27. Ashton Irwin - Pure

257 16 1
                                    

*Jessica *

*teraźniejszość*

Siedziałam na czarnym stołku w pomieszczeniu o którym pojęcia nie miałam. Nie widziałam co jest przede mną, ani za mną. Nawet nie chciałam zgadywać. Siedzenie w ciemności wcale nie było takie złe. Przynajmniej nie musiałam na siebie patrzeć, ani na swój ubiór. Bo nie był on tym zwykłym. Na moich stopach nie widniały czarne converse, a na nogach nie miałam obciskających mnie rurek. Mój strój był czymś niezwykłym i może nie do końca przypominał mnie. Chociaż jak wszyscy dookoła mówili, ten dzień właśnie był mój. Tylko z całym szacunkiem do nich wszystkich, miałam to po prostu gdzieś. Nie zadawalały mnie te wszystkie „magiczne rzeczy". Starałam się uśmiechać, ale tylko dla niech. Nie robiłam tego dla siebie i czułam że zawiodłam.

Poprawiłam spadające do oczu włosy i po raz kolejny pociągnęłam nosem. Nawet nie posiadałam chusteczki, aby otrzeć spływające ciurkiem łzy, ale miałam to gdzieś. Siedziałam i próbowałam pozbierać się do kupy. Chociaż tak naprawdę to nie ja powinnam płakać. I to kolejny dowód na to, że ten dzień wcale nie był właśnie tym moim. Tylko zupełnie kogoś innego, a ja próbowałam na siłę spełnić jego najskrytsze marzenia.

Nie planowałam zostawać tam dłużej. Podniosłam swoje cztery litery i z trudem stanęłam na nogach. Były jak z waty, a ja ledwo na nich stałam. Jednak może to wada dwunastometrowych szpilek? Najpierw ściągnęłam go z lewej stopy, a potem z prawej. Postawiłam na stołeczku i wzięłam głęboki oddech. Wiedziałam, że musze się z tym zmierzyć i to zrobić. Dlatego nacisnęłam na klamkę i zmrużyłam oczy. Dzienne światło wdarło się do komórki, a ja ujrzałam ją w pełnej okazałości. Teraz wiedziałam co się w niej znajduje, jednak to nie miało najmniejszego znaczenia. Pozostawiłam ją daleko w tyle i zaczęłam iść przed siebie. Korytarze hotelowe zazwyczaj nie mają końców, a ja czułam że idę na rzeź. Jednak spotkanie z moją matką może właśnie to zapowiadało? W końcu poniekąd ten dzień był także jej marzeniem.

Biała suknia motała mi się pod stopami, nawet gdy trzymałam ją dłońmi. Była piękna, to prawda. Tylko koronka i mnóstwo diamencików? To nie była moja wizja.

- Jess?

Zamarłam. Nie tego chciałam. Planowałam to zrobić po swojemu, a raczej rozmyślałam jak powinnam postąpić. Bo jak wytłumaczyć to, że uciekłam sprzed ołtarza? Chyba nie dało się zrobić tego w racjonalny sposób, zwłaszcza że go kochałam. Najmocniej na świecie.

- Ja... - zaczęłam. Tylko, że on był szybszy. Dłoń Luke'a znalazła się na moim ramieniu, a potem oboje wylądowaliśmy w jednym z poi hotelowych. Nawet nie wiedziałam kiedy, a on już zaczął nerwowo chodzić po całym pomieszczeniu. Jedyne co potrafiłam zrobić to gapić się w jego szybko poruszające się stopy.

- Zastanawiałem się kiedy w końcu mu powiesz – usłyszałam nagle. – Ale ty zamiast tego zwiałaś.

- Luke – szepnęłam. – Nie wiedziałam co mam robić.

- Szczerze z nim pogadać.

Teraz zamiast czarnego stołka miałam do czynienia z szorstkim dywanem. Skuliłam się w kłębek, opierając o jedną z szaf. Pragnęłam, aby to wszystko się szybko skończyło. Tylko, gdy znów otworzyłam oczy, nic się nie zmieniło. Luke nadal był w garniturze, a jego wzrok mówił, że mam przechlapane.

Odszedł na moment, a potem znów go ujrzałam. Tylko tym razem usiadł obok mnie z butelką wódki. Nie byłam jej zwolenniczką, ale tym razem stało się zupełnie inaczej. Sięgnęłam po nią i przechyliłam dwa razy, doprowadzając się do grymasu na twarzy.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Dec 13, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Imaginy 5sosWhere stories live. Discover now