Rozumiem Cię...

14.9K 589 46
                                    

Zostaw gwiazdkę jeśli już jesteś. Dziękuję.

Proponuję włączyć piosenkę,  jest piękna odtwarzałam ją w kółko, gdy pisałam ten rozdział. Uwielbiam.

Pragnę podziękować za miłe komentarze i gwiazdki, tym bardziej że to jest moja pierwsza powieść w życiu którą piszę. Zdaję sobie również sprawę, że jest w niej dużo błędów i zapewne poprawie je, gdy uda mi się ją zakończyć. W obecnej chwili ledwo wyrabiam z dodawaniem rozdziałów na czas. A staram się, bo sama wiem jak szybko można stracić wątek po długim oczekiwaniu na kolejny rozdział.  Pozdrawiam i nie zanudzam, życzę miłej lektury.    

Wyczołgałam się w końcu z łóżka, gdzie spędziłam resztę dnia. Ze szpitala wróciłam z ochroniarzami, Ronald chyba nie miał nic przeciwko. Coś czuję że słowa, które wypowiedziałam wychodząc z sali, to było dla niego zbyt wiele.  Pojechał zapewne do swojej jaskini, zresztą nie wiem i nie wnikam w to. Chciałam jak najszybciej zamknąć się gdzieś, gdzie będę tylko ja i moje myśli. Te samotne godziny spędziłam w pokoju, nie wychylając nawet nosa  spod kołdry. Myślami ciągle krążyłam wokół profesora. Jaki będzie kolejny jego ruch? Czy już wie, że wróciłam? Kto będzie jego następnym celem? Gniew i strach paliły moje ciało, jednak wiedziałam, że nie mogłam sobie teraz na to pozwolić, musiałam myśleć o maleńkiej Sam, a nerwy mogłyby jej tylko zaszkodzić.

- Czas coś zjeść mała. – Wyszeptałam do maleństwa, głaszcząc swój brzuszek. Przez te samotne miesiące, to ona była moim natchnieniem i wolą walki. Zapewne tylko dzięki niej, do tej pory jeszcze nie zwariowałam, chociaż...  czasem nie jestem tego pewna.

Na piżamę składającą się z bokserki i szortów, zarzucam sweterek sięgający mi do kostek i szczelnie się nim opatuliłam. Zeszłam po cichu po schodach z nadzieją, że już wszyscy śpią, a Ron nie wrócił jeszcze do domu. Nie miałam teraz siły na konfrontacje z nim. Cieszę się, że pozbył się Logana, może i jestem bez serca, ale uspakajało mnie to chociaż trochę. Problem w tym, że nie wyciągnął z niego nic na temat jego sprzymierzeńca. Poza jego wyglądem i zapewne fałszywym nazwiskiem nic o nim nie wiem, co jest dla nas niekorzystne. Pięć miesięcy dało mu możliwość, na ułożenie dobrego planu, który ewidentnie już zaczął realizować.

Bezszelestnie weszłam do kuchni i pierwsze co robię, to nalewam sobie wody do szklanki. Wyciągam z lodówki kubełek lodów czekoladowych, mmm moje ulubione. Wiem, że to niezbyt zdrowa kolacja, lecz nie mam na nic innego apetytu. Jeszcze tylko łapię za łyżeczkę i zasiadam na blacie wyspy kuchennej. Rozglądam się po pomieszczeniu, kiedyś lubiłam spędzać tu czas. Duże okna pozwalają dostrzec czyste gwieździste niebo, w Polsce oglądałam je z mojej werandy. Brakuje mi tego małego domku, ciekawa jestem jak tam Wiktoria, zapewne martwi się o mnie. Bez mojej wiedzy, sprowadzono mnie tutaj, nie miałam nawet szansy się pożegnać.

- To tym karmisz nasze dziecko? – Odwróciłam głowę w stronę, z której dobiegał rozbawiony ton. Czy on znowu powiedział nasze dziecko? Rozpłynęłam się. Błękitnooki przyglądał mi się uważnie, miał na sobie szare dresy i białą koszulkę, a to znaczy że był w domu i musiałam go obudzić. To miło z jego strony, że odstąpił mi sypialnie, a sam spał w innej.

- Które dziecko pogardziłoby czekoladowymi lodami? – Zapytałam unosząc jedną brew do góry. Delikatny uśmiech zagościł na jego twarzy, Boże jak ja za nim tęskniłam. Skierował się w stronę lodówki, a ja obserwowałam każdy jego ruch. Otworzył ją i zaczął wyciągać z niej miski z potrawami. Sałatkę grecką, kurczaka z warzywami, placki z tuńczyka i kolejne z ciecierzycą. Patrzyłam na niego w szoku, a moja ręka z łyżeczką na ten widok zastygła w połowie drogi do ust.

Fałszywa przysięgaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz