13. Luke - Four Months

924 69 8
                                    

Mając dwanaście lat chciałam mieć piękny dom, szczęśliwą rodzinę i psa. W dzieciństwie każdy z naszej wspaniałej czwórki przyjaciół, marzył o czymś innym. Rajdy samochodowe, zostanie gwiazdą, a nawet podróże na koniec świata. Marzenia jak każde inne. Tylko te moje zaczynały się spełniać. Piękny dom był poszukiwany, a rodzina niedługo miała się stworzyć. Za cztery miesiące miałam wyjść za mąż.

Codziennie rano budziłam się obok ukochanego i wciąż nie wierzyłam w swoje szczęście. On był całym moim światem. Nie wyobrażałam sobie życia bez niego, był niesamowity. Teraz siedziałam w salonie sukien ślubnych i przeglądałam propozycję wygodnych butów, pasujących do sukienki. Suknia była już prawie gotowa, a ja nie mogłam się doczekać aby ją zobaczyć. Niestety to nie miało się odbyć dzisiaj.

– Poprosimy kolejny katalog.  – Przyjaciółka uśmiechnęła się do sprzedawczyni. – Wszystkie są piękne, nie rozumiem czego ty szukasz.

– Idealnych, wygodnych i białych butów.

– Jesteś po prostu wybredna, nie oszukujmy się.

– Tak jestem wybredna, ale moje wesele musi być idealne.

– Miejmy nadzieje, że takie będzie.  – Uśmiechnęła się.

Oczywiście, że będzie. To miało być najlepsze wesele w świecie wesel. Ponad trzysta gości, wielka sala i pyszne jedzenie. Czekałam na to ponad rok, aż w końcu miało się spełnić. Po prostu nie mogłam się doczekać.

Po dwóch godzinach przeglądania mnóstwa dodatków, postanowiłyśmy skończyć. Musiałam się dobrze zastanowić, co wybrać. To nie mogła być pochopna decyzja.

Pożegnałam się z przyjaciółką i ruszyłam przed siebie. Musiałam podać ostateczną listę gości i zatwierdzić menu. W końcu zostało niewiele czasu – cztery miesiące.

Na dworze nie było zbyt ciepło. Ciemne chmury rozchodziły się nad całym Londynem, co mnie trochę niepokoiło. Nie miałam ochoty zmoknąć.

– Nie rozumiesz, że nie mam pieniędzy? – Zerknęłam w prawą stronę. Jakichś dwóch chłopaków stało w uliczce i się kłócili. Nie wychodziło im to zbyt cicho i nie wyglądało dobrze.

– Albo mi je oddasz, albo... – Zatrzymałam się na chwilę. Co jeśli chciał go zabić? Tyle się słyszy o morderstwach...

– Albo co? – Zaśmiał się ten drugi. – Nie mam ich, ale ci je oddam. Jak mnie zabijesz stracisz kupę forsy.

– Kto tu mówił o zabijaniu? – Wyciągnął nóż. – Mogę pociąć ci tą śliczną buźkę.

– Ej! – Nie mogłam na to pozwolić, musiałam się wtrącić. – Zostaw go, bo zaraz wezwę policję.

– A ty kto? Ojciec stróż? – Zaśmiał się chłopak w czarnych włosach.

– Gdyby ktoś taki istniał – prychnęłam. – Po prostu zostaw chłopaka.

– Masz trzy dni, inaczej... wiesz co się stanie. – Bandyta zaczął odchodzić.

– Jasne Jack. – Zawołał za nim, a prześladowany chłopak zaśmiał się pod nosem. Spojrzał na mnie i spoważniał.

– Nie ma za co – zakpiłam.

– Sam bym sobie poradził, ale dzięki. – Uśmiechnął się i jednocześnie ściągnął z głowy kaptur. Jego blond włosy ujrzały światło dzienne, a jego twarz się rozjaśniła.

– Właśnie widziałam. Jeszcze trochę, a pociąłby ciebie na małe kawałki.

– Nie w takich sytuacjach bywałem i uwierz, że nie zrobiłby tego.

Imaginy 5sosWhere stories live. Discover now