raz niedowierzanie, a później drwinę.

- Naprawdę po tym wszystkim, co ostatnio się wydarzyło, myślisz, że się z tobą ożenię!? - jego głos był mocno podniesiony, co źle wróżyło.

- Kiedyś zgodziłam się za ciebie wyjść, chociaż podle mnie traktowałeś. - przypomniałam mu.

- Do ślubu nie doszło. - rozłożył ręce, jakby chciał wysadzić cały dom w powietrze.

- Proszę, żebyś mi pomógł. Tak, jak kiedyś potrzebowałeś pomocy ty. - próbowałam wziąć go na litość.

Może do ślubu nie doszło, ale mało brakowało. Sam fakt, że się na niego zgodziłam, wiele mnie kosztował. Teraz jedynie żałowałam, że się wtedy nie udało. Miałabym problem z głowy.

- Ty słyszysz siebie? Skąd ci się wziął ten durny pomysł? - zaczął się zastanawiać i zanim zdążyłam odpowiedzieć, skierował palec w moją stronę. - Nie usidliłaś mnie wtedy, to próbujesz teraz.

Te słowa zabolały, jak nóż w plecy. Spojrzałam na niego wrogo, chcąc wykrzyczeć, jakim jest kretynem, ale znowu mnie uprzedził.

- Lecisz na kasę.

- Przestań, do diabła! - krzyknęłam tak, że aż sama podskoczyłam na sofie.

- To o co ci chodzi? Mówiłem już, że nie chcę cię widzieć. Rozwaliłaś w moim życiu wszystko, co miałem już ułożone. Kłamałaś w żywe oczy, a do tego jeszcze okazało się, że masz brata, którego najchętniej bym poćwiartował.

Schowałam twarz w rękach, nie wierząc w to wszystko, co się działo. Byłam przegrana. Wiedziałam już, że muszę znaleźć inne wyjście i czułam, że nic tu po mnie. Wstałam i zaczęłam iść w stronę wyjścia, starając się zachować zimną krew.

- Filibert chce mi odebrać córkę. To jest prawdziwy powód. Ale ok... Zrozumiałam. - odwróciłam się, by na niego spojrzeć. - Żegnaj, Mikailu.

Wyszłam roztrzęsiona.

Serce do usług (Zakończone)Where stories live. Discover now