Rozdział XV

377 37 29
                                    

Rudowłosa kobieta nalała sobie kawy z automatu, przez to wszystko całkowicie starciła poczucie czasu. Wzięła łyka czarnego napoju, po czym na jej twarzy pojawił się grymas. — Ugh, ohyda. — mruknęła i chwyciła po jeszcze jedną saszetkę z cukrem. Rozerwała ją, zawartość wsypała do kubeczka i zamieszała drewnianym patyczkiem. Spojrzała w stronę stolika, przy którym siedziało starsze małżeństwo. Wzięła głęboki wdech i ruszyła w ich stronę, najwyższa pora by z nimi porozmawiać.

— Jeszcze raz przepraszam, że musieliśmy wzywać państwa o takiej porze. — powiedziała zajmując plastikowe krzesełko na przeciwko.

Łysy mężczyzna machnął jedynie ręką. — Niech pani przejdzie do rzeczy.

— Samuelu. — upomniała go żona.

— Nic się nie stało. — zapewniła Charlie. — Spokojnie, rozumiem. Chodzi o to, że obecnie nasz ośrodek będzie musiał przejść solidny remont. Nie wiemy dokładnie ile czasu to zajmie, ale zadbamy, żeby wszystko wróciło jak najszybciej do normy. Jednak w tym czasie musimy, gdzieś przenieść pacjentów. Większość została odebrana przez prawnych opiekunów. Nasi pracownicy, będą kilka razy w tygodniu, odwiedzać państwa, żeby upewnić się, że wszystko jest pod kontrolą.

— Chwila, chwila. — mężczyzna uniósł rękę do góry, przerywając tym samym monolog kobiety. — Dean ma zamieszkać z nami pod jednym dachem?

Charlie popatrzyła na niego zdziwiona. — Tak, jest z tym jakiś problem?

Samuel najpierw się roześmiał, a następnie popatrzył jej w oczy. Jego zimne spojrzenie wywołało ciarki na jej ciele. — Oczywiście. Ten chłopak jest nieprzewidywalny! A co jak, którejś nocy zamorduje nas wszystkich?

— Bzdura. — Charlie, nie mogła uwierzyć w słowa mężczyzny. — Dean jest chory. To, co się z nim dzieje nie jest zależne od niego. Ale mimo, to nie powinien tak pan mówić. To dobry chłopak, nie zrobił by nikomu z was krzywdy, po za tym to pana wnuk, tak samo jak Sammy.

— Sam jest normalnym dzieckiem. Nie po to odseparowaliśmy go od Deana, żeby ten teraz znowu mieszał mu w głowie! — wykrzyczał, aż żona chwyciła go za ramię.

— Uspokój się jesteśmy w szpitalu. Ludzie się patrzą. — poprosiła.

Mężczyzna spojrzał na nią, po czym już ciszej dokończył. — Nie obchodzi mnie, co z nim zrobicie. Płacę wam, więc się na coś przydajcie i zajmijcie tym wariatem.

Charlie zacisnęła swoją drobną dłoń na teraz już pustym kubku. — Dobrze, skoro tak, nie będziemy państwa niepokoić. Coś wymyślimy. — powiedziała, starając się zachować profesjonalizm.

— Z Deanem jest coś nie tak! — Sam wbiegł do szpitalnej kafejki, w jego głosie słychać było wyraźnie panikę.

— Jak to? Przecież lekarz mówił, że jest stabilny? — Charlie wstała ze swojego miejsca.

— Bo tak było, ale nagle jedna z maszyn zaczęła piszczeć. Lekarz wbiegł do sali i nas z niej wyprosił. Charlie, boje się. — rudowłosa, podeszła do chłopca i zagarnęła go w swoje ramiona. Wiedziała, że słowa tutaj nie pomogą. Znała Sama, był mądrym dzieciakiem. Dlatego jedynie przytuliła go do siebie i zaczęła głaskać po plecach. — Wiem, Sammy, ale my nic nie możemy zrobić.

***

Dwa tygodnie później

Rowena przeciągnęła się na krześle i spojrzała na Dean. Stan chłopak od dwóch tygodni był niezmienny. Lekarz, podejrzewał, że jest to efektem silnego uderzenia w głowę. Mimo to jego zdrowiu nie zagrażało już żadne niebezpieczeństwo. — Jak tam, cukiereczku? — przeczesała palcami włosy chłopaka. — Obudził byś się już hmm? A może czekasz na swoje księcia z bajki?

— Skąd wiesz, że akurat na księcia? — Castiel wszedł do sali. Chuck ustalił im grafik. Aby co kilka godzin, przyjeżdżali się zmienić, ponieważ w razie, gdyby Dean się obudził, któreś z nich musiało być na miejscu.
Ośrodek od tygodnia był remontowany, jednak szkody okazały się być całkiem spore. Fachowcy zakładali, że zajmie im to co najmniej trzy miesiące.

— Oho, Dean wstawaj. Chyba już jest. — kobieta szepnęła do ucha Winchestera.

Castiel pokręcił jedynie głową. — Myślisz, że lekarz ma rację? Możliwe jest, żeby nas słyszał?

— Oj, Castielu, zadajesz mi bardzo trudne pytania. Nie mam pojęcia, ile jest w tym prawdy, ale jeśli odpowiedź brzmi „tak”. Warto do niego mówić, niech wie, że jesteśmy razem z nim. — wzięła swój płaszcz z oparcia fotela i zarzuciła go sobie na ramiona. — Powodzenia i do zobaczenia jutro.

Castiel zajął fotel, na którym jeszcze chwilę temu siedziała Rowena. Pamiętał strach, który poczuł, gdy urządzenie kontrolujące pracę organizmu Winchestera, zaczęło wariować. Lekarz mówił, że Dean się obudził. Ponoć nawet się odezwał. Niestety nie trwało to zbyt długo. Teraz, musieli czekać. Kilka dni temu mieli zebranie, podczas, którego starali się ustalić, co dalej? Gdzie umieszczą Deana, jeśli ten się obudzi. Charlie zaproponował, że się nim zaopiekuje, jednak Chuck nie wytmraził ma to zgody. Rudowłosa mieszkała w bloku, na jednym z wyższych pięter. Miała małe mieszkanie, za małe. Inni bali się wziąć na siebie taką odpowiedzialność. W końcu Castiel, zapytał czy on mógłby wziąć do siebie Dean. Mieszkał w małym domku, który odziedziczył po mamie. Chuck na początku wątpił czy to się uda. Jednak nie mieli innej opcji. Mężczyzna zgodził się. Castiel w razie, gdyby Winchester się obudził miał przejąć nad nim opiekę całodobową. Chłopak miał mieszkać u niego i być pod jego okiem przez cały czas. Chuck odwiedzał by ich dwa razy w tygodniu by kontynuować terapię Deana. Jednak na razie nie pozostało im nic innego jak czekać.

I tak mijały kolejne dni. Znów przyszła kolej na zmianę Roweny. Kobieta trzymała długopis i delikatnie uderzała nim o swoje udo. Krzyżówka, nad którą myślała od dobrej godziny leżała na szafce, obok łóżka. Nagle do pomieszczenia weszła młoda pielęgniarka. — O dobrze, że pani jest. Muszę skorzystać z łazienki, zaraz wrócę.

Pielęgniarka kiwnęła jedynie głową i zajęła się mierzeniem temperatury chłopaka. Była nowa, po sprawdzeniu czy wszystko jest w porządku. Zapisała wyniki w karcie pacjenta i wyszła, nie zdając sobie sprawy z tego, że nie powinna akurat, tego pacjenta zostawiać samego.

Dean poruszył palcami, a następnie pomału otworzy oczy. Pierwsze, co zobaczył to czysta biel sufitu. Następnie podparł się łokciami i uniósł do góry. Rozejrzał się po pokoju, aż nagle jego głowę wypełnił dziwny szum. Obraz przed oczami zafalował, aż poczuł mdłości.

Proszę, pomóż mi...

Usłyszał cichutki, drobny głos, obrócił głowę w stronę drzwi.

Boje się

Chłopak chciał podnieść się z łóżka, jednak wtedy poczuł coś w okolicach swojego nadgarstka. Przezroczysta rurka, zaklejona plastrem wbita była w jego żyłę. Dean złapał za nią i pociągnął. Z jego gardła wydobył się pisk.

Proszę, pomóż mi. Szybko. On tu idzie.

Dean rozejrzał się dookoła, jednak nikogo nie widział. Nie widział, ale wiedział skąd pochodzi ten głos. Czuł, że musi wstać i podążać za nim. Jego bose stopy dotknęły podłogi. Zadrżał.

Proszę!

Po jego głowie rozniósł się krzyk. Zakrył uszy rękoma i stawiając chwiejne kroki, udał się do wyjścia.



Dom ZbłonkańcówWhere stories live. Discover now