Part 3

512 24 98
                                    

Wreszcie miała okazję zapoznać się ze wszystkimi notatkami jakie miało biuro w Chicago na temat całej szajki. Przerzucała kolejną kartkę kiedy poczuła jak zapiekł ją kark. Wyprostowała się. Zaskoczona odkryła, że było już ciemno. Spojrzała na zegarek, który miała na nadgarstku. Kwadrans przed dwudziestą drugą. No tak długo w pracy jeszcze nie siedziała. Wsunęła pustą kartkę w miejsce gdzie kończyła czytać. Wielkie wejście zaplanowała sobie na jutro. Jutro przeprowadzi oficjalną odprawę. Dzisiaj była chyba już zmęczona po tym jak wysiadła z samolotu. Odwróciła się do okna. Wpatrywała się w otulone mrokiem miasto. Lampy, reklamy i światła aut czy mieszkań skutecznie rozpraszały cały mrok. Odwróciła wzrok do drzwi kiedy ktoś wszedł do środka. Kobieta sprzątająca zwątpiła widząc ją.
- Nie, nie. Proszę sobie nie przeszkadzać. Już wychodzę – złapała za swoją marynarkę i torbę.
- Nie widziałam pani tutaj wcześniej – kobieta wsunęła do środka cały wózek.
- Przyleciałam z Nowego Jorku pomóc z jedną ze spraw – wyjaśniła zbierając wszystkie dokumenty. Wsunęła je do szafy i zamknęła na klucz kodowy, który dostała od Veronici.
- Wsparcie?
- Tak. Zdecydowanie – odwróciła się do niej. Kobieta obdarzyła ją szerokim i ciepłym uśmiechem. Jak przez mgłę pamiętała, że jej mama uśmiechała się do niej tak samo. Miała sześć lat kiedy jej rodzice zginęli w wypadku. Nie mieli żadnej rodziny, która mogła się nią zająć. Więc trafiła do domu dziecka. Dla tak małej dziewczynki to był ogromny szok. Pamięta, że podrzucili ją do sąsiadki i pojechali odebrać dla niej prezent. Mały wisiorek z wizerunkiem świętej Felicyty, patronki kobiet był jedyną pamiątką po jej rodzicach. Miała go do dzisiaj. To dawało jej dziwną siłę. Nie umiała tego nazwać. Nie była tak okropnie wierząca jak jej rodzice. Po ich śmierci straciła wiarę w to, że ktoś nad nimi jest. Wierzyła, że ich życiem rządzi los. To ten złośnik czasami kładzie im przeszkody pod nogi. A Elsee była niezniszczalna. Nawet zniknięcie jej męża nie sprawiło, że pękła tak by się nie móc skleić z powrotem. I to utwierdziło ją w przekonaniu, że jest niezniszczalna.
- Jeśli jest pani głodna, na rogu Churchil i Pięćdziesiątej jest świetna knajpka z cudowną atmosferą – rzuciła
- Oma's Dinner dalej funkcjonuje? - rzuciła zaskoczona – Wychowałam się w Chicago. Kilka lat temu przeniosłam się do Nowego Jorku – wyjaśniła widząc zdziwienie na twarzy kobiety. Nie mówiła, że Chicago jest złe. Po prostu wyjechała z niego z miłości. Miłości do mężczyzny. Teraz, po tym czasie wiedziała doskonale, że było to okropnie głupie. Szczeniackie. Niemądre. Ale to właśnie ten człowiek i to uczucie sprawili,  że w jej życiu znowu zaświeciło słońce. To właśnie ten człowiek sprawiał, że każdego dnia uśmiechała się. To ten człowiek sprawiał, że nie bała się zmian. To nie było głupie. To uczucie nie było głupie. To uczucie, które napędzało każdego człowieka. To uczucie dla którego ludzie żyją. To uczucie było proste i piękne przez tą prostotę.
- Spokojnego wieczoru – minęła kobietę. Właśnie tego się obawiała, że wszystko wróci. Noc będzie dla niej najcięższa. W takim miejscu zwłaszcza. Założyła marynarkę na siebie. Z wieszaka złapała za kurtkę i wsunęła ją na swoje ramiona. Powinna pojechać do hotelu. Napić się drinka i odpocząć.

Bar hotelowy był dosyć zatłoczony. Hotel Vendetta nie był może szczytem luksusu, ale trzy gwiazdki były dla niego zasłużone. Siedziała przy kontuarze wpatrując się w szklankę Old Crow. Jej ulubiony burbon na spokojny wieczór. Ściągnęła brwi przyglądając się ludziom dookoła niej. Biznesmeni, turyści, zakochani i panie do towarzystwa. Czyli nie było tu nic nowego. Zacisnęła palce na szklance i obróciła się w głąb sali. Ślizgała się wzrokiem po ludziach. To lubiła. Obserwować otoczenie. Czytać z twarzy ludzi. Zatrzymała wzrok na Afroamerykanie, który siedział po jej lewej stronie. Nie był wyluzowany. Można powiedzieć, że na kogoś czekał. Albo kogoś szukał. Obok niego stała szklanka z piwem. Napój musiał stać dosyć długo obok niego. O tym świadczył brak piany na górze. Uniosła brew przesuwając wzrok dalej. Blondynka i latynoska siedzące przy kawie, po drugiej stronie sali, również wyglądały na zajęte bardziej otoczeniem niż rozmową. Zaśmiała się pod nosem. Policja na obserwacji. Ale nie interesowało jej to. Przyjechała tu w innej sprawie. Nie zacieśniała więzi z policjantami nawet w Nowym Jorku. Wypiła resztę alkoholu i odstawiła szklankę na blat. Skinęła do barmana i zsunęła się z krzesełka. Poprawiła koszulkę kierując się do wyjścia. Minęła wszystkich i znalazła się w ogromnym lobby. Nie zwracała uwagi na innych. Wsunęła na siebie kurtkę i wyszła przed hotel. Chciała chyba złapać ostatni świeży powiew nim zniknie w swoim pokoju.

Wpatrywał się w kobietę, która wyszła przed hotel. Vendetta był hotelem gdzie często dochodziło do ważnych, przestępczych spotkań. Pracując nad sprawą włamań znaleźli się tutaj. Musieli tylko potwierdzić wymianę. On został na zewnątrz. W drugim aucie był Adam. A teraz skupił wzrok na osobie, która pojawiła się w drzwiach. Jasne światło z lampy nad wejściem pozwoliło mu dostrzec jej twarz. Zrobiło mu się słabo. Była ostatnią osobą, którą spodziewał się poznać. Wszystko nagle do niego wróciło. Ostatnie dziesięć lat jakby wyparowało. Osunął się na fotelu. Przyłożył dłoń do twarzy. Oczywiście, że znał kobietę, która wyszła na chodnik. Przemaszerowała powoli w lewo odchodząc od niego. Ale gdy odwróciła się w jego kierunku i wróciła do miejsca w którym się pojawiła, miał wrażenie że zaraz zwymiotuje.

Kiedy weszła do ogromnej sali wszyscy zamilkli. Musiała przyznać, że wyspała się. Drink wieczorem pozwolił jej wyłączyć wszystkie emocje. Była spokojna. Uśmiechnęła się szeroko na widok zebranych. Przemawianie nie  sprawiało jej problemu. Mówienie do ludzi było dla niej czymś nawet miłym i przyjemnym. Przed spotkaniem dokończyła zapoznawać się z notatkami.
- Veronica mówiła coś o ruchach w aktach Coldera – jeden z agentów spojrzał na jej towarzyszkę. Szatynka uśmiechnęła się szeroko.
- Tak. Vanessa Rojas prosiła o odtajnienie wpisów o żonie Coldera – Veronica wyprostowała się. Elsee odwróciła wzrok na nią.
- A kim jest Vanessa Rojas?
-Agentka, która przeszła do wywiadu na dwudziestym pierwszym posterunku – wyjaśnił OA. Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.

Trudy Platt wyprostowała się widząc dwie kobiety i mężczyznę wchodzącego na posterunek 21. Widziała ich strój i wiedziała, że to oznacza kłopoty. Odłożyła czasopismo na bok. Uśmiechnęła się. Nie znosiła agentów jakiejkolwiek agencji rządowej. Byli dla niej jak wrzody na tyłku. Czepiali się absolutnie wszystkiego.
- Dzień dobry. Agentka Suarez z ATF – położyła przed nią legitymację – Czy możemy porozmawiać z sierżantem Voight'em? - spojrzała na nią. Trudy odwróciła wzrok na mężczyznę i brunetkę. Pokazali jej legitymacje. ATF nie było tragedią. Najgorsze było FBI albo, nie daj Boże, CIA. Ci ostatni to pasożyt.

W biurze sierżanta dostrzegł trzy osoby. Dwie kobiety i mężczyznę. Wrócili z nalotu. Na posterunku był tylko Voight. Kiedy Hank ich dostrzegł wskazał ręką na drzwi. Jego goście odwrócili się w ich kierunku. Poczuł jak grunt osuwa mu się spod nóg. Brunetka dostrzegła go. Ale jej twarz nie zmieniła wyrazu. Wpatrywała się w Jay'a ze spokojem. Więc to się z nią stało? Oparł się o biurko.
- Jay, wszystko w porządku? - Kevin złapał go pod ramię. Pomógł mu utrzymać równowagę.
-Słuchajcie to agenci ATF. Suarez, Halstead i Zidan – słysząc drugie nazwisko wyprostowali się. Spojrzeli na szatyna, który usiadł na krześle. Veronica i OA zupełnie nie wiedzieli o co chodzi. Wpatrywali się w Elsee, która trzymała ręce wciśnięte w kieszenie kurtki. Wyglądała na spokojną. Ale w środku już rozpadła się na małe kawałki. Chciało się jej wymiotować. Od momentu gdy sierżant Voight zadał to jedno pytanie, słysząc jej nazwisko. Widząc Jay'a całego i zdrowego sprawiło, że coś w niej pękło.
- Halstead? - Hailey uniosła brew – Jesteś siostrą Jay'a? - wskazała ruchem głowy na szatyna, który siedział na krześle.
- Nie. Jestem jego żoną – oznajmiła spokojnie a wszyscy wytrzeszczyli oczy. Stała przed nimi wyprostowana. Chociaż w środku właśnie wrzeszczała. Wrzeszczała ze złości. Była wściekła. Przeszła dwa załamania nerwowe. Pierwsze po jego zniknięciu a drugie gdy policja uznała go za zmarłego. A on sobie najzwyczajniej wrócił do Chicago i żył sobie jak gdyby nigdy nic. Jakby zapomniał o tym istotnym szczególe jakim jest małżeństwo. Widziała również, że radził sobie całkiem przyzwoicie. Co nie zmieniało oczywiście tego, że była na niego wściekła. Chciała rozpłakać się tutaj. Ale musiała wytrzymać. Jeśli wyjdzie stąd będzie mogła wrzeszczeć do woli. Pójdzie na siłownie po powrocie do biura i tam wyrzuci z siebie całą frustrację. Czuła jak drżą jej ręce i jak nogi jej miękną. 

----------------
Ktoś się spodziewał? :D

AGAIN [ CHICAGO PD] || ZAKOŃCZONEOnde as histórias ganham vida. Descobre agora