zapomniany cz4

76 8 0
                                    

Wracając do domu rozmyślałem o tym, w jaki sposób mam podjąć kolejne kroki. Nadal nie wiedziałem, komu rzuciłem wyzwanie, ale mój przeciwnik miał nieludzką moc. Mimo swojej determinacji bałem się nie tylko o los Laury, ale wszystkich moich bliskich. I choć z nieznanych mi powodów „Adam" na tę chwilę nie chciał (lub nie mógł) pozbawić mnie życia, nie byłem pewien, czy w końcu tego nie zrobi.

Wchodząc po schodach własnego bloku czułem się jak jakiś tajny agent. Rozglądałem się uważnie, czy nikt mnie nie śledzi, a w najmniejszym szmerze moje uszy dopatrywały się inwigilacji.

- To jest diabeł, Dawid, pamiętaj! - powtarzałem sam do siebie - Jeden fałszywy ruch i spieprzysz wszystko.

W mieszkaniu profilaktycznie zamknąłem drzwi na wszystkie zamki i zasłoniłem okna. W zaciszu sypialni, ostrożnie, kolejny raz otworzyłem pudełko. Musiałem się upewnić, że nadal tam jest. Było... Trzymałem je w rannej dłoni - nie paliła. To dało mi nadzieję, że Adam o niczym nie wie.

*Pamiętam ten dzień dokładnie. To był jakiś rok po śmierci mojego dziadka. Laura i ja byliśmy akurat na urlopie. Postanowiliśmy nigdzie nie wyjeżdżać, by posprzątać rzeczy po dziadku w jego domu. Mieliśmy wyjechać po śniadaniu, jednak Laura dostała zawrotów głowy i mocno wymiotowała. Siedziała z łazience około 20 minut, a wyszła z niej mokra i blada jak ściana. To był początek. Tego dnia nigdzie nie pojechaliśmy, Laura odpoczywała i piła smocze ilości wody.

Kiedy następnego poranka sytuacja się powtórzyła, skłoniło mnie to do wizyty w aptece. Właściwie to zasugerowała to moja blondyneczka, zapewniając z uśmiechem, że to chyba nie jest zatrucie. Plany porządków w wiejskim domku spełzły na niczym. Przeleżeliśmy ten dzień w łóżku, jedząc kilogramami pomarańcze i przytulając się, wpatrując w cudowne dwie kreski.

Nie planowaliśmy tego, ale mimo wszystko byliśmy szczęśliwi. Oboje mieliśmy dobrą pracę, mieszkanie, dom i siebie. Chcieliśmy także sformalizować nasz związek. Niczego by mu nie brakowało. Naiwnie zastanawialiśmy się nawet nad imieniem i zgadywaliśmy, do kogo będzie podobne. Zawrzeliśmy także umowę, której być może dzisiaj zawdzięczam cień nadziei.

- Dawid - zaczęła cicho Laura, głaszcząc swój niewidoczny jeszcze brzuch - na razie nic nikomu nie mówmy, dobrze? Chcę najpierw pójść do lekarza i się upewnić. Wiesz, niedawno zmarł dziadek... Nikomu niepotrzebne teraz fałszywe alarmy, prawda?

- Jasne - odpowiedziałem, całując ją w dłoń - na razie to będzie nasza tajemnica.

Laura umówiła się na wizytę u ginekologa, ale nie poszła na nią w wyznaczonym czasie. Żadne z nas nie powiedziało nikomu ze znajomych ani rodziny, że moja narzeczona jest w ciąży. Nawet pani w recepcji została poproszona o zapisanie Laury na „standardowe" badanie. Nikomu ani słowa, nikomu. To mógł być 8, może 9 tydzień. Wróciłem z pracy nieco później. Zastałem narzeczoną w łazience, słabą i skręcają się z bólu. Niewiele myśląc zadzwoniłem na pogotowie, ale linia była wciąż zajęta. W uszach grzmiały mi jęki i rozdzierający krzyk Laury. Postanowiłem więc zawieźć ją do szpitala sam. Pobiegłem więc po jej kurtkę, ale kiedy z nią wróciłem, było już za późno. Oblana potem Laura siedziała na podłodze w samej koszulce. Wokół jej nóg pełzły strużki krwi. Drżącymi dłońmi przyciskała coś do piersi, brudząc przy tym ubrania. Już nie krzyczała z bólu, tylko z cierpienia.

Po tym tragicznym wydarzeniu nie pozwoliła zabrać się do szpitala. Bałem się o nią, nie wiedziałem ile krwi straciła, czy nie potrzebuje teraz jakiejś pomocy medycznej, leków... Ale ona uparła się, i choć byłem na nią zły, wymusiła na mnie, bym to uszanował. Do ginekologa poszła wiele tygodni później, nic nie wspominając o tym, co ją spotkało. Udawała, że przyszła na rutynową kontrolę. Po naszej stracie nie było już wówczas śladu, miewała już normalne cykle. Lekarz zapewnił ją, że wszystko ok -to jej wystarczyło. Mnie również.

𝖘𝖙𝖗𝖆𝖘𝖟𝖓𝖊 𝖍𝖎𝖘𝖙𝖔𝖗𝖎𝖊Where stories live. Discover now