Part 7

403 20 7
                                    

Wpatrywała się w niego z mieszanką przerażenia i złości. Zaciskała palce na drzwiach aż jej knykcie robiły się białe. Łzy zalały jej oczy. Oczywiście, że nadal go kochała. Był jej mężem. Nie wyobrażała sobie kogoś innego na tym miejscu. Tylko on ją rozumiał podświadomie, tylko on sprawiał, że czuła się bezpiecznie. To przy nim czuła się jakby mogła władać całym światem. A on ją po prostu porzucił. Tak bez słowa. Bez wyjaśnienia. I przez dziesięć lat nie dawał żadnego znaku życia.Wpatrywała się w niego czując rosnącą wściekłość.
– Nie mamy o czym – warknęła. Kiedy próbowała zamknąć drzwi wyciągnął rękę i skutecznie jej to uniemożliwił. Wszedł do środka. Szybko cofnęła się w głąb pokoju. Zupełnie jakby się go bała. Zupełnie jakby była przerażona, że są razem w takim pomieszczeniu. Grymas smutku przekreślił jego twarz.
– Mamy – zamknął za sobą drzwi. Oparł się o nie i czekał. Czekał na to co zrobi. Widział w jej oczach łzy, złość, przerażenie. I wiedział, że to wszystko jest przez niego. Czuł wyrzuty sumienia. Kochał ją do szaleństwa. Nie chciał jej krzywdzić ale jednak wywinął jej taki numer. Przez całą dekadę nie wrócił do Nowego Jorku. Z początku nie chciał. Wmawiał sobie, że teraz jest jej lepiej. Pozbyła się zbędnego balastu czyli jego. A potem już nie mógł. Nie miał w sobie tyle odwagi, żeby stanąć przed nią i się wytłumaczyć. Nie wiedział co mógłby jej powiedzieć. Nauczył się to zagłuszać. Jednak kiedy zobaczył ją na posterunku zrozumiał, że był idiotą. Wróciły wszystkie uczucia, które do niej żywił. Wszystko do niego wróciło. I ostro zdzieliło go w głowę. Złapał jej dłoń i spojrzał na jej palce. Obrączka z białego złota dalej świeciła się na jej palcu. Jego leżała obok odznaczenia. W tym samym pudełku. Jego dotyk ją osłabiał. Jego ciepła skóra spowodowała, że skuliła się nieznacznie. Szarpnęła agresywnie swoją ręką. Spojrzał na nią. Ogromne łzy spływały po jej twarzy. Zacisnęła palce w pięść i próbowała go uderzyć. Uchylił się łapiąc ją za nadgarstek. Nie chciał jej zrobić krzywdy. Nie był już tym Jay'em, który nie mógł się odnaleźć po powrocie z Afganistanu. Nie był już nawet tym samym Jay'em, który przeprowadził się z Chicago do Nowego Jorku żeby wstąpić do armii. Był mieszanką tych dwóch mężczyzn. Ale najważniejsze – był dalej szaleńczo w niej zakochany. To się nie zmieniło. Elsee dalej budziła w nim najwspanialsze uczucia. I teraz był tego pewien. Patrząc w jej szare oczy i widząc pasma czarnych włosów okalające jej okrągłą, piękną twarz.
- Jay... - zaczęła ale głos uwiązł w jej gardle. Cofnęła swoją dłoń i nerwowo zaczęła masować swój nadgarstek. Jakby znowu zrobił jej krzywdę. Był zdeterminowany. Musiał z nią porozmawiać. Chciał jej wszystko wyjaśnić.
-Frozen, pozwól mi ...
-Nie mów tak do mnie! - krzyknęła wybuchając – Nie masz prawa tak do mnie mówić! - spojrzała na niego z wściekłością. Ciężkie łzy spływały po jej twarzy. Przycisnęła dłonie do swojej twarzy i odwróciła się w kierunku okna. Widział jak drżały jej ramiona. Szlochała cicho wciskając dłonie w swoją twarz.
- Elsee...
- Jay, przestań – jęknęła – Zmieniłeś moje życie w piekło. Dziesięć lat temu gdy wyszedłeś w nocy i zapadłeś się pod ziemię. Wtedy wszystko postawiłam na szali. Łącznie z karierą w ATF. Porzuciłeś mnie. Zostawiłeś. Policja uznała cie za kogoś, kto nie żyje. Co rok w dniu naszego ślubu chodzę na twój grób. I co mi powiesz teraz? Żyjesz sobie tutaj, całkiem nieźle sobie radzisz. Jesteś żywy, realny. Nie umarłeś. Po prostu mnie porzuciłeś. Nawet nie chcę wiedzieć dlaczego. Już wystarczy mi załamań, problemów – odwróciła się w jego kierunku. Skulił się słysząc jej oskarżycielski ton.
-Pochowałam mojego Jay'a sześć lat temu. I naprawdę chciałabym żeby tak zostało – spojrzała na niego wściekła. Poczuł łzy wswoich oczach. Nie dziwił się jej. Sam nie wiedział czego się spodziewał. Nie wiedział na co liczył. Że rzuci się na niego i zawiśnie na jego szyi ze szczęścia?! Że wtuli się w niego mocno i powie, że się cieszy?
- Na co liczyłeś Jay? Huh? - to pytanie w jego głowie ciągle się przewijało.
- Elsee, nie chciałem cie ranić. Wiedziałem co ci robiłem. W mojej głowie były dwie osoby. Jedna z nich wiedziała, że ta druga robi wszystkim których kocham ogromną krzywdę. Nie panowałem nad sobą. Nie panowałem nad tym co mówiłem. Jakbym stał z boku. Nie chciałem widzieć w twoich oczach przerażenia. Nie zasługiwałaś na takie traktowanie. Dlatego wtedy się spakowałem. Nie zasługiwałem na ciebie, na to co robiłaś dla mnie. Zwłaszcza kiedy traktowałem cie jak wroga numer jeden. Nie chciałem od ciebie odchodzić ale...
- Przestań chrzanić – pokręciła głową. Patrzyła na niego i czuła jak rośnie w niej żal. Patrzyła na niego i to co do niego czuła, raniło ją. Przez ten cały czas nawet nie zmniejszyła się jej miłość do niego.
- Taka była prawda, możesz mi nie wierzyć – pokręcił głową. Czuł jak głos mu się załamuje. Widział jej łzy i czuł się jak najgorszy człowiek na świecie. Kobieta, którą kochał, płakała przez niego. Jest idiotą. Jest przegrywem. To co jej zrobił. To jak ją potraktował. Zgnije za to w piekle. Wiedział o tym. I nie liczył nawet, że mu wybaczy.
- Bo ci nie wierzę. Nie zwracałeś uwagi na to co mówiłeś, miałeś gdzieś wszystkie przykre słowa które mówiłeś. W dupie miałeś za każdym razem rękę, którą do ciebie wyciągałam. A ja nie mogłam patrzeć na ciebie, na to jak cierpisz. Ale ty zachowywałeś się tak jakby wszystko co się działo było winą moją, Willa i twoich rodziców. Przede wszystkim moją. W końcu Will zajął się swoją kliniką. Na mnie wszystko spadło. To ja nie spałam po nocach bo się zamartwiałam. To ja znosiłam w ciszy wszystkie razy jakimi mnie obdarowywałeś. Zmieniłeś moje życie w piekiełko. Ale prawdziwe piekło zrobiłeś z niego, kiedy wyszedłeś w nocy. Nie myślałeś nad tym, co się ze mną stanie – wytarła twarz. Patrzyła na niego. Jego delikatna twarz przekrzywiona była grymasem bólu. Zdawał sobie sprawę z tego, że miała rację. Ona to widziała. Ale nie chciała mu popuścić. Chciała zrobić wszystko by cierpiał tak jak ona. Żeby poczuł jej ból, poczuł jej zagubienie. By szaleństwo, które wtedy w niej gościło weszło teraz w niego. Żeby był taki jak ona. Chciała się na nim zemścić. Nic innego w jej sercu nie gościło prócz chęci zemsty. Patrzyła w jego oczy i znowu tonęła w ich zieleni. Znowu odkrywała urocze piegi na jego nosie. Odświeżała sobie w myśli wspomnienia o jego kwadratowej szczęce. Kochała go. Dlaczego to tak boli? Obserwował ją jak przeszła do łóżka i usiadła. Dalej płakała. Dalej czuł się jak śmieć. Nie wiedział po co tu przyszedł.
- Miałaś rację – oznajmił nagle – Poszedłem na terapię. Wiesz dopiero kiedy poczułem się lepiej zrozumiałem, że miałaś rację. Wiem, że to skopałem. Zniszczyłem ci życie. I sam nie wiem dlaczego tutaj przyszedłem. Chciałem cie zobaczyć, przeprosić cie. Nie zasługiwałem na ciebie nigdy. Zniszczyłem ci życie – dodał i nacisnął klamkę. Otworzył drzwi. Wpatrywała się w niego bez żadnego wyrazu. Była zbyt oszołomiona. Zranił niewyobrażalnie jedyną kobietę, którą kochał. Elsee przecież chciała wyciągnąć go z dna. A on jak mały, rozkapryszony chłopiec tego nie chciał. Uważał ją za wroga.
- Zniszczyłeś mi życie, masz rację. Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że w pewien sposób pogodziłam się z twoją śmiercią. Że nie zobaczę cię już więcej. Przełknęłam to mozolnie. Znalazłam sobie jakieś wyjaśnienie całej sytuacji. A ty... - zamilkła – A ty żyjesz, wyglądasz świetnie. I nie wiem co w mojej głowie się dzieje. Szaleje. Mam czasami wrażenie, że to sen. Widzę człowieka, którego kocham i który mnie zostawił na żywo. I nie wiem co powinnam zrobić. - podniosła głowę i spojrzała na niego. Odwrócił się do niej cały. Zaciskał palce na klamce i patrzył na nią. Jej łzy, raniły go głęboko. Czuł jak poczucie winy wżera się w niego agresywnie i wysysa całą chęć do życia z niego.
- Kocham cię, Jay. Ale też cie nienawidzę. Boże jak ja cie nienawidzę – nowa fala łez wylała się na jej poliki. Coś zgniotło i złamało jego serce. Otarła je dłońmi i spuściła wzrok. Nie wiedziała co powinna zrobić. Nie chciała na niego patrzeć. Ale z drugiej strony chciała, jak kiedyś, wtulić się w niego i zapomnieć o problemach. Chciała go rozszarpać na strzępy. Chciała wdychać zapach jego skóry. Czuła jak wariuje. Czuła jak ogarnia ją obłęd. Kręciła głową przyciskając do niej swoje dłonie. Obserwował ją w skupieniu. Widział jej powiększone źrenice i rosnące przerażenie. Zawahał się przez chwilę. Wyszedł na korytarz. Nie mógł jej męczyć. Nie chciał jej sprawiać więcej bólu. Kochał ją. Ale nie chciał żeby coś jej się stało. Stał na korytarzu hotelowym, panując nad swoimi łzami. Bo odkrył z przerażeniem, że wiedział na co liczył. Liczył, że mu wybaczy. Że da mu drugą szansę. Bo kochał ją do szaleństwa. Ale ona nie chciała z nim nawet rozmawiać. Wsunął ręce do kieszeni. Zrobił krok w kierunku windy. Czego się spodziewał? To co zrobił było niewybaczalne. Było największym błędem jaki popełnił. I to błędem, którego nie da się naprawić. I to błędem, który... Zacisnął zęby. Skopał to. Zepsuł jedyną pozytywną rzecz w jego życiu. 

AGAIN [ CHICAGO PD] || ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now