Rozdział XLIV

272 25 133
                                    

Kaczątko poczuło nieznaną sobie dotychczas tęsknotę. Miało wrażenie, że coś łączy go z tymi ptakami, chociaż nie wiedziało, dokąd lecą i jak się nazywają. Wstyd jednak wygrał i malec pozostał sam na opustoszałym stawie. 

Przyszła zima i wody zamarzały; zamarzł i staw, na którym żyło w samotności brzydkie kaczątko. Lód skuł go jak kleszcze i uwięził tak, że nieszczęsny ptak nie mógł się ruszyć. Kaczątko było pewne, że czeka je powolna śmierć. Jednak nazajutrz jakiś wieśniak zauważył je, rozbił nogą lód i zabrał kaczątko do chaty. Było tam ciepło i jasno, ale strasznie gwarno. Dzieci wieśniaka bardzo chciały się z nim bawić, ono jednak bało się, że chcą zrobić mu krzywdę - zaczęło biegać i machać skrzydłami, aż wylało na podłogę wiadro z wodą. Gospodyni bardzo się zezłościła i zaczęła krzyczeć, na co dzieci rozbrykały się jeszcze bardziej i cały czas goniły kaczątko, które przerażone, uciekło wreszcie na zewnątrz i zaszyło się w wysokiej trawie. Tam, przymierając głodem i walcząc z okrutnym zimnem, przetrwało aż do wiosny. 

Wtedy słońce zaczęło przygrzewać coraz mocniej. Trawa zazieleniła się, przyroda przebudziła do życia. Również kaczątko odżyło i wypłynęło na swój ukochany staw. Wtedy ujrzało nieopodal te królewskie ptaki, za którymi tak tęskniło i serce zabiło mu mocniej. Postanowiło do nich podpłynąć, nawet jeśli ptaki miałyby je zadziobać na śmierć. Ale jeśli już ktoś miałby je zabić, niech są to te majestatyczne istoty, nie kura, gburowaty kot czy wrzeszcząca gospodyni... Kaczątko szepnęło do pięknych ptaków z pokorą:

— Zabijcie mnie. Lepiej umrzeć niż żyć.

Ale cóż to? Pochylając głowę, kaczątko zobaczyło na tafli stawu swoje odbicie! Z szarego, brzydkiego kaczątka, przeistoczyło się w łabędzia. Młodego, przepięknego, białego łabędzia.

Zauważyły go dzieci, które biegając wokół stawu, karmiły łabędzie okruchami chleba i zaczęły wołać:

— Zobaczcie, nowy łabędź przybył! Jaki piękny, najpiękniejszy z nich wszystkich!

Kaczątko oczywiście bardzo się zawstydziło, ponieważ teraz to pozostałe łabędzie kłaniały mu się z uznaniem. Dzieci pobiegły po rodziców, by i oni mogli zobaczyć niezwykle pięknego ptaka, który przybył na ich staw. On jednak trwał z głową schowaną pod skrzydłem ze wstydu i strachu, że to tylko sen i zaraz znowu obudzi się wśród szydzących kaczek oraz innych zwierząt.... 

Po tym jak Dean usłyszał od Casa, co ten myślał o nim na początku, udawał oczywiście, że wszystko jest w porządku. Rzucił jakimś głupim tekstem i jak nigdy nic poprosił, aby brunet dokończył historię. Starał się nawet słuchać z takim samym skupieniem jak wcześniej, jednak nie mógł wybić sobie z głowy tego, co usłyszał. Chciał znać prawdę i nie żałował, ale z drugiej strony bardzo go to zabolało. Nawet jeśli zdawał sobie sprawę z tego jak traktował Castiela. Nawet, jeśli nie dziwił się temu, jakie pierwsze wrażenie na nim zrobił. To wciąż bolało. Tak, jak kaczątko nie mogło uwierzyć w to, że naprawdę jest pięknym łabędziem, tak i on stracił nadzieję na normalne życie. Mógł żyć z darem, który posiadał, teraz, kiedy wiedział, miał szansę wybrać. 

Zaczął się także zastanawiać, nad kwestią powiedzenia o wszystkim Castielowi wprost. Skoro ten i tak uznawał go za chorego to, co za różnica skoro i tak pewnie nie brunet mu nie uwierzy? 

— Wtedy ptak rozpostarł skrzydła, które zaszumiały głośno, podniósł do góry szyję wdzięcznym ruchem i z głębi serca zawołał radośnie: Nie marzyłem o takim szczęściu! — Castiel zakończył historię radosnym tonem, jednak kiedy Dean spojrzał w jego oczy, wyrażały one całkiem coś innego. Winchester westchnął i znów ułożył się na jego ramieniu. Mężczyzna wręcz emanował poczuciem winy i Dean był praktycznie pewien, że w którymś momencie musiał zdać sobie sprawę, co oznaczały jego słowa. 

Dom ZbłonkańcówWhere stories live. Discover now