Rozdział IX

347 34 24
                                    

@kariS17love się okaże czy wytrwałaś czy jednak poszłaś spać. Żebyś przypadkiem nie była mi winna więcej tych omletów ;D

Mieszkańcy Domu Zbłonkańców każdego ranka o ósmej rano zbierali się na stołówce, gdzie każdy dostawał swoją porcję jedzenia. Dzisiaj ich kucharka Jody, postanowiła przygotować na śniadanie omlety z owocami. Bardzo często w piątki śniadania podawane były na słodko, to była taka mała tradycja. Po śniadaniu, wszyscy pacjenci ustawiali się w kolejkę do wyjścia. Każdy z nich dostawał odpowiednią ilość, przepisanych leków. Nikt nie mógł opuścić jadalni, póki odpowiedzialny za nich opiekun nie upewnił się, co do zażycia leków. Wiele razy bywało tak, że niektórzy starali się ukryć tabletki pod językiem lub między policzkiem a zębami.

— Dobrze. — pochwaliła Rowena. Jack był najmłodszym mieszkańcem placówki i wielu wierzyło, że uda mu się jeszcze w tym roku ją opuścić.

Rudowłosa kobieta spojrzała na listę. Znała wszystkie mieszkające tu dzieciaki, ale czasem sama sobie nie wierzyła, dlatego chciała się upewnić czy to już wszyscy. Oczywiście jednego brakowało, a było już tak dobrze. Nie mając innego wyboru wzięła tacę z jedzeniem i plastikowy kubeczek z kilkoma tabletkami, po czym udała się na piętro mieszkalne.

Gdy znalazła się przed właściwymi drzwiami, uniosła rękę do góry i zapukała trzy razy, Tak jak zawsze. Nic. Spróbowała jeszcze raz, wciąż cisza. Kobieta przewróciła oczami i nie czekając ani chwili dłużej weszła do środka. — Dean Winchester, a co to księciunio już na śniadanko sam przyjść nie może?

Stanęła na środku pokoju i spojrzała na zawiniętą w koc postać na łóżku. Zmarszczyła brwi, odłożyła tacę na biurko i wolnym krokiem podeszła do chłopaka. — Hej, cukiereczku. — szepnęła łapiąc go za ramię.

Dean odwrócił się w jej stronę, na jego twarzy malował się smutek. Gdyby go nie znała, pewnie pomyślałaby, że jeszcze trochę, a wybuchnie płaczem. Ale prawda była taka, że ten chłopiec z policzkami ozdobionymi mnóstwem piegów, nie płakał, nigdy. — Nie jestem głody. — odpowiedział.

— Ty nie jesteś głodny? A to nowość, no już mów cioci Rowenie, co się stało? — uśmiechnęła się do niego, jednak on nawet na nią nie spojrzał. Zamiast tego tępo wpatrywał się w gałęzie za oknem.

— Nie chcę. — burknął niczym małe dziecko.

Kobieta usiadła wygodniej, po czym odezwała się głosem przepełnionym powagą. — Wiesz, że musisz jeść. Chyba nie chcesz, żebym karmiła cię siłą.

Dean spojrzał na tacę z jedzeniem, a potem na rudowłosą. — Nigdy nie będę dobry, prawda?

— Dean, o czym ty mówisz? — zapytała zmartwiona.

Chłopak zacisnął dłonie w pięści. — Tata miał rację! — krzyknął po czym zerwał się ze swojego łóżka i nim kobieta się obejrzała, wybiegł z pokoju. Dean biegł przez korytarz ile sił w nogach. Nie obchodziło go nic, słyszał jak kobieta go woła. Mimo to biegł dalej. Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy z impetem wpadł na kogoś i upadł na podłogę.

— Auć. — syknął.

— Cholera Dean. — Castiel, który właśnie wychodził z gabinetu Chucka kucnął przed chłopakiem. Po chwili na korytarzu znalazła się Rowena z Bennym, a sam Chuck wyłonił się zaa drzwi. — Nic ci nie jest?

Dean odwrócił głowę w drugą stronę. Benny złapał go za ramiona i podniósł. Jednak, gdy Dean poczuł na sobie jego ręce zaczął się szamotać i krzyczeć. — Puść mnie! Puść! Benny, zostaw!

Benny spojrzał na Chucka, który kiwnął do niego głową, a następnie puścił chłopka i cofnął się o krok. — Co się dzieje?— zapytał Shurley.

— Chce żebyście wszyscy zostawili mnie w spokoju! — krzyknął chłopak.

— A wiesz, że miałeś do mnie przyjść piętnaście minut temu? — zapytał Chuck opanowanym głosem.

Dean spojrzał na niego z mordem w oczach. — Po co? Żeby ci powiedzieć, że tak pomogłem Clairy uciec, że pocałowałem Castiela, żeby odwrócić jego uwagę i to, że gdyby mnie nie powstrzymał to pewnie żałował bym tego, co chciałem mu zrobić! Nie musisz mi tego uświadamiać, ja to wiem. Chcę zostać sam!

Wszyscy spojrzeli zdezorientowani na niebieskookiego mężczyznę. — Castielu, co Dean chciał ci zrobić? — zadał to pytanie w taki sposób, że brunetowi ciarki przeszły po plecach. Co prawda powiedział Chuckowi o pocałunku, ale o tym co było dalej to już inna sprawa.

Dean podniósł na niego wzrok, ich spojrzenia spotkały się. Wydawać by się mogło, że Castiel w tych zielonych mętnych oczach szukał czegoś w rodzaju pozwolenia. Jednak nie widział w nich kompletnie nic, jakby patrzył w oczy trupa.

— Castiel? — powtórzył mężczyzna, który w dalszym ciągu nie doczekał się odpowiedzi.





Dom ZbłonkańcówWhere stories live. Discover now