poMOCNY

219 17 0
                                    

Nigdy nie byłam gruba. Wręcz przeciwnie - jako mała dziewczynka byłam chuda jak patyk. Jak większość małych dziewczynek zresztą. Ale to i tak niezmiernie i ostentacyjnie dziwiło tę wredniejszą część mojej rodziny. „Ale chudzina!", „Ty żyjesz, dziecko?!", „Zaraz znikniesz!". Kiedy teraz o tym pomyślę, nie mogę uwierzyć, że kiedyś moim marzeniem było przytyć. Chociaż z drugiej strony, po wielkim śniadaniu, kanapkach, batonach, chipsach w szkole i pełnym talerzu maminego obiadu szłam bawić się i biegać z kolegami i koleżankami do samego wieczora. Może to było przyczyną mojej szczupłej sylwetki? A może, jak to się mówi, „geny" albo dobra przemiana materii? Zresztą, nieważne. Która dziewięcio- czy dwunastolatka myśli o dbaniu o figurę? Przyjaciele, zabawa, dobre oceny - to się wtedy dla mnie liczyło. I tak było aż do gimnazjum, kiedy zaczyna się nieprzyjemny okres dojrzewania. Figura się zmienia. Powiedzielibyście, że na lepsze, ale oprócz pojawienia się wcięcia w talii czy biustu, zaokrąglają się też biodra i uda. I pewnie nawet bym tego nie zauważyła, gdyby nie kolega z klasy niżej.

- Ale balerony! - krzyknął na całą salę gimnastyczną. Nie zrozumiałam go wtedy.

- Co powiedziałeś? - Stanęłam jak wryta w swoich krótkich spodenkach do w-fu.

Uśmiechnął się pod nosem.

- Nic. Tylko to, że masz grube nogi.

I od tego czasu skończyła się radość z jedzenia i lekcji w-fu. Teraz ciężko mi uwierzyć, jak bardzo wpłynęła na mnie opinia jednego człowieka. Ale cóż, byłam tylko dzieckiem. Liczenie kalorii, diety, z których rezygnowałam po dwóch dniach przez głód, którego nie umiałam pokonać, ćwiczenia... Nic mnie nie satysfakcjonowało. Patrząc w lustro, umierałam. To nie była anoreksja - nigdy się nie głodziłam - ale czasem zdawałam sobie sprawę, że to nie jest normalne.

Jednym z moich sposobów „dobijania się" było oglądanie w Internecie chudych kobiet. Któregoś dnia przez przypadek trafiłam na artykuł o anorektyczkach. Miałam wtedy 20 lat. Przeglądając komentarze, rzucił mi się w oczy jeden, dość specyficzny. „Nie musisz tego robić. Wystarczy poprosić!" - napisał ktoś o nicku „PoMOCNY". Obok sloganu - link. Wyglądało to jak jakaś dziwna reklama, ale czy zaszkodzi sprawdzić?

Link był adresem strony promującej terapię pana PoMocnego, który zajmował się hipnozą. Tło witryny było dość... nietypowe: składało się na różne wersje słowa „POPROŚ!" - pionowe, poziome, wielkie, małe, na ukos - na jaskrawo różowym tle. „Witajcie!!!" - zaczynał się tekst o jakże zaskakującym tytule „POPROŚ!" - „Od dzisiaj jestem WASZYM PRZYJACIELEM! To ja jestem Pan PoMOCNY! Gdy wszyscy inni was opuszczą, ja zostanę z wami DO KOŃCA! Kiedy inni odmawiają wam pomocy, przyjdźcie do mnie! Chcecie być szczupli? Chcecie być chudzi? A może chcecie być przezroczyści? To wszystko zagwarantuję wam ja, Pan PoMOCNY!!! MUSICIE jedynie POPROSIĆ!"

Pod tekstem wielkimi literami znajdował się adres e-mail. „Co mi szkodzi?", pomyślałam znowu. Napisałam więc zwięzłego maila, informującego, że chciałabym zapisać się na jego terapię, zapytałam o cenę, pozdrowiłam, bla bla, podpisałam się.

Czekałam niecierpliwie 2 tygodnie. I nic się nie stało. Pan PoMocny nie odpisał. Przejrzałam jeszcze raz jego stronę - może gdzieś był jakiś haczyk? Może trzeba najpierw wysłać pieniądze? I nagle coś mnie tknęło. Napisałam maila jeszcze raz, tyle, że tym razem z tematem „Proszę". „Witam, Panie PoMocny, chciałabym prosić Pana o zapisanie mnie na terapię. Proszę." Byłam w szoku, kiedy odpowiedź otrzymałam w następnej minucie. „Witaj!!! Twoja gorąca prośba została wysłuchana, kolejna zabłąkana duszyczko! Do tej pory kroczyłaś samotnie przez tę wrogą pustynię życia, ale od teraz jest przy tobie Pan PoMOCNY! Terapia rozpoczyna się JUŻ za CZTERY TYGODNIE! Dokładna data i adres poniżej! Zaproś przyjaciół! WIELU przyjaciół! Do zobaczenia!"

𝖘𝖙𝖗𝖆𝖘𝖟𝖓𝖊 𝖍𝖎𝖘𝖙𝖔𝖗𝖎𝖊Where stories live. Discover now