wieś

216 13 0
                                    

Kiedy tu przyjechałem, życie miasteczka wydawało się całkowicie oderwane od rzeczywistości. Jakby czas płynął wolniej. Może dlatego, że ludzie nie posiadają wielu urządzeń elektronicznych, a wieczorami urządzają spotkania i robią masę innych „nienowomiejskich rzeczy". Jak dla mnie, czyli kogoś, kto całe życie spędził w ogromnym mieście, gdzie niebo przecinały czubki wieżowców, a noce rozświetlane były przez blask ulicznych latarni, wiejskie środowisko okazało się miłą odskocznią, choć wciąż nie wyobrażam sobie spędzenia tu całego życia.

Byłem zmuszony porzucić monotonną codzienność ze względu na babcię. Odkąd dziadek odszedł, nie radziła sobie sama. Cała rodzina kompletnie ją olała, więc aktualnie jestem jedyną osobą, na której pomoc może liczyć. Moją głowę zaprząta tylko myśl, w jaki sposób poradzę sobie ze studiami i opieką nad babcią, gdy rok szkolny się zacznie.

Zatrzaskuję drewniane okiennice. Wraz z odcięciem blasku zachodzącego słońca, wnętrze domu zostaje pożarte przez gęsty mrok.

- Zaraz powinni przyjść. - rozlega się drżący głos staruszki.

W ciemności błyska iskierka, która po chwili ewoluuje w płomień. Świst czajnika oznajmia mi, że czas przygotować herbatę. Podchodząc do kuchenki, zdejmuję kota ze stołu i odstawiam go na podłogę. Ten głupi sierściuch nigdy się nie nauczy... Dziś jest nasza kolej na „organizowanie atrakcji" więc za kilka minut, okoliczni sąsiedzi usiądą wokół kominka i zacznie się bardzo długi wieczór rozmów, śmiechów i historii. Nie przeszkadza mi to, że właśnie w taki sposób czas jest tu zabijany, wręcz przeciwnie, jednak nie potrafię zrozumieć, czemu, do cholery, nie możemy wyjść na przykład do sadu i tam urządzić ognisko. Wtedy byłoby wygodniej. Ludzie przestaliby gnieździć się w małej chałupce, każdy znalazłby dla siebie miejsce. Ostatnio przestawiłem mój pomysł babci. Odmówiła. Co prawda nie pozwoliłem jej odczuć mojego rozczarowania, które było wręcz ogromne, ale ta kobieta potrafi czytać z oczu i na pocieszenie powiedziała tylko, że tradycja jest czymś, czego nie można zmieniać i jeśli nie chcę, nie muszę przebywać w tym towarzystwie.

Nalewam wrzątek do dzbanów, wdychając przyjemną woń ziół. Jeśli chodzi o „tradycję" tego miejsca, muszę przyznać, że jest dość dziwna i uciążliwa. To coś na kształt paranoi przed wychodzeniem na zewnątrz o zmierzchu. Wszystkie domostwa zostają szczelnie pozamykane, jeszcze zanim słońce zbliży się do horyzontu, a przed zniknięciem ostatniego promyka, okolica kompletnie pustoszeje. Tak więc, jeśli ktoś zdecyduje się spędzić wieczór w towarzystwie sąsiadów, wraca do domu dopiero rano. Stare wiejskie przesądy mają swój urok, ale naprawdę, akurat ten zabobon jest przesadą. Kilka tygodni temu, próbowałem dowiedzieć się, jakie jest jego źródło, jednak to, co usłyszałem, nie zaspokoiło mojej ciekawości. Stary kowal plótł coś o duchach, jedna z kobiet powołała się na Boga, nie odpowiadając na moje pytanie, jeszcze inni twierdzili, że w czasie wojny, zaraz po zachodzie, oddziały nieprzyjaciela patrolowały okolicę, dlatego z przyzwyczajenia wszyscy zostają w domu. Liczyłem na to, że moja babcia się wypowie. Ponieważ jest jedną z najstarszych osób we wsi, powinna pamiętać początek tego szaleństwa, ale niestety słuchała wszystkiego w milczeniu z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

Kaszel staruszki zagłusza głośny trzask drzwi.

- Witajcie.

- Jak się miewasz babciu. Przynieśliśmy ciasto.

- Elwira przyjdzie?

- Tak. Musi zabrać jeszcze kilka rzeczy.

- Dzień dobry! - kobiecy głos wypełnia przedsionek.

- Raczej dobry wieczór.

Po chwili wnętrze zapełnia się ludźmi. Dzbany zostają przeniesione do dużego pokoju, zanim wlewam do nich całą wodę. Dzieci tańczą pod moimi nogami i przeżywam chwilową dezorientację, gdy zostaję pochwycony przez trzy pary dziewczęcych rąk.

𝖘𝖙𝖗𝖆𝖘𝖟𝖓𝖊 𝖍𝖎𝖘𝖙𝖔𝖗𝖎𝖊Where stories live. Discover now