Epilog

20.8K 829 277
                                    


Zabawne jest to jak bardzo potrafimy zaufać drugiej osobie, nie prosząc o nic w zamian. Z czasem możemy nazwać ją przyjacielem, przyjaciółką, jeszcze później bratem, siostrą. Kiedyś myślałam, że potwory nie istnieją, że nasza wyobraźnia podstawia nam je, gdy zapada ciemność. Teraz wiem, że to nieprawda. Te, które ja spotkałam, nie zaszywały się pod łóżkiem, nie wyskakiwały nagle z ciemnej szafy. Zawsze były krok przede mną. Czaiły się na każdym rogu, czekały na każdym zakręcie. Gdy świeciło słońce i gdy padał ulewny deszcz, one zawsze tam były. Owen był jednym z nich. Ukrytym głęboko pod skorupą opiekuńczego brata, oddanego przyjaciela i godnego następcy. Każdego dnia z precyzją i oddaniem zakładał maskę i grał swoją rolę. Tylko nie spodziewał się jednego. Mnie.   

I mimo, że potwory zniknęły, wciąż potrafiłam obudzić się z krzykiem. Coś ściskało wtedy moją klatkę piersiową, nie pozwalając mi oddychać. W ciemności widywałam ich twarze, kontury ich ciał. Łapałam się nawet na tym, że czułam ich zapach. Lecz gdy podnosiłam ciężkie powieki rozmywały się jak mgła o poranku. Za każdym razem poszukiwałam ratunku, kładąc rękę na drugiej stronie materaca, która od trzech miesięcy była wciąż taka sama. Lodowata. 

Są takie chwile, w których chętnie oddałabym ból, który w każdej minucie dnia i nocy obciążał moje serce.  Podzieliła się tym, cholernym uczuciem, choćby na ułamek sekundy. Do tej pory nie udało mi się odnaleźć przycisku, który wyłączyłby tą nieznośną tęsknotę. Anastazja powiedziała, że do tego potrzeba czasu, ja natomiast uważam, że mieliśmy go coraz mniej.

- Julio! Gdzie jesteś?! - Krzyk Anastazji rozniosło się po całym mieszkaniu.

- W sypialni Ana! - Zawołałam nieco ciszej, by nie obudzić maleńkiej Samanty, która smacznie spała sobie w łóżeczku. Niewiarygodne, co ta dziewczynka zrobiła z moim życiem. Dopóki jej nie było na świecie, nie wiedziałam, że można kochać kogoś tak bezwarunkowo. Nie tylko mi skradła serce, bo Anastazję i Emmę wręcz oczarowała, a dla Boba stała się najważniejszym oczkiem w głowie. Jest całkowitym odzwierciedleniem mnie, lecz gdy patrzy na mnie tymi maleńkimi oczkami o kolorze błękitu, który pochłonął całą barwę oceanu, mam wrażenie jakby, patrzył na mnie on. 

- Jesteś gotowa? - Zapytała, gdy weszła do pokoju. W tym czasie ja stałam nad łóżeczkiem mojej kruszynki. 

- Tak, jak zawsze. 

 Uśmiechnęłam się smutno i pocałowałam z czułością czółko Sam. 

- Idź już, bo pozamykają ci wszystkie kwiaciarnie. - Rozkazała. - Samanta jest w dobrych rękach, jak zawsze. 

 Uśmiechnęła się i wypchnęła mnie z sypialni. 

Dobra, dobra już mnie nie ma. - Sapnęłam. 

Zawsze się tak czułam, gdy chociaż na chwilę zostawiałam córeczkę, pod jej opieką. I tu nie chodziło o to, że nie ufałam Anastazji, po prostu serce mi się krajało i usychało z tęsknoty do mojego szkraba. Spoglądnęłam ostatni raz w lustro przed wyjściem. Moje włosy wróciły do naturalnego ognistego koloru i były już naprawdę długie. Czarna dzianinowa sukienka, z długim rękawem opinała moją talię i delikatnie rozszerzała się, sięgając przed kolano. Natomiast botki na wysokiej koturnie w tym samym kolorze dopełniały całości mojego eleganckiego stroju. Wyszłam z rezydencji, a wiosenny silny wiatr, targał moimi ułożonymi wcześniej kosmykami.  Bill czekał na mnie już na podjeździe. Wyszedł z pojazdu, otworzył drzwi i posłał współczujący pocieszający uśmiech, jak zawsze zresztą.

- Podjedź pierwsze do kwiaciarni. - Przekazałam mu, gdy usiadłam na tylnym siedzeniu grafitowego SUVA. Bill kiwnął głową i odpalił silnik. To stało się moją rutyną, od trzech miesięcy, każdego dnia zawoziłam do niego świeże kwiaty. W zamyśleniu i ciszy przemierzaliśmy tętniące życiem ulice  Los Angeles. Już po piętnastu minutach byliśmy pod małą kwiaciarnią, a po kolejnych piętnastu dotarliśmy do celu.  Dzień w dzień wracałam myślami do tamtej nocy, która zmieniła tak wiele. Krzyki i odgłos karetki pogotowia mieszały się ze sobą. Nawet jeśli nie wiele pamiętam z tamtej chwili, gdyż dziecina postanowiła się pośpieszyć na świat, strach i ból zakorzeniły się we mnie. W noc, która stała się naszym koszmarem, stała się również cudem narodzin. Nie tylko ratowano życie mojego męża, ale i moje i naszej córeczki. Kula postrzałowa przeszła na wylot przez pierś Ronalda, zatrzymując się w moim ramieniu. Straciłam dużo krwi, więc Samanta przyszła na świat przez cesarskie cięcie. Była zbyt malutka, by samodzielnie oddychać, przez co spędziła trzy tygodnie w inkubatorze, a ja nie opuszczałam jej na krok. 

Fałszywa przysięgaWhere stories live. Discover now