Part 38

444 23 15
                                    

Do wieczora zastanawiała sie czy w ogóle powinna pojawić sie w szpitalu. Sprawa między nią a Jay'em zupełnie sie posypała. Wiedziała, że to znaczna jej w tym zasługa. Ale ona na prawdę nie umiała mu wybaczyć. Cieszyła sie jak dziecko z jego obecności jednak każdego ranka nie chciała otworzyć oczu i ponownie zrozumieć, że go już nie ma. Starała sie jak mogła by zapomnieć o wszystkim. Nie dało sie. Te rany były zbyt głębokie i zbyt kruche żeby sie zabliźniły. Za każdym razem wszystko w niej pękało od nowa. One sie nigdy nie zagoją. Kiedy stanęła w drzwiach szatyn drzemał. Widziała jak jego klatka piersiowa opadała i unosiła sie miarowo. Maszyna do monitorowania pracy jego serca pikała spokojnie. Uśmiechnęła sie ciepło widząc jego zrelaksowaną twarz. Kiedy zrobiła krok do przodu otworzył oczy. Wyglądał na zaskoczonego jej widokiem. Po chwili uśmiechnął sie do niej. 
- Els... - otarł twarz
- Cześć - nachyliła sie nad nim i cmoknęła jego czoło - Jak sie czujesz? 
- Świetnie - spojrzał na nią jak usiadła w fotelu. Kurtkę zawiesiła na oparciu. Położyła dłonie na swoich udach i spoglądała na niego. Przyglądał się jej z zaciekawieniem. 
- Udawałaś prawda? - mruknął poprawiając sie na łóżku 
- U Coldera? Tak - skinęła głową - To był mój plan. Sprawić, żeby nie mógł mnie zabić. Danny i Steve powiedzieli mi, że to był ich pomysł żeby wkroczyć - wyprostowała sie na krześle. 
- A to co powiedziałaś w zbrojowni? - nie wiedział sam czy chciał to wiedzieć. Nie chciał usłyszeć znowu tych gorzkich słów. Nie wiedział czy był na to gotowy. Patrzył na nią czując jak zaschło mu w gardle. Spojrzała na swoje dłonie. Nie wiedziała czy będzie umiała powtórzyć mu to znowu. Ale nie mogła go okłamywać. Po wszystkim co jej zrobił mimo to nie zasługiwał żeby go okłamywać. Jej uczucia sie dalej nie zmieniły. 
- To była prawda - rzuciła cicho - Jesteś miłością mojego życia ale nie wiem czy będę potrafiła ci zaufać znowu. Czy będę potrafiła... 
- Nie musisz mi tego tłumaczyć - przerwał jej - Rozumiem to. Przynajmniej byłaś ze mną szczera
- Zawsze byłam z tobą szczerą - uśmiechnęła sie do niego blado. 
- Zawsze? - prychnął - Nawet wtedy gdy mówiłaś, że zasługuje na drugą szansę?
- Tak - skinęła głową - Starałam sie cie zrozumieć, na prawde. Kocham cie do szaleństwa. Chciałam zapomnieć o tym co sie stało, skupić sie na teraźniejszości. Ale kiedy najpierw powiedziałeś mi o wakacie w Chicago a potem kiedy wróciłeś do domu gdy Chris i Dyrektor powiedzieli, że Colder cie szuka zrozumiałam. To sie będzie za nami ciągnęło do końca życia. Do końca życia bym była podejrzliwa, nieufna. Cieszę się, że jesteś cały, zdrowy i nie umarłeś. Ani wtedy, ani wczoraj. Zasługujesz na wszystko co najlepsze - złapała jego dłonie. Czuła jak coś w jej żołądku sie zaciska. Widziała przerażenie i smutek w jego oczach. Nie chciała mu tego mówić. Nie chciała mu dawać do zrozumienia, że nie da sie tego naprawić. 
- Co teraz zamierzasz? Dalej będziesz podkopywać Syndykat? - musiał szybko zmienić temat. Nie mógł dalej tego analizować. Nie chciał sie rozpłakać przy niej. Przy kobiecie którą kochał. 
- Nie. Wynoszę sie z Nowego Jorku - oznajmiła spokojnie. Sama nie wiedziała czy robi dobrze. Ale zmiana musi przynieść jej coś dobrego. Musi chyba ruszyć z miejsca. 

Steve i Danny na jej widok uśmiechnęli sie szeroko. Wyszła ze szpitala i otarła twarz. Było to cięższe niż sie spodziewała. I to co powiedział jej kiedy wychodziła. 
- Wiesz, że będę o to walczył? O nas, o to co nas łączyło. Wierzę, że uda mi sie poskładać to wszystko w całość - nie umiała na to mu nic powiedzieć. Nie potrafiła opisać tego co w jej wnętrzu sie narodziło. Po prostu nachyliła sie nad nim, pocałowała i poprosiła żeby o siebie dbał. Teraz schodziła powoli do mężczyzn czekających na nią. Czekała ich długa podróż na Oahu. Zarówno McGarrett jak i Williams czuli, że teraz podjęli słuszną decyzję. Zaproponowanie Elsee współpracy musiało uzupełnić ich zespół. Może i same przygotowania do akcji nie wzbudzały zachwytu ale to jak załatwiła Coldera dziwiło ich mimo analizowania tego cały czas. I kiedy zaproponowali jej współpracę zgodziła sie niemalże od razu. Bo już wszyscy wiedzieli, że jej partner nie wróci do pracy w agencji. Oboje byli chyba zmęczeni tą nagonką, walką. Przecież sprawę życia mieli za sobą. A Syndykat? Elsee znalazła godne zastępstwo za siebie. Agentka Suarez obiecała zająć sie tą sprawą od A do Z i doprowadzić do upadku całej organizacji. 
- Na pewno jesteś gotowa? - Danny spojrzał na nią 
- Bardziej nie będę - skinęła głową  i odwróciła sie w kierunku szpitala. Spojrzała na miasto. Spędziła tu połowę swojego życia. Musiała zmienić środowisko. Musiała odetchnąć świeżym powietrzem. I chciała sie przekonać, że Hawaje mimo wszystko będą mogłby być jej rajem na ziemii a nie piekłem. 

Voight spojrzał zdezorientowany na Jay'a, który siedział naprzeciw niego w biurze na posterunku dwudziestym pierwszym. Wrócili do Chicago tydzień temu. Jay czuł sie już o wiele lepiej. Przez ten cały tydzień miał dużo czasu na wymyślenie planu działania. Nie zamierzał odpuścić. Chciał dotrzymać jej danego słowa. Długo też zbierał sie na rozmowę z sierżantem. I widząc jego minę zrozumiał, że jego obawy były słuszne. Widział niezadowolenie na twarzy Hank'a. Jay przecież wiedział doskonale ile Voight dla niego zrobił. Nie tylko z Elsee ale w całej jego karierze. Był dla niego jak ojciec. I Jay postanowił być z nim szczery. Ale drżącą ręką położył przed nim podanie o przeniesienie. Spojrzał na detektywa i poczuł dziwny smutek. Kolejna ważna postać wydziału odchodzi. Najpierw Erin, teraz on. 
- Dlaczego? 
- Chodzi o Elsee. Chcę o to walczyć. A będąc tutaj bedzie to utrudnione - wyjaśnił szczerze. Hank westchnął. Wiedział, że szatyn i tak postawi na swoim. Lepiej zrobić to po dobroci. 
- Rozmawiałeś z nią w ogóle?
- Nie. Nie mówiłem jej o tym - wyjaśnił. Nawet nie próbował sie z nią skontaktować. Nie chciał jej nic mówić. Przełknął ślinę obserwując Hank'a w skupieniu. 
- Wiesz, że nie mogę ci zabronić. Chociaż jest mi to nie na rękę - złapał za pióro i złożył zamaszysty podpis. Jay podniósł sie kiedy zrobił to Hank. Poczuł jak sierżant przytula go do siebie po ojcowsku. Coś zakuło jego serce. 
- Nie zapomnij o nas - poprosił Voight czując jak coś drapie go w gardle. Szatyn odsunął sie od sierżanta.
- Nie zdarzy sie to. Za dużo wam zawdzięczam - oznajmił cicho. Czuł, że opuszczanie Chicago zostawi jakąś pustkę w jego wnętrzu. Ale najważniejsza była Els mimo wszystko. Bo to ona sprawiała, że zawsze dla niego świeciło słońce. 




-------------------------------------------------

Tadam! I tak o to docieramy do końca AGAIN

Dziękuje Wam, że wytrwaliście ze mną do końca. Nawet kiedy ja w pewnym momencie straciłam pomysł na to opowiadanie.

Nie wiem czy takie zakończenie każdego z Was usatysfakcjonuje. Nie będę dorzucać rzadnych bonus tracków. Koniec tej historii może dopowiedzieć sobie każde z Was osobno. 

Dziękuje za każdy komentarz, gwiazdkę, odsłonę

Zapraszam Was na kolejne FF o Chicago Fire i poruczniku Severide. Wiem że przez Beeride bardzo wysoko sobie postawiłam poprzeczkę sale mam nadzieję, że "Za karę" też przypadnie Wam do gustu.

https://my.w.tt/n9uQldbxi5

xoxoxoxoxoxoxoxoxox
ko_ko_ryczka

AGAIN [ CHICAGO PD] || ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz