halloween

153 19 13
                                    

Nazywam się Billy i mam 13 lat. Bardzo lubię przebierać się za różne osoby, dlatego też Halloween było dotychczas moim ulubionym świętem. Zawsze w ten dzień nosiłem kostiumy przedstawiające różnej maści potwory, ponieważ nie lubiłem udawać superbohaterów i postaci z bajek.

Organizacja Halloween zwykle wyglądała u mnie tak, że wychodziłem około 18 z domu, przebrany za jakiegoś potwora, po czym szedłem spotkać się z kolegami, abyśmy razem mogli zbierać cukierki. Rodzice wychodzili z moją młodszą siostrą chwilę wcześniej, a wracali po niecałej godzinie, bądź dwóch, bo Mary bardzo szybko robiła się śpiąca. Ja bywałem w domu zazwyczaj o godzinie 22, ale czasem mogłem zostać na dłużej, jeżeli poprosiłem o to rodziców. Kiedy już skończyłem zbierać cukierki, zazwyczaj czatowałem przed drzwiami domu czekając na innych przebierańców, aby dać im słodycze przygotowane dla gości. Przestałem jednak obchodzić to święto, kiedy miałem 12 lat, z powodu wydarzeń, których byłem świadkiem.

W tę pamiętną noc byłem przebrany za Frankensteina. Na twarzy miałem maskę przedstawiającą ów potwora, a zamiast kurtki włożyłem ciężki, czarny płaszcz taty. Wziąłem także jego buty, które powypychałem w niektórych miejscach papierem, abym mógł się swobodnie w nich poruszać. Pożegnałem się z rodzicami, po czym poszedłem na spotkanie moich kolegów.

Znalazłem ich ulicę dalej. Było ich pięcioro. Poprzebierali się w większości za Supermanów i Spidermanów, ale jeden z nich, Mark, wybrał strój z tej samej kategorii co ja. Przebrał się za strasznego clowna, a w ręku trzymał kilka balonów napełnionych helem. Pogratulowałem mu kostiumu, po czym wspólnie zaczęliśmy obchodzić okoliczne domy w poszukiwaniu słodyczy. Wszystko było w najlepszym porządku, do momentu, gdy na pewnym budynku zauważyłem niepokojącą dekorację. Przed drzwiami wejściowymi, na dachu widoczna była wielka, humanoidalna sylwetka czegoś, czego nie potrafię dokładnie zdefiniować. Czteropalczastymi dłońmi trzymała się krawędzi dachu, wychylając się z niego i patrząc na ludzi stojących przed domem, czyli na nas. Całe "ciało" dekoracji było smoliście czarne, za wyjątkiem przedniej części twarzy. Ta zaś była pomalowana w kształt uśmiechniętej maski. Reszty nie widzieliśmy, z racji tego, że była ukryta głębiej na dachu.

Zapukaliśmy do drzwi. Po krótkiej chwili otworzył nam jakiś starszy Pan, który pochwalił nas za kostiumy i dał po garści cukierków do toreb.

- Genialnie wykonał Pan tę dekorację na dachu - wypaliłem.

Staruszek zmarszczył czoło i nieśmiało podziękował. Wyglądał, jakby nie wiedział do końca, o czym mówię. Pomyślałem, że pewnie czegoś nie dosłyszał, więc również podziękowałem i odszedłem razem z przyjaciółmi zmierzając ku następnemu budynkowi.

Co jeszcze dziwniejsze, na drugim domu, tuż nad wejściem wisiała prawie identyczna dekoracja jak na pierwszym. Tym razem zdecydowałem nie pytać o nią właściciela. Przy kilku następnych domach sytuacja się powtórzyła, więc zacząłem się odrobinę niepokoić. Pierwsze, co przyszło mi na myśl à propos tych dziwnych "ozdób", to to, że sąsiedzi zrobili kawał dzieciom i każdy umieścił na swoim domu te ozdoby, a zapytany o to, udawał, że o niczym nie wie. Zaśmiałem się w duchu z pomysłowości tych ludzi.

Około 21:37 pożegnałem się z kolegami, po czym z pełną torbą cukierków skierowałem się ku swojemu domowi, który stał kilka ulic dalej. Kiedy widziałem już go z daleka, zacząłem baczniej przyglądać się dekoracjom na okolicznych budynkach. Co dziwne, tym razem w miejscach, gdzie uprzednio widziała ta dziwna istota, nad drzwiami nic nie było. Patrzyłem uważnie, aż w końcu ją zauważyłem. Była zawieszona na domu po prawej ode mnie, wgapiając się centralnie w miejsce, gdzie aktualnie stałem. Poczułem się niekomfortowo, więc przyspieszyłem kroku. Gdy byłem już przy drzwiach odwróciłem się, by ponownie spojrzeć na tę dekorację.

𝖘𝖙𝖗𝖆𝖘𝖟𝖓𝖊 𝖍𝖎𝖘𝖙𝖔𝖗𝖎𝖊Where stories live. Discover now