Part 9

362 20 13
                                    

Wiatr smagał jego twarz i plecy kiedy leżał na dachu. Przez celownik broni obserwował plac. Szukał spokojnie mężczyzny, na którego polowali. Głos Hanka brzmiał w jego głowie. Zmrużył oko a drugie przyłożył do okularu. Widział ludzi spacerujących wśród sklepów. Dostrzegł nagle Jimmy'ego Coldera. To po niego tutaj przyjechali. Voight miał w nosie zalecenia ATF. Colder musi odpowiedzieć za swoje czyny. Wszyscy podzielali decyzję sierżanta. Na szczęście dzisiaj nie padało. Wiał tylko chłodny wiatr. Chicago było czasami niewdzięczne.
- Jay na moje hasło. Pamiętaj, ma przeżyć - Hank Voight siedział przy stoliku w kawiarni naprzeciwko miejsca w którym znajdował się Halstead. Wyczuwał doskonale nerwową atmosferę w swoim wydziale. Wiedział czym było to spowodowane. Ale on sam uważał, że prywatna przeszłość jest mało istotna w pracy. I tego wymagał od swojego zespołu. Owszem, Jay zrobił coś niezrozumiałego. Hank słysząc nazwisko Elsee był także zaskoczony. Musiał zapytać o to.
-Halstead? Jesteś spokrewniona z Jay'em Halstead'em?
- Tak. Jest moim zaginionym mężem. Znał go pan? - widział cień zainteresowania w jej szarych oczach.
- Jay Halstead pracuje na tym wydziale - po tych słowach Elsee po prostu usiadła. W jej oczach widział mieszankę niedowierzania i przerażenia. I to dało mu do myślenia. Ale kiedy zobaczył tę dwójkę razem, i to jak na siebie zareagowali, wiedział. Wiedział, że między nimi coś się stało złego. Widział, że ta dwójka dalej coś do siebie czuła. Obserwował bladego Jay'a w skupieniu. A jej spojrzenie, jej mina...Wyglądała jak wykuta z marmuru. Nie pokazała żadnych uczuć. Ale jej oczy ukazywały to co działo się w jej wnętrzu. Przez cały tydzień nic się nie zmieniło. Oprócz dziwnej atmosfery na wydziale. Każdy z nich potępiał zachowanie Halstead'a. Ale na dobrą sprawę czy ktoś wiedział tak naprawdę co się stało między nimi? Nikt nie wiedział tego co Elsee i Jay. Nie znali ich historii. Odwrócił wzrok. Ekipa utrzymania zieleni złożona z Kim, Rojas i Hailey kręciła się dookoła. Adam podawał właśnie kawę kolejnej osobie w kawiarni. A Atwater był w samochodzie niedaleko. Nie wzbudzali podejrzeń.

Siedzieli i uzupełniali raporty. Colder ponownie rozpłynął się w powietrzu. Elsee martwiła się tym, że wyjechał z Chicago. I jest gdzieś w świecie. A to oznaczało, że wrócą do Nowego Jorku bez niczego. Przez ostatnie dwa tygodnie pobytu tutaj bardzo polubiła zarówno Veronice jak i OA. Mężczyzna był ogromnym wulkanem dobrego humoru. Nie pozwalał się nikomu smucić zbyt długo w jego towarzystwie. Nawet myśl o Jay'u w jego towarzystwie zupełnie umarła. Była gdzieś z tyłu głowy. Ale przecież miała plan działania. Wiedziała co powinna zrobić. A to sprawiało, że jej głowa i jej uczucia były o wiele spokojniejsze. Przerzucali kartki między sobą. Podnieśli wzrok wszyscy kiedy do pokoju wkroczyła Jen. Oparła się o drzwi.
-Wywiad z dwudziestego pierwszego właśnie dopadł Coldera. Postrzelono go i wiozą go do Chicago Med - na te słowa wszyscy poczuli jak ogarnęła ich wściekłość. I niedowierzanie. Chris i Elsee spojrzeli na siebie zaskoczeni. Po chwili odwrócili wzrok do swoich gospodarzy. Zarówno Veronica jak i Omar byli równie zaskoczeni co oni. Zerwali się z miejsc i łapiąc za swoje marynarki, broń, płaszcze skierowali do wyjścia. Wszyscy oglądali się za nimi. Dawno nikt tymi korytarzykami nie biegał. Wylecieli na podziemny parking do samochodów. Spakowali się w jeden. OA z piskiem opon i w otoczce dymu wyjechał na ulicę. Włączył syreny i światła i pędził w kierunku centrum.

Odwrócili się w kierunku pisku opon. Służbowy Cadillac należący do ATF zatrzymał się ostro między innymi radiowozami. Hank wsunął ręce pod kamizelkę i odwrócił się w ich kierunku. Nie zrobił nic złego. Zamknął po prostu faceta.
- Halstead, Upton jedźcie do szpitala i sprawdźcie co z Colderem - mruknął. Nie chciał trzymać Jay'a i Elsee blisko siebie. Jednak teraz widział jej pochmurne spojrzenie. Nie tylko jej. Cała czwórka kierowała się w ich kierunku. Minęli policjantów. Kątem oka dostrzegł jak Jay i Hailey odjeżdżają. Halstead chyba też nie był chętny tu zostawać. To Hank musi na siebie wziąć cały ciężar konsekwencji. On był głównodowodzącym. On decydował co mają robić ci ludzie. I to on będzie zbierał baty za wszystkie niepowodzenia.
- Sierżancie! - Elsee stanęła naprzeciw niego - Może pan wytłumaczyć co się tutaj stało? - zatrzymała się kilka kroków przed nim i ściągnęła brwi. Wyprostowała się krzyżując ręce na swoich piersiach. Wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę. Kiedy była zła wyglądała jak demon. Jej oczy były ciemne i z wyrazem odrazy wpatrywały się w otoczenie.
- Colder wypłynął. Zajeliśmy się nim - wyjaśnił spokojnie. Nikt go nie przerażał. Ale dzisiaj było inaczej. Gromy które ciskała wzrokiem Elsee, trochę go zaniepokoiły.
- Miał pan i pański zespół zostawić go w spokoju
- Facet zastrzelił trzy osoby w biały dzień. Jak ma mu to ujść na sucho?! - sam czuł rosnącą frustrację.
- Kto do niego strzelał? Proszę podać nazwisko. Zostanie pociągnięty do odpowiedzialności! - Elsee dawno nie była tak wściekła. Zaciskała palce na swoich ramionach. Hank Voight wpatrywał się w nią
- Ja biorę odpowiedzialność za to. To ja im kazałem
- Świetnie - tupnęła nogą -Sierżancie, ma sierżant kłopoty - dodała. Z wściekłą Elsee lepiej nie było dyskutować. A Hank Voight wiedział, że ze wściekłą kobietą nie warto dyskutować. Wpatrywał się w Elsee w skupieniu. Historia jej i Jay'a musiała być bardzo emocjonująca. Nie umiał się na nią wściekać. Nie umiał odpowiadać jej złośliwie. Owszem nie robił sobie nic z tego, że złamał zalecenia ATF. Ale Colder zagrażał jego miastu. I on o tym wiedział. A każdy kto zagrażał jego miastu musiał ponieść karę.

Weszli do biura ATF po kilku godzinach. Po rozmowie z Voight'em pojechali do szpitala. Musieli dowiedzieć się co z Colderem. Policja na ich widok odpuściła sobie debaty. Przyglądali się im w skupieniu jak rozmawiali z doktorem Rhodes. Ten zapewnił ich, że Colder przeżyje. Teraz wchodzili do swojego biura i zastanawiali się co z tym powinni zrobić. Byli dosyć blisko by ruszyć za Colderem. Odrzuciła marynarkę na wolne krzesło i opadła na kolejne. Mebel ugiął się pod jej ciężarem. Dotknęła swojej twarzy i zaczęła kręcić się w kółko. Była tak blisko by ruszyć z kopyta w sprawie nad którą pracuje ponad pół roku. Nie wiedziała dlaczego jej nad tym zależało. Swoją sprawę życia ma już za sobą. Słyszała kroki w swoim otoczeniu. Bujała się na krześle
- Mam! - poderwała się. Po kwadransie w ciszy w końcu coś naszkicowało jej cały plan. Spojrzeli na nią. Zaczęła podskakiwać dookoła ciesząc się jak dziecko. Chris zaśmiał się pod nosem. Właśnie takiej Elsee mu brakowało. Kiedy przyleciała do Chicago widział jak spięta się zrobiła. A w Nowym Jorku była właśnie taka jak w tej chwili. Rzeczowa, skrupulatna i przede wszystkim skupiona.

Jay podniósł głowę kiedy Hank podał mu szklankę. Szatyn odpowiedział uśmiechem. Nie miał pojęcia co chciał od niego sierżant. Od tygodnia tylko on w sumie z nim rozmawia normalnie. Wszyscy go ignorują. Jakby chcieli go ukarać za to, czego się dowiedzieli. Widział spojrzenie Kim, Vanessy i Hailey. Obserwował sierżanta jak usiadł w fotelu naprzeciwko kanapy. Zacisnął palce na szklance i wpatrywał się w płyn. Błyszczał bursztynowo pod wpływem światła z lamp.
- To jaka jest wasza historia? - Hank spojrzał na niego. Widział, że szatyn kuli się lekko. Podniósł wzrok.
- Zła - mruknął - Od momentu w którym nie wróciłem z misji. Wtedy zaczęliśmy się od siebie oddalać, ja obarczałem ją winą za wszystko co się ze mną działo. Ona była pierwsza na linii ognia. Na prawdę nigdy nie chciałem zrobić jej krzywdy - oznajmił
- Zacznij od początku- poprosił - Jej pojawienie się zaskoczyło mnie również. Nie spodziewałem się, że możesz...
- Wiem, że to zepsułem - przerwał mu - Nawet nie zepsułem. Ja to uśmierciłem. Jedenaście lat temu wyszedłem z domu, kiedy spała i już nie wróciłem. Ale nie widziałem innego wyjścia. Mogłem się zabić, bo o tym też myślałem. Ale wolałem od niej uciec. Wziąłem kilka rzeczy i... Tamtej nocy poczułem jak coś pęka we mnie na pół. Kiedy patrzyłem na nią jak śpi jeszcze się wahałem. Jednak wiedziałem, że nie mogę przy niej zostać. Do tej pory były to prztyczki słowne. Tego wieczora kiedy ona znowu próbowała wyciągnąć do mnie dłoń chyba ją uderzyłem. Zacisnąłem palce na jej ramieniu tak mocno, że momentalnie został po tym ślad. I to była ta granica. Byłem dla niej zbyt dużym zagrożeniem. Nie panowałem nad sobą. I Elsee była jedyną osobą na której mi zależało. Tak naprawdę zależało. Musiałem uciec, musiałem ją ochronić tym, że odejdę od niej

AGAIN [ CHICAGO PD] || ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now