5. Ashton Irwin - Psychotherapy

1.3K 62 2
                                    

Woda z moich włosów skapywała na podłogę, a moje stopy były bose. Miałam na sobie tylko koszulkę, która była na mnie za duża oraz dolną część bielizny. Na przeciwko mnie wisiało lustro. Nie lubiłam na siebie patrzeć. Wyglądałam jak śmierć. Blada skóra, opuchnięte oczy i poważny wyraz twarzy. Kiedy złączyłam nogi, moje uda już się nie stykały. Stały tak jakby oddzielnie, a ręce spadały bezwładnie wzdłuż ciała. W moim okropnym wyglądzie, nawet włosy nie miały życia. Zniszczone, blond końcówki, sięgały za pupę. Nikt nie chciał mi ich ściąć. Uważali, że nie powinnam zmieniać wyglądu. To mogłoby źle zadziałać na mój mózg. Idioci.
Byłam zmęczona. Przysiadłam na stołku i czekałam, aż ktoś po mnie przyjdzie. Cztery minuty, tylko tyle im zostało.
Siedziałam w tym bagnie już dwa lata. Rozumiecie? Tyle czasu w zamkniętym, zimnym budynku. Dla nich byłam wariatką z psychicznym urojeniem. Nie pytajcie - też nie wiem, co to znaczy. Wiedziałam jednak jedno - nie byłam taka. Wmawiali mi to każdego dnia. Sprzeciwiałam się, ale w końcu dałam sobie spokój. Bo po co, skoro to i tak to nic, nie daje. Zamknęłam się w sobie i próbowałam grać rolę, którą mi wybrali.
- Idziemy.
Wredne babsko złapało mnie za rękę. Bolało. Chciałam krzyknąć, ale to nie miało sensu. Po prostu zacisnęłam usta i szłam dalej. Ciemny, długi korytarz, a na suficie migoczące lampy.
***
Następnego dnia miałam, wizytę u mojego psychiatry. Był przystojny, mogłam nawet powiedzieć, że bardzo. Blond włosy, szczery uśmiech i od czasu do czasu okulary na nosie. Zadawał mi miliony pytań, ale potem dał sobie spokój. Mówił dużo o sobie i czasami mówił bez sensu. Jednak musiałam z nim siedzieć, takie były wymogi.
- Ludzie w moim życiu są jak wiatr. Pojawiają się i znikają.
Chłopak na przeciwko mnie siedział zamurowany. Co było w tym dziwnego? Powiedziałam tylko prawdę, którą była częścią mojego życia.
- Ty, ty...- Jego usta otwierały się i zamykały. Wiedziałam co chce powiedzieć i trochę mnie to bawiło. Jednak nadal byłam poważna.
- Umiem mówić, nie jestem ułomna. - Wywróciłam oczami.
- Nie odezwałaś się tyle czasu - pół roku Charlotte.
Znów zamilkłam. Tak, teraz już wiecie. Nic nie mówiłam. Oczywiście tylko do nich. Przez pewien czas miałam nawet godziwe współlokatorki. Teraz byłam odizolowana od nich wszystkich. Sama jak palec, w ciasnym pomieszczeniu. Kiedyś nawet miałam odwiedzających. Ojczym i kuzyn. Po pewnym czasie się ode mnie odwrócili. No cóż, ich wizyty kończyły się tylko na ich paplaninie. Do nich też się nie odzywałam, aż w końcu dali sobie ze mną spokój. W końcu przez nich tu tkwię.
- Nie zamykaj się znowu w sobie. Porozmawiajmy, proszę.
Zamknęłam oczy i przez chwilę ciężko oddychałam. Myślałam nad tym czy powinnam mu zaufać. Znaliśmy się siedem miesięcy. Zaczynał swoją prace, a ja byłam jego pierwszą pacjentką. Przez te dwa miesiące odpowiadała na jego idiotyczne pytania jak się czuje i co robiła przez cały dzień. Doskonale wiedział, ale pytał dalej. Jak idą mi sesje grupowe i czego się nauczyłam. Potem zamilkłam, a z trzech godzin z terapeutą zmienili mi na jedną w tygodniu. Po co miałabym tu siedzieć, skoro i tak nic nie mówiłam?
- Charlotte. - Był spokojny, zresztą jak zwykle. - Chce tylko usłyszeć twój piękny głos.
- Jest okropny. - Skrzywiłam się.
- Masz czystą barwę głosu, idealną. - Znałam tą sztuczkę. Próbował się ze mną komunikować, mówiąc głupoty.
- Jest beznadziejny i nie zaprzeczaj. Ochrypłam, a teraz skrzeczę.
- Nie lubisz tego, prawda?
- Czego? Siedzenia tutaj? Tak właściwie to ta godzina jest najlepsza w tygodniu. Zaś reszta jest beznadziejna. Szare ściany i to wszystko, jest bez życia, tak jak i ja.
- Jeśli tylko będziesz współpracowała możemy zmienić to, tak jak było na początku.
- Nie jestem rozmowna.
- Zauważyłem. - Uśmiechnął się. - Jeśli będziesz rozmawiać...to wszystko będzie prostsze.
Pokręciłam głową, a on prychnął. Wstał ze swojego fotela i przeszedł do drzwi, gdzie je zakluczył. Nie miałam pojęcia co się dzieje, a moje serce po raz pierwszy zabiło mocniej. Ze strachu.
- Nie bój się. - Jego jedną ręka znalazła się na moim ramieniu. - Nie chcę Cię skrzywdzić, w przeciwieństwie do nich, Char.
Na dźwięk przezwiska, coś we mnie pękło. Po policzku popłynęła łza, miałam nadzieję że jej nie zauważy. W końcu stał z tyłu.
- Wiem, że nie jesteś taka jak w tych papierach. Masz swój rozum i głównie dlatego nie bierzesz lekarstw.
To była prawda, ale skąd on o tym wiedział? Nie chciałam ich brać, bo wiedziałam, że jeszcze bardziej mi zaszkodzą. Chowałam je, a potem wyrzucałam. Nikt nie zauważył.
- Pomogę ci, chcę to zrobić. - Z jego ust wyleciało powietrze. - Twoje dzisiejsze słowa, one ujawniły mnie że jesteś gotowa.
- Chce...chcę już iść. - Powiedziałam ze spuszczoną głową.
- Zrobię tak, abyśmy mogli widywać się częściej. Nie bądź taka cicha i zaprzyjaźnij się z nową współlokatorką. Tylko tyle.
Chciałam od niego uciec. Przez chwilę się jego bałam, nie wiedziałam czego ode mnie chcę i o czym do cholery mówi. Brzmiał jak psychopata, który powinien tutaj siedzieć, zamiast mnie.
Odprowadził mnie pod drzwi, a stamtąd zaprowadziła mnie do pokoju. Weszłam do niego i na niedawno pustym łóżku dostrzegłam nową osobę. Skąd on wiedział? Pracował tu. Usiadłam na krześle, a dziewczyna nie spuszczała ze mnie wzroku.
- Thebe. - Jej głos był dosyć potężny. - A ty jesteś Charlotte?
Nie miałam pojęcia skąd wiedziała. Jednak zanim otworzyłam buzie, szybko to wyjaśniła.
- Pisze na twojej tabliczce.
***
Minął tydzień od dziwnej rozmowy z Ashtonem - tak, miał tak na imię. Nie przeszliśmy na ty, ale on mówił do mnie po imieniu i był nie wiele starszy. Poza tym prawie nic nie mówiłam.
Usiadłam na swoim stałym miejscu w stołówce i przeglądałam się na innych. Lubiłam to robić. Każdy był inny i siedział tutaj z innego powodu. Niektórzy próbowali się zabić, inni mówili sami do siebie, a ja byłam tu przez nienawiść innych. Każdy z nas miał inny powód. Jednak cel mieliśmy ten sam - przeżyć każdy dzień najlepiej jak się da. Szczerze? Tutaj to było niezbyt możliwe.
- Dzień dobry. - Drgnęłam. - Jak się czujesz?
- Okej. - Mruknęłam. Chciał abym mówiła, a to właśnie było to. Nie moja wina, że wyraził się nie jasno.
- Zaprzyjaźniłaś się z nią? Mam nadzieję, że odpowiadasz chociaż na jej pytania.
- Tak.
To była prawda. Moja nowa współlokatora była szurnięta i nadawała jak katarynka. Jednak nie była taka zła. Moja wymiana zdań była dosyć pokaźna i to nie dlatego, że ON mi kazał. Zrobiłam to z własnej woli.
- Nie przeszkadzają ci? - Wskazał na wystające z kucyka włosy.
- Nikt nie chcę mi ich ściąć.
- Chcesz to zrobić?
- Chcę zniszczyć wszystko, co kojarzy się z tym miejscem. - Powiedziałam to tak cicho, jak tylko możliwe.
- Będziesz mogła, ale najpierw musisz się trochę postarać. - Uśmiechnął się. - Wyjdziesz stąd, obiecuje.
***
Do świąt pozostało sześć tygodni- wcale nie liczyłam. Tak powiedział Ashton, który właśnie śmiał się z jakiegoś głupiego artykułu. Zamiast mnie "leczyć", on nie zwracał na mnie uwagi.
- Chciałabym...mogę mieć do Ciebie prośbę? - Natychmiast odezwał wzrok znad komputera.
- Po raz pierwszy...
- Zadałam ci pytanie. - Dokończyłam za niego. - Chciałabym tylko zjeść coś porządnego.
- Nie ma sprawy, coś przemycę. - Uśmiechnął się. - Jutro się w końcu najesz.
Następnego dnia, nie mogła się po prostu doczekać. Nasze spotkanie miałam, dopiero o godzinie szesnastej. Przed tym czekały mnie samotne rozmyślania w pokoju oraz terapia grupowa. Nie mogłam nie myśleć, o tym co zjem. Może przyniesie pizzę lub czekoladę? Tak bardzo chciałam poczuć smak, prawdziwego jedzenia. To tutaj, było nie do opisania. Suche i be smaku. Czasami nawet tego nie tchnęłam, stąd mój kościutropowaty wygląd. Wystające kości, tak jakbym była niedożywiona, co w części było prawdą.
Gdy tylko weszłam do jego gabinetu, poczułam uderzające we mnie zapachy. Gdyby nie to, że od razu usiadłam, zemdlałabym.
- Frytki, pizza, hamburger. Wszystko co niezdrowe. - Szczerzył białe ząbki.
- Dlaczego to robisz? - Spytałam nagle.
- Prosiłaś mnie o to, zapomniałaś?
- Nie mówię o jedzeniu. - Nie rozklejaj się, nie płacz. - Mówię o tym wszystkim i zastanawiam się dlaczego.
- Nie lubię, kiedy posądzają o coś, kogoś kto na to, nie zasługuje.
- Skąd wiesz, że nie zasługuje? Może powinnam tu siedzieć do końca życia i tu umrzeć.
- Jesteś normalniejsza od tych wszystkich ludzi, włącznie z pielęgniarkami. Powinnaś teraz cieszyć się życiem, a nie tkwić w tym głównie.
- Będziesz miał kłopoty. - Spojrzałam na nogi. W tym momencie wydawały się takie ciekawe.
- Nie przejmuj się mną. - Słyszałam jak podchodzi bliżej. - Wstań.
Zrobiłam to o co prosił, dalej na niego nie patrząc. Poczułam jak ramiona chłopaka opłacają moje kruche ciało. Na początku byłam zorientowana, ale po chwil poczułam dziwną ulgę. Oparłam swoje ręce na jego klatce piersiowej, a po chwili dołączyłam do nich głowę. Słyszałam bicie jego serca i po raz pierwszy w życiu poczułam się bezpiecznie. Nie mogłam doznać tego od własnej rodziny, a poczułam to od obcego mi mężczyzny.
***
- Część Ashton. - Przywitałam się z nim, dwa tygodnie później.
- Hej, Char. - Nawet nie chciałam zaczynać, tego jak bardzo mnie to denerwuje. Zdrobnienie, którego tak nienawidziłam.
- Dlaczego Cię to denerwuje? - Czyżby wyczuł moje niezadowolenie? - Lubię tak do Ciebie mówić.
- Nie jesteś dobrym psychiatrą Panie Irwin. - Po raz pierwszy mówiłam do niego w ten sposób.
- Uczę się panno Finck.
- Ojciec tak do mnie mówił, a potem tu zamknął. Nie lubię tego zdrobnienia.
- To jak mam się do Ciebie zwracać?
- Charlotte, tak mam na imię.
- Lottie, będę mówił na Ciebie Lottie.
- Serio? - Prychnęłam. - Nie możesz mówić do mnie po imieniu?
- Nie chcę być jak inni, chcę mówić do Ciebie w wyjątkowy sposób. Tak jak na to zasługujesz.
****
Wpatrywałam się w zimne okno. Szyba podarowała od moje oddechu, a za nią padał śnieg. Chciałabym wyjść, położyć się na nim i wpatrywać się w gwiazdy. Dawno nie czułam świeżego powietrza i tego w jaki sposób moje ręce marznął. Może to głupie, ale tęskniłam za tym. Potrzebowałam wyjść tam na zewnątrz chociaż na minutę. To by mnie uszczęśliwiło. Dzisiaj był ten dzień, w którym czułam się dziwnie. Jedyny w roku, który przyprawiał mnie o dreszcze. Co konkretnie? Moje urodziny.
Cały dzień siedziałam na tym miejscu i wpatrywałam się w to, co się tam dzieje. Nikt mnie do niczego nie zmuszał i omijał szerokim łukiem. Wiedzieli, że nie powinni mnie się czepiać.
Dzisiejszego dnia nie zobaczyłam Ashtona, ani go nie słyszałam. Wszystko było mętne i przygnębiające, a nawet jeszcze bardziej.
- Pójdziesz ze mną.
Cicho westchnęłam i wstałam z parapetu. Było już późno i za pewne prowadzili mnie do pokoju. Jednak, kiedy kobieta skręciła w przeciwną stronę nagle się ożywiłam. Moje oczy się rozszerzyły, a serce przyśpieszyło. Nie miałam pojęcia dokąd idę.
W końcu się zatrzymała, przed nieznajomymi mi drzwiami. Czarne, bez żadnego oznaczenia, ani tabliczki. Nic. Położyła dłoń na klamce i delikatnie otworzyła. Uśmiechnęła się do mnie i po prostu odeszła. Co ja miałam zrobić? Patrzyłam na nią z przerażeniem, ale zanim zdążyłam otworzyć usta, zniknęła.
- Lottie. - Na dźwięk jego głosu, na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Był tam, za tymi ciemnymi drzwiami. Lekko je popchnęłam i zauważyłam, jak siedzi na kanapie. Podeszłam bliżej, a on się uśmiechnął.
- Mam dla ciebie niespodziankę, ale najpierw musisz się ubrać.
Spojrzałam na niego pytająco. Byłam ubrana, ale najwidoczniej nie chodziło jemu o to. Wskazał na bordową kurtkę, zimowe buty, szalik, czapkę i rękawiczki. O nic nie pytałam, po prostu to założyłam. Kiedy byłam już gotowa, złapał mnie za dłoń i za sobą ciągnął. Denerwowałam się. Na dworze było zimno, więc kazał mi się ubrać, aby tam pójść? Mógł to zrobić i mnie stąd wyprowadzić?
- Gdzie idziemy? - Odezwałam się w końcu.
- Spodoba ci się.
Szliśmy po schodach, do góry. Przeszliśmy przez barierkę, którą Ashton otworzył kluczykiem i nagle stanęliśmy przed drzwiami. Było cos na nich napisane, ale nie mogłam tego odczytać. Przekręcił zamek i się otworzyły. Poczułam jak ściska moją dłoń. Poszedł pierwszy, a ja za nim. Zimno uderzyło w moją twarz i już wiedziałam gdzie byliśmy.
- Niespodzianka. - Powiedział cicho.
Czułam się jeszcze lepiej niż na gwiazdkę. Pod moimi butami, trzeszczał śnieg. Schyliłam się i po ściągnięciu rękawiczki go dotknęłam. Był zimny, a zarazem przyjemny. Uśmiechnęłam się pod nosem, a Ashton ciągnął mnie dalej. W końcu przystanęliśmy przy dwóch krzesłach, okrytych kocami. Obok nich stał koszyk, z nieznaną mi zawartością. Naprzeciwko nas rozciągała się przepiękna panorama. Oświetlone budynki, świątecznymi lampkami, a na niebie miliony gwiazd. Serce biło mi jak oszalałe. Przyszliśmy tutaj, chociaż nie mogliśmy. Poprawka, ja nie mogłam.
- To jest niesamowite. - Zaciągnęłam się świeżym powietrzem. - Jak...?
- Po prostu ciesz się tym widokiem. - Kolejny raz ścisnął moja dłoń, a ja zdałam sobie sprawę, że nadal ją trzyma. Dlaczego on to dla mnie robił?
- Mam gorącą czekoladę. Możemy usiąść na krzesłach, owinąć się w koce i spędzić czas na mrozie. - Zaśmiał się.
- N-naprawdę?
- Puki nie będzie ci zimno.
Usiedliśmy na krzesłach, opatuliliśmy się kocami i piliśmy gorącą czekoladę. Było jak w jakiejś bajce, albo śnie. Może dla niektórych to jest coś głupiego, ale dla mnie to cudowna rzecz. Po spędzeniu tyle czasu w zamknięciu, człowiek potrzebuje świeżego powietrza. Tęskniłam za widokiem gwiazd i śniegiem. Oni nie chcieli zabrać mnie nawet na święta. Mówili, że powrót do domu, jeszcze bardziej mnie „zgorszy". Ashton był inny od nich wszystkich. Z dnia na dzień czułam, że mogę mu ufać. Chciał mojego dobra i to pokazywał.
- Wszystkiego najlepszego Lottie. - Uśmiechnął się do mnie.
- Ja-ja...- Zamknęłam oczy i próbowałam się skupić, nad tym, co chcę powiedzieć. To było trudne.
- Zaraz. - Odwrócił się w moją stronę. - Najpierw niespodzianka.
Przytaknęłam, a on odłożył nasze kubki na ziemię. Uśmiechał się do mnie, w czarujący sposób. Mogłam ujrzeć jego dołeczki i to jak piękne ma oczy.
- Mamy szansę Lottie. - Westchnął. - Widzą postępy jakie robisz, jeśli tak dalej pójdzie to będziesz mogła opuścić to miejsce.
Po moim policzku spłynęła łza, którą otarłam najszybciej jak tylko mogłam. Mówił prawdę? Ufałam mu, więc musiał. Nie mógł robić mi nadziei, a potem odejść. Nie, to nie był Ashton. Musiał mówić prawdę i na pewno sam wierzył w swoje słowa.
- Rozmawiaj z nimi, zachowuj się tak jakby wszystko było normalnie. Udzielaj się i jedz te cholerne posiłki...wiem, że są niedobre, ale zrób to dla mnie.
- Co będzie potem? - Spojrzałam w gwiazdy. Świeciły tak jasno...
- Po twoim wyjściu z tego miejsca?
- Tak, co jak stąd wyjdę? Nie mam nikogo.
- Masz mnie, nie zostawię cię.
Powiedział to w taki sposób... Nie miałam pojęcia, co mam mu powiedzieć. Po prostu się odwróciłam i przymknęłam oczy. Chciałam nacieszyć się tym, co było teraz. Nie myślałam, że zaraz wrócę do ciasnego pomieszczenia. Nie przechodziło mi przez myśl, że będę musiała żyć w szarej rzeczywistości. Chciałam zostać, tutaj, razem z Ashtonem.
***
Miałam zachowywać się normalnie. Rozmawiać z nimi i przede wszystkim jeść. Zawiodłam jego i miałam nadzieje, że się o tym nie dowie. Pracował tutaj, wiedział wszystko. Na pewno się dowie...ale gdyby jednak, nie - cieszyłabym się.
Dostałam leki uspokajające i trochę przespałam. Nie miałam pojęcia ile, ale miałam to gdzieś. Wiedziałam jedno - do świąt zostało dwa tygodnie. Jednak, co mnie to obchodziło? Święta tutaj, to najgorsze co może być. W tamtym roku udawałam chorą, ale to nie przeszło. Musiałam siedzieć i słuchać jak inni pacjenci śpiewają kolędy. Niektórzy z nich pewnie nawet nie wiedzą, co to znaczy.
Wracając do tego, co się stało. Wiecie, kto mnie odwiedził? Człowiek, którym gardziłam. Przyszedł do mnie i przyniósł głupi świąteczny prezent. Uśmiechnięty od ucha do ucha, składający mi świąteczne życzenia. W tamtym momencie czułam się jak ostatni śmieć - dosłownie. Nie było go tyle czasu, a teraz przyszedł. Oświadczył się swojej narzeczonej i niedługo mieli brać ślub. Miałam się cieszyć razem z nim? Niedoczekanie. Nagle coś we mnie wstąpiło. Zaczęłam na niego krzyczeć i go bić. Patrzył się na mnie w dziwny sposób, ale mnie to nie obchodziło. Darłam się i wykrzykiwałam, jak podłym człowiekiem jest. Potem poczułam ukucie i znalazłam się tu. Szare pomieszczenie z jednym łóżkiem.
Usłyszałam jak ktoś przekręca drzwi. Zamknęłam oczy i udawałam, że śpię. Nieznajomy stał nade mną, ale ja nie miałam zamiaru się ruszać.
- Wiem, że nie śpisz. - Moje modlitwy nie zostały wysłuchane...przyszedł. - Myślałem, że chcesz stąd wyjść.
- Był tu. - Szepnęłam, ledwo słyszalnie.
- Wiem, ale to cię nie usprawiedliwia Lottie. - Podsunął moje nogi i przysiadł na brzegu łóżka. - Jesteś silna i nie powinnaś pokazywać słabości. On tego chce, abyś tu została. Dowiedział się o tym, że możesz wyjść i tu przyszedł. Sprowokował cię, a ty mu na to pozwoliłaś.
- Nie chce tu zostawać Ashton. - Moje ręce zaczęły dygotać, tak jakbym była na zewnątrz. Łzy płynęły po moich policzkach, ale dalej się do niego nie odwracałam. - Boje się.
- Powiedziałem, że wyciągnę cię z tego bagna i to zrobię. - Ścisnął moją dłoń. - Nie płacz skarbie, wszystko będzie dobrze.
****
Jutro wigilia. Możecie w to uwierzyć? Bo ja nie, nawet tego nie czuję. Święta są dla mnie obce, tak jakbym ich w ogóle nie obchodziła. Może i nie obchodzę w końcu w tym miejscu się nie da.
Usiadłam na jednej z kanap w świetlicy i przyglądałam się na ubrane drzewko. Czerwone lampki, piękne plastikowe bombki i srebrne łańcuchy. Może nie wyglądała idealnie, ale była nasza. Tak, pomagałam ją ubierać. Miałam zachowywać się normalnie i to było tak jakby, moje „zadanie".
- Hej.
Podniosłam wzrok i ujrzałam nad sobą Ashtona. Uśmiechnięty od ucha do ucha, a w ręku trzymał jakaś teczkę. Na nasze codzienne spotkanie mieliśmy iść za jakieś trzy godziny, więc co on tutaj robił?
- Słyszałem, że pomogłaś. - Wskazał na choinkę. - Mam nadzieje, że mi tez pomożesz.
- Potrzebujesz choinki w swoim gabinecie?
- Nie. - Uśmiechnął się tajemniczo. - Masz jakieś rzeczy tutaj, które maja dla ciebie jakąś wartość sentymentalną?
- Nie, Ashton, nie mam.
- Idziesz ze mną Lottie.
- Dokąd? Nie masz teraz innych pacjentów? - Po raz pierwszy, nie chciało mi się ruszać z miejsca. Byłam otulona w kocyk, a wstanie oznaczało odkrycie się z niego.
- Jesteś wolna.
- Słucham? - Zmrużyłam oczy.
- Nie jesteś już pacjentką tego miejsca. - Podał mi czarną teczkę. - To są dokumenty w których pisze, że zostałaś wypisana. Cytuje: „Charlotte Rick jest zdrowa na umyśle i..."
- Stój! - Raptownie wstałam z miejsca. - Mogę stad wyjść? Teraz? Zaraz?
- Chcę cię właśnie zabrać, ale jak wolisz tu siedzieć...
Musiałam to przeanalizować. Usiadłam na kanapę i patrzyłam się w jeden punkt. Mogłam wyjść. Ashton chciał mnie stąd zabrać i miał na to pozwolenie. Nie wiedziałam, co się dzieje. To było...po prostu nie do opisania.
****
- Może nie jest nie wiadomo jakie, ale mam nadzieje że ci się spodoba.
Weszliśmy do mieszkania Irwina. Mały korytarz, a po prawej stronie półka. Kazał mi postawić obok niej, swoje buty. Zawiesił kurtki na wieszaku, a ja stałam jak wmurowana. Nadal to do mnie nie docierało. Nie byłam już w szpitalu psychiatrycznym, tylko w jego domu. Zupełnie, gdzieś indziej. Złapał mnie za rękę i zaprowadził kilka kroków dalej. Po prawej stronie znajdował się pokój, zapewne salon. Mały, ale ładnie urządzony. Szara kanapa, stała pod ścianą. Obok drzwi stał stół z czterema krzesłami, a pod oknem duży fotel. Czułam jak moje stopy zapadają się pod miękkim dywanem.
- Będziesz spała w pokoju obok. - Uśmiechnął się do mnie. - Ja położę się tutaj.
- Nie chce zabierać ci pokoju.
- Nie zabierasz. - Uśmiechnął się. - Powiedzmy, że ci go pożyczam. Poza tym, tam nie ma telewizora.
- Za to pewnie jest wielkie małżeńskie łóżko.
- Tak, ale niewygodne. - Po jego głosie, mogłam poznać, że kłamie. - W pierwszej półce znajdziesz dla siebie ubrania. Trochę ich mało, ale obiecuje, że z czasem się zapełni.
- Nie mogę w to uwierzyć. - Szepnęłam.
- W to, że wyszłaś?
- Nie. - Odpowiedziałam pewnie. - W to, że spotkałam kogoś, komu na mnie zależy. Wyciągnąłeś mnie stamtąd, a teraz dajesz miejsce, w którym mogę normalnie funkcjonować. Nie wiem, dlaczego...
Nie usłyszałam żadnego słowa. Pochylił się nade mną, a ja mogłam poczuć jego ciepły oddech. Jego usta musnęły moje, najpierw delikatnie. Jego dłoń dotykała mojego zaróżowionego policzka, a język bawił się moim. Pocałował mnie, a ja dalej śniłam.
- To proste. Zakochałem się w tobie i nie mogłem cię tam zostawić. Nigdy nie spotkałem kogoś tak wspaniałego, jak ty.
- Jest tyle dziewczyn na świecie, a ty wybrałeś mnie? Osobę, która spędziła dwa lata w zakładzie psychiatrycznym.
- Zakochałem się w Tobie, nie ze względu gdzie byłaś, ani co mówili o tobie inni. Zakochałem się, bo wiem, że jesteś wyjątkowa. Twoje serce jest wyjątkowe.
- Ash...- Łzy, znowu one. Spływaly po moich policzkach, a on tylko się uśmiechał. Starł je kciukiem i pocałował w czubek nosa.
- Obiecaj, że dasz mi szanse...ze względu na to co czujesz.
- Nie dam ci szansy. - Odsunął się ode mnie, a w jego oczach pojawiło się rozczarowanie. - Ty już ją dostałeś.
- Nie zawiodę Cię, Lottie.

Imaginy 5sosWhere stories live. Discover now