Rozdział 31

16.4K 440 16
                                    

Wstałam wyspana i myślałam, że będzie to dobry dzień, lecz bardzo szybko zmieniłam swoje nastawienie, kiedy ujrzałam minę Lukasa. Siedział na krześle w kuchni i pił cappuccino, mierząc mnie od góry w dół, tym swoim morderczym spojrzeniem. Nie przywitał się, nie zapytał nawet, czy Mia się obudziła. Do tego, nerwowo stukał palcem o stół. Wiedziałam, że coś się szykuje, za dobrze znałam swojego brata. Oparłam się więc odcinkiem lędźwiowym o blat mebli i skrzyżowałam ręce, czekając na atak. Jeszcze wczoraj zachowywał się normalnie. Zrobił nam nawet obiad, chociaż nikt go o to nie prosił. Nie miałam pojęcia, co mogło wydarzyć się w ciągu nocy, że jego nastawienie zmieniło się o 180 stopni.

- Co się patrzysz? - zaczął, na co poszerzyłam oczy z zaskoczenia.

- Co jest? Widzę, że coś się stało... - próbowałam jednak trzymać zimną krew i całkiem miło go zapytałam.

Lukas zaczął intensywniej stukać o ten pieprzony stół. Działało to drażniąco na słuch. Nagle pięścią, z całej siły, uderzył o blat. Podskoczyłam ze strachu.

- Pytasz, czy coś się stało!? Głupia jesteś, czy jaka!? - spojrzałam na niego wrogo, zupełnie nie wiedząc, czego się czepia. - Bierzesz ślub z tym pierdolonym władcą Cameroty i twierdzisz, że nic się nie dzieje!?

Lukas wpadł w furię, jeszcze nigdy nie widziałam w jego wydaniu takiej złości. Wstał i podszedł do mnie, tak nagle, jakby chciał mnie uderzyć. I chyba chciał... Tylko w ostatniej chwili się opamiętał.

- Co ty wyprawiasz!? Ocknij się, bo zaraz będzie za późno! - krzyczał.

Nawet przez chwilę nie pomyślałam o Mii, która w pokoju, pewnie ze strachu zaczęła się bać.

- Uspokój się, na Boga! - w końcu coś ze mnie wyszło, chociaż było to zdecydowanie za mało, jak na jego wybuch.

- Mam się uspokoić? Dla jakiejś umierającej baby, chcesz zniszczyć swoje życie!? Kurwa, Mii życie spieprzysz! Zdajesz sobie sprawę? - Lukas zachowywał się, jak po narkotykach.

Patrzyłam na niego i nie mogłam uwierzyć, że to mój brat. Lukas bywał niekiedy zły, jak każdy człowiek, ale w takim stanie nie widziałam go nigdy, nawet jak wpadł w szał, kiedy dowiedział się, że nasz tata nie żyje.

- Przestań, Lukas! - napłynęły mi łzy do oczu, których nie byłam w stanie powstrzymać.

- Rycz! Może to cię oprzytomni!

- Nie rozumiesz, że po jej śmierci od razu weźmiemy rozwód? - wciąż płakałam, byłam przerażona jego osobą. Po raz pierwszy zaczęłam się bać własnego brata.

- A ty wierzysz temu królewiczowi? Omamił cię! Weźmiecie ślub i nie da ci rozwodu! - nadal wrzeszczał i w tym huku, jaki panował w mieszkaniu, ujrzałam przy drzwiach zapłakaną Mię.

Szybko podbiegłam do niej i przytuliłam. Obie płakaliśmy, tylko z zupełnie innych powodów.

- Wyjdź! - spojrzałam wrogo na Lukasa, który jedynie pokręcił głową i ulotnił się do swojego pokoju, trzaskając drzwiami.

Przez pół godziny musiałam uspokajać Mię. Na szczęście przegadałam jej, że wujek ma zły dzień i dlatego krzyczał. Mia nie bardzo rozumiała sens naszej rozmowy, dlatego szybko o tym zapomniała i przed ósmą byłyśmy już na przystanku.

Ze mną było o wiele gorzej. Słowa Lukasa obijały się w mojej głowie, jak echo. Gdy przyszłam do domu Mikaila, musiałam na kilka chwil usiąść i jeszcze raz mocno się wypłakać. Siedziało to we mnie tak bardzo, że nie mogłam ruszyć się do działania. Miałam wrażenie, że wariuję. A w tym wszystkim najgorsze było to, że mój brat mógł mieć rację, tylko jej do siebie nie dopuszczałam.
O pierwszej przyjechał szef. Starałam się robić wszystko w taki sposób, żeby być do niego odwrócona tyłem. Nie chciałam, aby widział, jak bardzo jestem zapłakana. Cały czas wymyślałam, co tylko się dało, żeby uniknąć jego spojrzenia. Niestety miałam świadomość, że ma się zjawić krawiec. Na obiad przyszykowałam tagliatelle z łososiem i serkiem mascarpone, a później udawałam, że sprzątam w pralnii, mając nadzieję, że do przyjścia mężczyzny od sukienki, zejdzie opuchlizna z moich oczu.

- Manuelo! Manuelo! - usłyszałam wołanie Mikaila.

Spojrzałam na siebie w lustrze i prawie odskoczyłam, widząc swoje odbicie. Choćbym nałożyła kilogram pudru i tak byłoby widać mój stan na twarzy.
Wyszłam niepewnie z pralnii i usłyszałam, jak szef rozmawia z kimś w salonie. Udałam się od razu w jego kierunku.

- Dzień dobry. - przywitałam się.

Mężczyzna od razu spojrzał na mnie pytająco i podał mi dłoń.

- Oscar. - popatrzyłam w ziemię.

Było mi już wystarczająco wstyd, a najgorsze dopiero było przede mną. Nie dało się uniknąć spojrzenia Mikaila, chociaż próbowałam się skupić na Oscarze i nie krzyżować wzroku z szefem. Mężczyzna zaczął pobierać moją miarę. Najpierw zmierzył talię, biodra, później piersi. Wszystko zapisywał w swoim notesie. Cały czas odwrócona byłam w kierunku ogrodu. W końcu Mikail się odezwał.

- A długość?

- Długość na końcu dostosujemy do czółenek, jakie panna młoda wybierze. Tydzień przed weselem. - odpowiedział mu Oscar.

Ponownie nastała cisza. Mężczyzna wymierzył długość ramion, obwód szyi, a ja nie mogłam wyrzucić z pamięci poranka. Słowa Lukasa pulsowały we mnie, przez co moje ręce zaczęły nieznacznie dygotać.

- Wszystko w porządku? - zapytał Mikail, który musiał dostrzec moje zdenerwowanie.

- Długo to trwa. - skłamałam, zwalając winę na to, co pierwsze przeszło mi przez myśl.

- Już kończymy. - odrzekł Oscar.

Odwróciłam się przodem do Mikaila, ale nawet na niego nie spojrzałam. Podziękowałam Oscarowi, wymuszając uśmiech.

- Zrobię panu kawę. - zaproponowałam.

- Bardzo bym chciał, ale może następnym razem. - grzecznie odmówił, co niestety zmusiło mnie do zostania w salonie.

Zupełnie nieświadomie spojrzałam na Mikaila. Ten wpatrywał się we mnie z obłędem w oczach. Nawet przez sekundę nie spuścił mnie ze wzroku. Pożegnaliśmy Oscara i jeszcze raz mu podziękowałam, umówiliśmy się na kolejną przymiarkę, ale już ze suknią, jaką wybiorę. Zostaliśmy sami. Poczułam, jak serce mi przyspiesza.

- W takim razie już pójdę. - rzuciłam i chciałam uciec, ale refleks Alvareza był o wiele szybszy.

- Powiedz mi...

- Przepraszam, ale nie mogę. - byłam pewna o czym chce rozmawiać. Było to po nim widać.

- Manuelo, ja... Nie potrafię...  - obrócił mnie tak, abym stała na wprost niego. Czułam się jak marionetka, ale nie miałam sił, aby w jakikolwiek sposób się sprzeciwiać.

- Panie Mikailu, proszę dać mi spokój. Mam już dość na dzisiaj. - poczułam, jak wzbierają we mnie łzy. Mogło wydarzyć się wszystko, tylko nie to.

- Ciii... Tylko nie płacz, bo tego nie zniosę. - nagle jego ręce oplotły mnie i przywarłam do jego klatki piersiowej, płacząc, jak dziecko.

Jego jedna dłoń poszybowała do góry, głaszcząc moje włosy. Byłam tak bardzo upokorzona. Nie chciałam mu pokazywać, że jestem słaba, ale brakło mi już mocy, którą wcześniej jakoś z siebie wydobywałam.

- Jestem przy tobie. I zawsze będę. - powiedział to szeptem prawie tak, jakbym miała tego nie usłyszeć.

W moim brzuchu pojawiło się stado motyli a oddech znacznie przyspieszył. Nie tak wyobrażałam sobie ten dzień. Byłam prawie pewna, że Mikail zacznie na mnie wrzeszczeć, że przychodzę zapłakana wiedząc o przyjściu krawca.

- Jeżeli chcesz porozmawiać, chętnie cię wysłucham, tylko proszę nie płacz już. - tym razem powiedział głośniej.

- Dziękuję za wszystko. Lepiej będzie jednak, jeśli już pójdę. Przepraszam. - oderwałam się od jego objęcia, chociaż było to dla mnie trudne. Pierwszy raz, od kiedy mam go obok.

Serce do usług (Zakończone)Where stories live. Discover now