ciemność

432 19 6
                                    

Ta historia jest trochę długa (3056 słów) , ale warto ją przeczytać.

To była głucha, cicha noc. Spowijała wilgotnym całunem bezludne ulice, rozświetlana pomarańczowym blaskiem ulicznych latarni i łuną miasta odbitą od wiszących nisko chmur. Po prostu czuło się, że coś wisi w powietrzu. Coś nieprzyjemnego, coś mrocznego, wrednego... I na pewno nie była to zimna mgła zamieniająca się na płytach chodnika w szron.

Coś miało się stać. W takie noce ja ta bowiem zawsze coś gdzieś się dzieje i zazwyczaj nie jest to nic specjalnie przyjemnego.

- Kurna - mruknął Tadek, rozglądając się. - Ale nastrój. Jak z sennego koszmaru.

Maniek, starszy, choć nieco mniejszy, brat Tadka, nerwowo rozejrzał się. Od kilku minut, odkąd wysiedli z autobusu, czuł się naprawdę nieswojo. Ciarki przebiegały mu po plecach... i nie tylko tam. W mordę, to było głupie, ale nie mógł pozbyć się wrażenia, iż zamiast znaleźć się na tym lubelskim osiedlu, które obaj znali od dziecka... trafili do jakiejś zakazanej dzielnicy, gdzie lepiej było nie przebywać po zmroku. Takiej, gdzie na przykład na niewinnych przechodniów wyskakują z pobliskich krzaczorów napakowani sterydami dresiarze. Tylko że na tej nieszczęsnej imprezie, z której właśnie wracali, żadnemu z nich nie udało się nawet odrobinę podpić, zatem taka beznadziejna pomyłka, rodem z jeszcze bardziej beznadziejnej komedii, zwyczajnie odpadała.

- Północy jeszcze nie ma - mruknął. - A ty zobacz jakie pustki. Nawet nikt z psem nie łazi.

- Chodźmy szybciej - odparł Tadek, wbijając ręce do kieszeni trochę zbyt cienkiej na tę porę roku kurtki. - Trochę marznę.

Maniek nie odpowiedział. Właśnie w kiepskim świetle pobliskiej latarni odczytał nazwę ulicy z tabliczki na mijanym bloku, nie bardzo wiedząc, czemu to robi. Oczywiście była to ulica, na której się wychowali i z przyczyn finansowych nadal mieszkali wraz ze starzejącymi się, oraz z dziwaczejącymi coraz bardziej, starymi. Wzruszył ramionami, następnie przyspieszył kroku, aby dogonić wyprzedzającego go nieco brata.

Jeszcze dwie minuty musiało trwać, zanim dotarli do właściwego bloku. Było to gdzieniegdzie obłażące z tynku dziesięciopiętrowe pudełko, tu i ówdzie straszące udającymi grafitti bohomazami. Potem po kilku schodkach w górę i Maniek w głupim odruchu omal nie nadusił przycisku domofonu. Jego ręka zawisła ponad klawiszem z numerem czterdzieści dwa.

- U nas w oknach ciemno, nie? Starzy śpią?

Tadek cofnął się, aby spojrzeć w górę.

- Ciemno. Pewnie śpią. Nie masz kluczy?

- Nie od domofonu. Staremu dałem, bo znów swój zgubił.

- On kiedyś własną głowę zgubi. Ja chyba mam swoje - mruknął Tadek i czymś zabrzęczał. Kluczami na łańcuszku przypiętym do szlufki spodni. - Suń się to otworzę.

- Otwieraj.

Zamek zachrzęścił, zgrzytnął, a dwie sekundy później obaj znaleźli się na ciemnej klatce schodowej. Maniek namacał na ścianie obok wejścia przycisk czasowego włącznika światła, następnie wdusił go.

Światło tylko mignęło. Wcisnął znowu.

Zaskoczyło dopiero za trzecim razem. Jarzeniówki na klatce schodowej zamigotały, ale po chwili zapłonęły normalnym blaskiem. Któraś z nich brzęczała cicho, który to dźwięk wydał się nagle Mańkowi dość niesamowity. Może dlatego, iż miał wrażenie, że odbija mu się rezonansem po wnętrzu czaszki.

𝖘𝖙𝖗𝖆𝖘𝖟𝖓𝖊 𝖍𝖎𝖘𝖙𝖔𝖗𝖎𝖊Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz