autentyczne przeżycia ratownika górskiego cz5

132 9 0
                                    

Przepraszam, że tym razem wpis będzie trochę krótszy, ale mam tu straszne urwanie głowy, nie wiem nawet kiedy będę w stanie opublikować następny. Dzięki za komentarze, i z racji na fakt, że dziś mam dla Was tylko kilka historii przejdźmy do rzeczy!

• Strażak, który pomagał nam na obozie treningowym opowiedział mi o wezwaniu, jakie kiedyś otrzymał. Miał pomóc dzieciakowi, który wspiął się na wysokie drzewo i nie mógł zejść. Przy wezwaniu nie podano zbyt wielu szczegółów, SAR ze względu na brak odpowiedniego sprzętu nie mógł zrobić tego sam - drzewo było naprawdę wielkie i byłoby to niebezpieczne. Strażak zanim wstąpił do straży pożarnej był drwalem, który pracował przy pielęgnacji wysokich drzew (przycinał je), dlatego też wezwano właśnie jego, sądzono, że poradzi sobie z tym w oka mgnieniu.

Wziął on więc swoje stare wyposażenie i pojawił się na miejscu. Ekipa SARu zaprowadziła go ok. 3 kilometrów w głąb lasu i wskazała na najwyższe drzewo w okolicy. Strażak aż się zaśmiał, i zapytał jak to możliwe, że dzieciak tam wszedł, zażartował, że musiał być jak kot. Kapitan dowodzący akcją tylko potrząsnął głową i poprosił, żeby wszedł i ściągnął to dziecko. Strażak powiedział, że wiedział, że coś tu się nie zgadza - ale nie chciał naciskać ratowników. Podczas wspinania się na górę zaczął myśleć, czy SAR nie robi sobie głupiego żartu. Powiedział mi: „to było porostu nieprawdopodobne, żeby dziecko wlazło na to pieprzone drzewo, było ono ogromne u podstawy, jednak przy połowie wysokości zaczynało się znacznie zwężać, kilka razy musiałem się cofnąć i wybrać inną gałąź do oparcia, nie byłem pewien czy będą one jeszcze w stanie mnie utrzymać".

Ale szedł dalej, kiedy dotarł prawie na szczyt zauważył coś niebieskiego. „Zauważyłem niebieską koszulkę tego chłopca zaplątaną w gałęzie. Zacząłem go wołać, prosiłem, żeby podszedł bliżej jeśli potrafi, ale nie było żadnego odzewu. Wspinałem się dalej, wołałem go po imieniu i mówiłem, żeby się nie bał, że jestem tu, żeby mu pomóc. Kiedy w końcu do niego dotarłem zdałem sobie sprawę dlaczego mi nie odpowiadał".

„Znalazłem go, a raczej to co z niego zostało, przewieszonego przez gałąź, i to, że się na niej znalazł to czysty przypadek. Gdyby spadał z drzewa pod odrobinę innym kątem wylądowałby na ziemi. Ale to było bez znaczenia, ponieważ ten dzieciak nie żył na długo zanim znalazł się na tym drzewie. Nie mam pojęcia kto go tam umieścił, i w jaki sposób, i dlaczego - ale to było, kurwa, chore!".

„Jego wnętrzności aż wyszły mu ustami, do tego wisiały na okolicznych gałęziach. Wyglądało to jak jakaś pierdolona choinka dla psychopaty. Przyjrzałem się bardziej dokładnie - jego flaki wystawały mu też tylną częścią ciała. Nie miał oczu, zakładam, że siła uderzenia o gałąź musiała być tak duża, że po prostu „eksplodował" od środka. Widziałeś kiedyś ciało, które przebywało przez długi czas w wodzie? Topielce mają opuchnięte i wystające języki. U tego chłopca też tak było. Pamiętam też, że wszędzie dookoła latało od cholery much!".

„Myślę, że wpadłem wtedy w jakiś szok, albo coś... sam nie wiem dlaczego to zrobiłem. Po prostu zepchnąłem tego dzieciaka z gałęzi, przy pomocy kija, który oderwałem od drzewa. Spychałem go tak długo, aż spadł. Prawie straciłem przez to pracę. Ale stary! Ale na samą myśl, że miałbym go znieść na ramionach, razem z tymi jego wystającymi flakami, które zaczęłyby się wokół mnie plątać - nie, nie mogłem tego zrobić".

„Widziałem wiele martwych dzieci, więcej niż jestem w stanie policzyć. Widziałem kiedyś dzieciaka, który schował się podczas pożaru w wannie pełnej wody i dosłownie ugotował się żywcem. Zrobiła się tam cholerna zupa z człowieka. Ale to... nie wiem kto, lub co, mógł to zrobić, ale miałem wrażenie, że jak choćby dotknę ciała tego chłopaka to zwariuję".

𝖘𝖙𝖗𝖆𝖘𝖟𝖓𝖊 𝖍𝖎𝖘𝖙𝖔𝖗𝖎𝖊Where stories live. Discover now