3. Ashton Irwin - Wedding

1.6K 72 13
                                    

Jej oczy były zamknięte, a skóra ocieplała się od promieni słonecznych wpadających przez okno. Delikatnie się uśmiechała, a jej ciało przekręcało się na materacu. Uwielbiałem patrzeć na nią, kiedy spała. Wyglądała jak aniołek, mój aniołek.
- Kochanie, pora wstawać. - Zabrałem z jej twarzy długie włosy. - Już po ósmej.
- Już? - Jęknęła. - O dziewiątej mają być dziewczyny i fryzjer.
- Spokojnie, zdążysz. - Próbowałem ją zatrzymać, ale nie. Czym prędzej wstała z łóżka i zaczęła się zbierać.
- Muszę zrobić jeszcze tyle rzeczy...nastawiłam budzik na siódmą. Dlaczego nie zadzwonił?
- Siódma? Proszę cię...
- Ash... - Spojrzała na mnie tym swoim wzrokiem. - Nie muszę ci mówić po raz setny.
- Nie skarbie, nie musisz.
Miała plan na cały dzień, ale i nie tylko. Całe dwa miesiące były rozplanowane co do godziny. Nie mogła stracić ani minuty. Chciała, aby ten dzień był idealny. Oczywiście też tego chciałem, dla niej. Wybiegła z sypialni, a ja rzuciłem się na łóżko z wielkim uśmiechem na twarzy. Mówią, że kobiety oczekują tego dnia praktycznie od urodzenia. Potem planują to wielkie święto każdego dnia. A co jeśli ja też tego pragnę i strasznie się stresuje? Może nie powinienem, ale tak nie jest. Boję się jak diabli, ale staram się tego nie pokazywać.
Pół godziny później siedziałem przy stole, nadal w krótkich spodenkach, pijąc niesamowicie dobrą kawę. Czułem się jakbym był na wakacjach, ale tak nie było. Za siedem godzin miałem stanąć przed ołtarzem i się ożenić.
- Otworzę! - Jej głos rozniósł się po całym domu. Nawet nie usłyszałem tego przeklętego dzwonka. No ale cóż...
- Hej Ashton! - Przyjaciółki Carmy przywitały się ze mną, a następnie popędziły z nią do głównego pomieszczenia w naszym wielkim domu. Czasami miałem wrażenie, że to one bardziej cieszyły się z naszego związku. Kiedy dowiedziały się o zaręczynach myślałem, że popłaczę się ze śmiechu. Darły się w niebogłosy, a ręka mojej narzeczonej stała się muzealnym zabytkiem.
Wstałem ze swojego miejsca i musiałem zacząć się zbierać. Wiedziałem, że prędzej czy później dziewczyny mnie wygonią. Przecież pan młody nie może zobaczyć panny młodej przed ślubem...bzdura. Siedem godzin rozłąki to zbyt dużo. Rozumiem godzina, ale dlaczego? Przecież to był tylko zwykły przesąd.
Zebrałem swoje rzeczy w niewielką torbę, a sam założyłem na siebie dres. Nie widziałem sensu, aby się stroić. Przecież i tak potem musiałbym wszystko zmieniać i jeszcze raz układać te włosy...mówisz jak dziewczyna. Opanuj się Ash!
- Carma! - Musiałem się z nią pożegnać i jeszcze się upewnić w pewnej ważnej kwestii.
- Jest zajęta! - Melissa, dziewczyna która lubiła się ze mną droczyć. Usiadłem na górnym schodku i na nią czekałem. Przyjdzie! Musiała przyjść.
- Jestem tutaj! - Krzyczałem dalej. - Kochanieee!
- Już idę, czego się drzesz. - Po jej głosie można było usłyszeć, że się śmieje. Weszła na samą górę i usiadła na moich kolanach. Jej włosy były mokre i mogłem je poczuć przez cienki materiał mojej koszulki. Jednak mi to nie przeszkadzało. Ważne było, że do mnie przyszła.
- Idę do chłopaków. - Uśmiechnąłem się. - Będziesz za mną tęsknić?
- Nie. - Zaśmiała się. - Będę zniecierpliwiona czekaniem na ciebie i będę cholernie tęsknić, bardzo, bardzo!
- Nie rozmyśliłaś się? - Spojrzałem poważnie.
- A ty się rozmyśliłeś? - Wyglądała na przerażoną...nie tego chciałem.
- Kochanie, oczywiście, że nie! - Zaprzeczyłem. - Nie mogę się doczekać, aby cię po prostu przelecieć kiedy będziesz moją żoną.
- Ahston! - Stuknęła mnie lekko.
- No co? - Zaśmiałem się. - Jestem facetem i nic na to nie poradzę.
- Mógłbyś się opanować, chociaż przez dzisiejszy dzień.
- W porządku. - Nie wiedziała co mówi, naprawdę. - Właśnie wychodzę, a po dwunastej będziemy mogli...
- Koniec! Nie mogę tego słuchać. - Cały czas się śmiała, a ja razem z nią.
Ostatni raz pocałowałem moją narzeczoną i razem zeszliśmy na dół. Pani fryzjer już była, a ja musiałem naprawdę wychodzić. Ostatni raz rzuciłem okiem na Carmę i zapamiętałem ten wspaniały uśmiech. Miałem go zobaczyć za niecałe siedem godzin...DOPIERO!
Wsiadłem do swojego auta i przez chwilę siedziałem zamyślony. Naprawdę nie mogłem się doczekać, aby ją ujrzeć w tej białej sukni. Uśmiechniętą i zadowoloną jak nigdy dotąd. Moją cudowną żonę...To dalej do mnie nie docierało. Zakładałem rodzinę, a jeszcze dwa lata temu bym siebie wyśmiał. Wtedy nie myślałem o takim życiu, to była całkiem inna historia.
Odpaliłem silnik samochodu i w końcu wyjechałem z garażu. Na nos założyłem czarne Ray-Bany, słońce nadal świeciło mi prosto w oczy. Jednak to był dobry znak...nie abym był przesądny. Po prostu taki ślub będzie na pewno nie do zapomnienia. Zwłaszcza ten, każdy go zapamięta. Do końca swojego życia, jestem tego pewien.
***
- Carma jest niesamowitą dziewczyną, masz fart Ash. - Luke poklepał mnie po plecach i usiadł obok. Wiedziałem, że cieszą się moim szczęściem. W końcu to moi przyjaciele, a dzisiaj drużba. Jeden po drugim, Calum Michael i ten blondyn z kolczykiem.
- Ciekawy jestem, czy będzie tam dobre jedzenie. - Clifford prasował swoją koszulę. Carma zabiłaby mnie, gdybym to ja to teraz robił. Moje ubrania były gotowe już kilka tygodni wcześniej.
- A co jeśli coś pójdzie nie tak? - Zacząłem panikować. Ja. Ashton Irwin. Panikowałem.
- Co niby? - Kolorowłosy spojrzał na mnie jak na idiotę.
- Macie obrączki?! - Prawie krzyknąłem. - Mam nadzieje, że macie.
- Ash, uspokój się! Wszystko będzie dobrze.
- Dzięki, że ze mną jesteście. - Uśmiechnąłem się. - Nie wiem co bym bez was zrobił, jesteście moimi najlepszymi przyjaciółmi.
- Zaraz się popłaczę. - Luke udał, że wyciera łzy z policzków. Zabawne...
- Wszystko się uda, zobaczysz.
Carma POV's
Niecałe dwie godziny dzieliły mnie od zaczęcia nowego życia. Byłam już gotowa, aby wyjść. Mogłam już iść do kościoła i powiedzieć to sakramentalne „tak". Chciałam się z nim w końcu zobaczyć i powiedzieć mu jak bardzo mnie uszczęśliwił. Zatańczyć pierwszy wspólny taniec i wypić szampana z bąbelkami za naszą wspólną przyszłość. Jednak został jeszcze jeden ważny szczegół. Musiał się dowiedzieć o czymś wyjątkowym. Dowiedziałam się kilka dni temu, jednak wolałam z tym poczekać. Miałam mu to wyznać po wszystkim. To miał być taki mały prezent, który dostanie za niecałe dziewięć miesięcy.
- Powinnyśmy jechać. - Melissa stanęła tuż za mną.
- Boję się. - Szepnęłam. - Czuje, że coś się stanie...
- Przestań! Jedzenie będzie przepyszne, nie wywrócisz się, a Calum nie zapomni obrączek. Wszystko pójdzie idealnie. Tak jak sobie marzyłaś.
Piękna, biała suknia ciągnęła się za mną do auta. Wsiadłam do środka i nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Miałam z nim spędzić resztę mojego życia. Chciałam tego? Oczywiście, że tak! Kochałam go najmocniej na świecie i nie mogłam się tego wszystkiego doczekać. Pierwszego poranka jako małżeństwo. Narodzin naszego dzisiusia i jego pierwszych kroków. Miałam nadzieje, że wszystko potoczy się jak najlepiej, że Ashton się nami zaopiekuje. Chciałam aby był ze mną szczęśliwy, pragnęłam tego.
Pół godziny przed uroczystością samochód zatrzymał się przed kościołem. Przez okno mogłam dostrzec mnóstwo zaproszonych gości. Stresowałam się tym wszystkim. Miałam nadzieje, że się nagle nie rozmyśli. Jednak to byłaby chyba ostatnia rzecz z tych wszystkich niespodziewanych. Czułam i widziałam to, że mnie kocha. Pokazywał to na każdym kroku, przez co czułam się doceniana i cholernie szczęśliwa.
- Wysiadamy skarbie. - Moja mama czekała przed autem. Uśmiechnięta od ucha do ucha z wielką torbą.
- Ahston już jest?
- Nawet jeśli tak to się nie spotkacie. - Uśmiechnęła się chytrze. - Nikt ciebie nie zobaczy, aż do rozpoczęcia mszy.
- Nie mogę się doczekać, a jednocześnie cholernie się stresuje. - Zamknęłam na chwilę oczy. Musiałam się odstresować, ale to nic nie dawało.
- Wszystko będzie dobrze.
- Pani Johnes! - Savana, moja druga druhna zaczęła biec do mojej mamy. Powinna być obok mnie, a ona się gdzieś plątała. - Może pójść pani ze mną?
Nie podchodziła zbyt blisko, po prostu krzyczała. Moja rodzicielka była zdezorientowana, ale z nią poszła. Nie miałam pojęcia co się dzieje. Kwiaty były na miejscu, prawda? Musiały być w końcu byli od tego odpowiedzialni wyznaczeni ludzie. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik.
Nie było ich pięć minut, no może sześć. Wróciły z rozmazanym makijażem i trzęsącymi się dłońmi. Nie wiedziałam co się stało, nawet nie przypuszczałam. Po prostu mnie zabrały, tłumacząc, że muszę gdzieś pojechać. Darłam się na nie, pytając dokąd mnie zabierają. Jednak nie usłyszałem żadnej odpowiedzi. Melissa pojechała ze mną, a Sushie została przed kościołem. Brunetka również była rozkojarzona i nie wiedziała co się dzieje. Jednak kiedy kierowca zatrzymał się pod szpitalem zaczęłam panikować.
- Powiedz co się dzieje! - Krzyknęłam na własną matkę.
- Nie wiem, kochanie nie wiem. - Próbowała się uśmiechnąć, ale słabo jej to wychodziło.
- Stoję przed szpitalem w cholernej sukni ślubnej i wyglądam na opętaną pannę młodą! Mam prawo do cholery wiedzieć!
- Nie wiem co się dzieje. - Jej glos był ledwo słyszalny.
Przed wejściem pojawili się rodzice Michaela, a tuż za nim Ashtona. Co tu się działo?! Podeszłam do nich i razem staliśmy w pewnej ciszy. Nikt naprawdę nie wiedział co tu się działo i kto nas wezwał.
- Chodźcie za mną. - Calum...ten dupek tak po prostu przyszedł i kazał nam iść.
- Co się stało?! - Wrzeszczałam. - Calum!
- Zamknij się Carma! - Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Nigdy się tak do mnie nie odezwał.
Zanim ktokolwiek inny coś powiedział minęły dwie minuty, nie więcej. Byliśmy na trzecim piętrze, a Cal tak po prostu usiadł na krześle. Dopiero wtedy zauważyłam, że jego koszula nie jest całkowicie biała. W dodatku była pomięta, a na ręku miał wbitą igłę. Podawali mu kroplówkę? Tylko po co? Stałam i patrzyłam się na to wszystko z boku. Nie pojmowałam faktów.
- Pani pójdzie ze mną, dobrze? - Jakaś kobieta uśmiechnęła się do mnie. Nie miałam wyboru po prostu z nią poszłam. Zaprowadziła mnie do jakiegoś gabinetu.
- Na pewno jest pani nie wygodnie, proszę się przebrać. - Wskazała na torbę.
- Skąd...?
- Od pani przyjaciółki.
Robili ze mnie jakąś wariatkę? Chcieli wsadzić do psychiatryka? Co ten Ashton sobie myślał, co on wyprawiał? A co najważniejsze gdzie on był? Wiedziałam, że coś pójdzie nie tak. Nasz ślub...wszystko poszło się pieprzyć, a to jak zwykle była jego wina. Mogłam się założyć.
Byłam przebrana w jakąś letnią kieckę, a pielęgniarka zaprowadziła mnie dalej. W Sali było dosyć chłodno. Na środku stało łóżko, a obok niego stały różne monitory. Jednak osoba, która była na jednym z nich...
- Ashton! - Krzyknęłam.
- Przykro mi. - Usłyszałam jakiś szum.
- Ashton! - Wrzasnęłam znowu. - Ashton!
Jego dłonie, były zimne. Jego oczy, zamknięte. Na policzku miał bandaż, a usta rozcięte. Leżał okryty kołdrą i ani drgnął. Siedziałam na skraju łóżka i płakałam. Nie mogłam powstrzymać łez, które wypływały z moich oczu. To był sen, prawda? Zaraz mieliśmy się pobrać...on, on żył! Musiał!
- Ashton! - Krzyczałam dalej. - Proszę nie...nie umieraj!
- Mój mały synek...- Szloch jego matki był ledwo słyszalny.
- Musisz się obudzić! Ashton do cholery!
- Carma, chodź. - Calum złapał mnie za rękę.
- Zostaw mnie! On żyje!
- Nie. - Jego policzki były mokre. - Michael też nie, oboje...
- Jak do tego doszło? - Jego ojciec wyjął mi to pytanie z ust. Nie mogłam mówić. Usiadłam na łóżku i płakałam jak małe dziecko. To nie mogła być prawda, on nie mógł umrzeć. Kochał mnie.
- Jechaliśmy na ślub, Clifford prowadził. Ashton siedział z boku, a ja z Hemmingsem na tylnych siedzeniach. Wjechał w nas tir i...
- Ash. - Złapałam go za rękę. - Proszę...obudź się.
- Carma, on nie żyje. - Jego matka ledwo co mówiła.
- On nie może, on musi się obudzić. - Przecież mieliśmy być tacy szczęśliwi, on nie mógł...
- Chodź. - Hood próbował mnie odsunąć, ale to było nie możliwe. Prawie krzyczałam, nie mogłam tak po prostu jego zostawić. Zabrał mnie do pomieszczenia obok, gdzie dostałam kroplówkę. Moje serce już tak nie biło, a ja byłam nieco spokojniejsza. Jednak dalej to wszystko do mnie nie docierało. Przecież, on żył. To na pewno był jakiś żart.
*** Miesiąc później ***
- Proszę, zjedz coś. - Luke podał mi talerz zupy na którą nie mogłam patrzeć. Mdliło mnie od tego jedzenia, miałam dosyć.
- Nie mam ochoty. - Mruknęłam.
- Carma! - Uniósł głos. - Czy to nie rozumiesz, że jeśli nie zaczniesz o siebie dbać to stracisz też dziecko?!
- Przestań...
- Nie! Ashton nie chciałby, abyś się tak zachowywała.
- Asthona nie ma! Jego już nigdy nie będzie! On nie żyje i przestańcie mnie w końcu nim katować!
- Nie chce dla ciebie źle, nikt nie chce...- Kucnął obok mnie. - Oboje z Calumem chcemy abyś była szczęśliwa, jesteś dla nas ważna...
- Nie potrafię, nie umiem. - Z oczu zaczęły spływać mi łzy. - On był dla mnie wszystkim....
- Wiem. - Uśmiechnął się lekko. - Tylko proszę cię, abyś dała sobie pomóc. Zacznij jeść i pójdź ze mną do specjalisty...proszę.
- Nie jestem chora.
- On pomoże...tobie i dziecku.
- To tak cholernie boli. - Jęknęłam. - Nawet nie wiesz ile bym dała, aby on tutaj był. On i Michael...
- Ja też. - Przytulił mnie. - Zobaczysz, że wszystko się ułoży

Imaginy 5sosWhere stories live. Discover now