Gdybym wyobrażała sobie kiedyś szatana...

14.2K 486 3
                                    

Nadszedł czas na, jak mi się zdaje, tą mniej stresującą cześć uroczystości jaką było przyjęcie weselne. Odbywało się na drugim pokładzie w Sali Kryształowej gdzie wszyscy się udaliśmy. Wystrój seryjnie jak z bajki. Wszystkie ściany były szklane dające złudzenie jak byśmy stali na wodzie, po środku oceanu. To było fascynujące, jeszcze nigdy nie widziałam czegoś takiego. Kryształowe wielkie żyrandole na lustrzanym suficie, okrągłe białe stoły nakryte kryształową zastawą. Teraz już wiedziałam, dlaczego nosi taką a nie inną nazwę. Ronald przyglądał mi się uważnie, gdy weszliśmy do środka.  

-I co, podoba ci się? - Zapytał z nieukrywaną ciekawością.

Czy on chciał mnie zadowolić. W sumie tyle marudziłam, że się nie dziwię. Ale tu nie chodziło o okręt i w ogóle scenerię. Zależało mi na tym by liczyli się z moim zdaniem. Wszystko było piękne i zapierało dech w piersi, ale to nie była moja bajka. 

-Nie wiem co powiedzieć... to jest po prostu niesamowite. 

Nie mogłam oderwać oczu od oceanu, a mąż ewidentnie ode mnie.

- Ty jesteś niesamowita. - Sprostował a moje głupie serce zadrżało, wypełniając się ciepłem. Spojrzałam na niego i posłałam mu nieśmiały uśmiech. Jego twarz wydawała się być spokojna, a stres wywołany incydentem zszedł na dalszy plan. A może to przez to, że byłam już jego żoną. Miał mnie już legalnie.

 Goście rozsiedli się wygodnie na wyznaczonych miejscach. Szampan został podany a orkiestra zaczęła grać. Ja z Ronem siedzieliśmy koło Toma, Anastazji i Boba przy jednym honorowym stole. Zaserwowali obiad a ja nie potrafiłam przełknąć ani kęsa, mój  żołądek był zaciśnięty w supeł z tych wszystkich nerwów.  

-Jedź, żono. - Ronald szepnął do mojego ucha, zahaczając o nie delikatnie ustami. Aż poczułam, przebiegające ciarki od palców u stóp po czubek głowy, gdy mnie tak nazwał. Och czy ja się kiedyś do tego przyzwyczaję.  

-Myślisz, że tytuł męża daje ci prawo, by mi rozkazywać? - Zapytałam z wyraźną ironią na twarzy.  

-Tak - Odpowiedział bez chwili zastanowienie i podał mi widelec. 

Momentalnie uśmiech zniknął z moich ust, przewracając oczami wzięłam od niego sztućca. Bardziej od jedzenia przydał, by mi się mocniejszy alkohol. Pomyślałam, ale zadowoliłam się na razie szampanem. Gdy zakończyliśmy obiad, musiałam potowarzyszyć mężowi w rozmowach. Zapoznał mnie z kilkoma osobami z rodziny, chodź nie byłam pewna czy łączą ich więzy krwi czy paktu? 

-Przepraszam, państwa na moment - Powiedziałam ze słodkim uśmiechem, by urwać się na chwile i zaczerpnąć świeżego powietrza. Ron spojrzał na mnie pytająco, ale nie miałam zamiaru mu się tłumaczyć, gdzie idę. -Zaraz wracam - Szepnęłam mu do ucha i cmoknęłam w policzek.

 Przy wyjściu z sali chwyciłam z tacy kelnerki szklaneczkę z drinkiem. To czas by napić się czegoś mocniejszego i trochę wyluzować. Wyszłam na główny pokład i podeszłam do barierki, słońce akurat chowało się za taflą spokojnej wody, w której odbijało się piękne kolorowe niebo. 

- Wznieśmy toast, mamusiu - Wyszeptałam w przestrzeń, robiąc porządnego łyka, a resztę cieczy wylałam za burtę.

Mam nadzieje, że jesteś ze mnie dumna. Bo ja z siebie nie.  

-Szkoda marnować taki dobry alkohol - Usłyszałam głos za sobą, na który gwałtownie się odwróciłam. Moim oczom ukazał się młoda dziewczyna. Szybko zlustrowałam ją wzrokiem. Kobieta była szczupła i niska. Jej duże błękitne oczy miały tą samą głębię, co Ronalda. Uwagę przykuwała bujna burza, czarnych lików. Tylko pozazdrościć.  

Fałszywa przysięgaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz