Rozdział XXIV

341 35 34
                                    

Wieczór minął bardzo szybko. Powietrze za oknem stało się rześkie i czyste. Castiel zajął się przygotowaniem kolacji, w drodze do kuchni pogasił świeczki i zapalił światło. Wyglądało na to, że burza nie uszkodziła, znajdujących się w pobliżu słupów energetycznych. Całe szczęście. Brunet krzątając się po kuchni upewnił się w przekonaniu, że chce czy nie. Musi zabrać Deana do miasta, ponieważ zawartość lodówki nie prezentowała się zbyt dobrze. Co prawda lubił gotować, ale robienie jakiś ogromnych zakupów przy jego trybie życia, nie miało zwyczajnie sensu. Tym bardziej, że do tej pory mieszkał sam, często jadał posiłki w pracy albo zajeżdżał do pierwszego lepszego marketu. Był pewien, że wystarczająco przygotował się na mieszkanie z Deanem, ale oczywiście zapomniał o czymś takim jak porządne zapasy, by nie musieć się z nim ciągać. Chociaż z drugiej strony Winchesterowi wyjdzie to na dobre.

Zgarnął talerz z kanapkami, na których znajdowało się to, co udało mu się wygrzebać z lodówki i wrócił z nim do salonu. Położył talerz ma stoliku i dopiero wtedy spojrzał na Deana, który jak się okazało uciął sobie drzemkę. Chłopak zwinął się w kłębek i opatulił szczelnie kocem, Castielowi aż żal było go budzić. Usiadł na skraju kanapy i dźgnął śpiącego w ramię.

— Dean, obudź się.

— Yhm, zaraz. — Mruknął w odpowiedzi i nakrył twarz kocem.

Castiel westchnął. — No dalej, zrobiłem kolację, a ty musisz wziąć leki. — tym razem złapał go za ramię i delikatnie potrząsnął. 

Chłopak poruszył się niespokojnie, ale odsłonił twarz. Zmrużył oczy i podciągnął się do siadu. — Czuję się dobrze, nie muszę nic łykać.

— Przykro mi, ale musisz, na razie zjedz. — Przesunął talerz bardziej w stronę Winchestera, Dean zmierzył kanapki wzrokiem, po czym burknął. — Nie chcę.

— Serio Dean, znów do tego wracamy. Myślałem, że tę kwestię mamy już za sobą i nawet o tym nie myśl. Nie zwiążę cię, to był żart. — wyjaśnił, ponieważ już po samym uśmiechu Winchestera, domyślał się, co chodzi mu po głowie.

— Czemu? — zapytał, patrząc wyzywająco w niebieskie oczy.

— Po prostu nie, jedz. — zirytowany Dean sięgnął po jedną z kanapek. — I co tak trudno? — brunet uśmiechnął się zwycięsko.

***

Dean stał przed wejściem do pokoju, po kolacji i wzięciu leków, poszedł się wykąpać i teraz przebrany w dres i za dużą koszulkę, zastanawiał się co dalej.

— Nad czym tak myślisz? — zapytał Castiel, opierając się o ścianę.

Dean odwrócił się do niego, późnej spojrzał w głąb pokoju i znów na Castiela. — Naprawdę nie chcę tam spać. Nie mogę spać u ciebie, położyłbym się na podłodze, nie raz spałem na podłodze. W sumie to nie jest tak źle, można się przyzwyczaić i ...

— Dean, nie będziesz spał na podłodze. — przerwał mu głosem nieznoszącym sprzeciwu. — Zrozum, że tutaj nic ci nie grozi, dobrze?

— Ale ja się nie boję o siebie, tylko o ciebie. — powiedział z powagą.

Castiel uśmiechnął się. — To miło, że się martwisz, ale mi też nic nie grozi. Może zrobimy inaczej, obaj będziemy spać w tym pokoju, co ty na to? — zapytał, wskazując głową pokój, który dawniej należał do jego mamy. 

— No dobra, ale jak gdzie ty będziesz spał? 

— Na podłodze.  — odpowiedział, wzruszając ramionami jakby przed chwilą nie zabronił tego samego Deanowi.

— No chyba nie,  jak ja nie mogę spać na podłodze to ty też nie. — założył ramiona na klatce piersiowej w geście protestu.

— Przeniosę fotel z salonu. — przewrócił oczami i już miał wyminąć chłopaka i pójść po wspomniany mebel, ale Dean stanął mu na drodze.

— Będą cię bolały plecy. Po prostu śpijmy razem.

Castiel zmarszczył brwi. — Razem? Dean myślałem, że jasno wytyczyliśmy sobie granice.

— Wyluzuj. — zaśmiał się. — Chodzi mi tylko o spanie obok siebie, nie ze sobą. Będę grzecznie leżał na jednej połowie, a ty na drugiej.

— Zgoda, niech już będzie, ale jeśli nic się nie stanie, jutro śpisz sam, zrozumiano? — zapytał, dobrze zdawał sobie sprawę, że nie ma czegoś takiego jak wampiry, wilkołaki czy duchy. A tym bardziej nie tutaj, musiał tylko to udowodnić. A jedna noc razem im nie zaszkodzi.

Dean wyszczerzył się w szerokim uśmiechu i energicznie pokiwał głową. — Zrozumiano.

— Dobra to idź się położyć a ja zaraz przyjdę. — Castiel poszedł do swojego pokoju, wziął kołdrę i poduszkę. Przed wyjściem rozejrzał się, czy niczego więcej nie potrzebuje i po upewnieniu się, że wszystko gra, zgasił światło.
Dean w tym czasie zajął lewą stronę łóżka, położył się na plecach i zamknął oczy. I wtedy to poczuł. Zimno przeszyło jego ciało. Chciał się podnieść, ale nie mógł. Nie wiedział, co się działo. Chciał krzyknąć, otworzył usta, ale żaden dźwięk się z nich nie wydobył. Zamiast tego, czuł jak traci kontrolę nad własnym ciałem. Serce waliło mu jak szalone, starał się skupić na utrzymaniu oddechu.

— Dobra jestem. — Castiel wszedł do pomieszczenia i nagle w jednej sekundzie to wszystko zniknęło. Dean poderwał się do góry i łapał powietrze jakby ktoś przed chwilą próbował go udusić. — Hej, co jest? — brunet wypuścił pościel z rąk i podbiegł do chłopaka.

— Już, już nic. — wychrypiał. — Muszę się czegoś napić.

—Nie, znaczy już mi lepiej. Nie chcę mi się jednak pić. — skłamał. Rzeczywiście poprzedniej nocy wiedział, co robić. Nie bał się, ale teraz. To co się stało, nie chciał zostać sam.

Castiel spojrzał na niego podejrzliwie. — Jesteś pewien?

— Tak. Chodźmy spać. — położył się na boku, tyłem do Castiela. Wolał udawać, że wszystko jest w porządku. Wiedział, że inaczej brunet znaczony zadawać pytania i pewnie znów by się pokłócili.

— Dean. — przesunął się w stronę chłopaka i pogłaskał go po ramieniu. — Powiedz, co się stało? Obiecuję, że nie będę o nic dopytywał.

Dean bardzo chciał mu powiedzieć, ale jeszcze bardziej nie chciał zostać sam. A bał się, że jak tylko powie prawdę to Castiel go tutaj zostawi i wróci do siebie. — Nic się nie stało.

— No dobra niech będzie, ale jeśli zmienisz zdanie jestem tutaj. — powiedział mając nadzieję, że tym sposobem uda mu się nakłonić Deana do mówienia.

— Jasne. Dobranoc Cas.

— Dobranoc, Dean.

 





Dom ZbłonkańcówWhere stories live. Discover now