Part 6

417 18 2
                                    

Niechętnie podniósł się z kanapy. Ktoś dobijał się do drzwi od jego mieszkania. Czuł się oszołomiony. Widok Elsee... Wiedział doskonale, że to skopał. Że zniszczył sobie i jej życie. Przede wszystkim jej. Wyszedł z mieszkania bez słowa, kiedy spała. To był ostatni jej obraz jaki zapamiętał w głowie. A potem już nie wracał do tego. Wiedział, że skrzywdził Elsee. Krzywdził ją od powrotu z tego przeklętego Afganistanu. Nie był odporny na wszystko co działo się na misji. Nie nadawał się do tego. Musiał to przełknąć. Ale tak trudno było mu wrócić do Stanów. Myślami był dalej na Bliskim Wschodzie. Nie rozumiał swojego szaleństwa. Nie rozumiał tego co się z nim działo. Nie rozumiał tego co miał w głowie. Wydawało mu się, że powrót do domu będzie zbawieniem. A był najgorszą katorgą. Nie potrafił zapanować nad tym co się z nim działo. Otworzył drzwi i spojrzał na swojego brata. Will wszedł do środka bez zaproszenia. Zamknął drzwi i odwrócił się w kierunku brata. To on powtarzał Jay'owi, że powinien wrócić do Elsee i wszystko jej wyjaśnić.
- Dzwonił do mnie Voight – zaczął odkładając kurtkę. Jay odwrócił się w kierunku kanapy i zajął na niej miejsce. Złapał za poduszkę i wsunął ją pod brodę.
- Elsee była na posterunku. Rozumiesz? Moja Elsee – rzucił szatyn wpatrując się w wyłączony telewizor.
- Jay, to nie jest twoja Elsee. Już nie jest – Will usiadł obok niego. Szatyn odwrócił wzrok na brata.
- Zjebałem to na całej linii. Wiem. Ale kiedy ją zobaczyłem – rzucił przerażony – To wszystko wróciło. Wszystko. Co było z nią związane – dodał cicho. Nie umiał tego nazwać. Ale widok Elsee, całej i zdrowiej go w pewien sposób uspokoił. W pewien sposób obudziło w nim te najlepsze uczucia. Ale wiedział też, że swoim zniknięciem zniszczył jej życie.

Spojrzała na niego zaskoczona kiedy wszedł do mieszkania z wielkim bukietem kwiatów.Uśmiechnął się szeroko do niej odkładając klucze na szafkę przy drzwiach.
- Coś nabroiłeś, że wracasz z kwiatami? - skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. Podniosła głowę, kiedy stanął naprzeciw niej. Objął ją w pasie przyciskając do siebie.
- Absolutnie nic. Po prostu dawno ci nie mówiłem jak bardzo cie kocham – cmoknął jej wargi. Mruknęła obejmując go za szyję. Oderwał się od jej ust czując zapachy z kuchni. Zaskoczony spojrzał na nią.
- A ty coś nabroiłaś, że gotujesz Fritange?
- Od razu nabroiłam – prychnęła – Lubię cie rozpieszczać, Halstead – cmoknęła jego wargi i odsunęła się niechętnie. Odwróciła się do kuchenki. Wpatrywał się w jej plecy i poczuł rosnącą dumę.
- Mhm... Rozpieszczać – złapał za jeden z kilku wazonów, które mieli w mieszkaniu. Złapał się dzisiaj na tym, że nie kupował jej kwiatów. Dawno już nie kupił jej żadnego bukietu. Uwielbiał widzieć wtedy jej roześmiane, szare oczy.
- Muszę o ciebie dbać, żebyś nie uciekł – oznajmiła spokojnie przekładając garnki po całej kuchence. Poczuła jak pocałował jej polik i otoczył swoimi ramionami.
- Nigdy od ciebie nie ucieknę. Za mocno cie kocham – oznajmił przytulając twarz do jej włosów. Roześmiała się cicho i odwróciła wzrok na niego. Uśmiechnął się do niej wsadzając kwiaty do wazonu.
- Jak było na szkoleniu? - spojrzała szybko do garnka. Słuchała jego głosu. Była z niego dumna, że udało mu się zaciągnąć do takiej jednostki jak Rangers. O tym właśnie marzył. O tym mówił. O tym myślał. To był jego cel. A ona była dumna, że udało mu się to.

Will pokręcił głową słuchając swojego brata. To była jedna, jedyna rzecz której doktor nie umiał wytłumaczyć i wybaczyć swojemu bratu. Elsee poświęciła całą swoją energię na dbanie o niego. Chciała ściągnąć z niego wszystkie demony wojny jakie widziała w nim kiedy wrócił do niej. Od razu przecież wyczuła, że z jej Jay'em działo się coś niedobrego. Wystarczyło jej jedno spojrzenie na szatyna. Kiedy czekała na niego na lotnisku. Jego uśmiech był dziwnie przygaszony. Jego spojrzenie miało w sobie dziwny cień. I to do Willa zadzwoniła pierwszego. Akurat sam zaczynał zadomawiać się w Nowym Jorku otwierając z kolegą prywatną klinikę. Musiał pomóc swojemu bratu. To on był jedynym sceptykiem w kwestii Jay'a i wojska. Ale odpuścił sobie. Wszyscy go wspierali w planach zaciągnięcia się do armii. Więc William zupełnie zrezygnował z pomysłu wybicia mu tego z głowy. A to sprawiło, że jego brat zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Teraz siedział obok niego i słuchał jak Jay nie wiedział co powinien zrobić. Nagle młodszy Halstead zerwał się z miejsca i złapał za kluczyki od auta.
- Co ty robisz?
- Jadę do niej – oznajmił – Chcę to z nią sobie wyjaśnić – spojrzał na brata.
- Jay, to nie jest dobry pomysł. Zniknąłeś z jej życia dziesięć lat temu. Uciekłeś pewnej nocy bez żadnego wyjaśnienia. Myślisz, że otworzy ci drzwi i pozwoli się wytłumaczyć?
- Najwyżej w pysk mi da. Ale chcę spróbować. Jestem jej to winny – otworzył drzwi. Był dziwnie zdeterminowany.

Zaskoczona wysunęła się spod kołdry i podeszła do drzwi. Nie spodziewała się żadnych gości. Po kolacji z Chrisem, Veronicą i OA postanowiła się położyć. Cały dzień dostarczył jej wielu emocji. Pulsowała jej głowa. Widok Jay'a dalej siedział w jej głowie. Kiedy myślała, że on nie żyje... To był absurd. Kiedy myślała, że straciła miłość swojego życia, on był w swoim rodzinnym mieście. Żył i miał się dobrze. Przynajmniej na takiego wyglądał. Oczywiście czas odcisnął na nim swoje piętno. Nie wiedziała tylko czy jest kimś zupełnie nowym. Czy jednak był tym samym Jay'em w którym się zakochała bez pamięci. Wsunęła na stopy, kapcie i skierowała do drzwi. Nie wiedziała czy nawet chce się tego dowiedzieć. Jedynie co chciała to zakończyć swoje małżeństwo. Chciała się w końcu uwolnić. Zmienić swój stan cywilny z wdowy na rozwódkę. Zsunęła zasuwę z drzwi i nacisnęła klamkę. Poczuła jakby oberwała w żołądek. Jay Halstead stał na korytarzu i patrzył na nią. Widziała w jego oczach to samo przerażenie, które czuła ona. Zwątpienie wlało się w jego wzrok.
- Co ty tu robisz?! - parsknęła. Słyszał doskonale jak drżał jej głos. Czuł okropne wyrzuty sumienia. Kochał ją! Wiedział o tym. I przypomniało mu to się, gdy na nią spojrzał. Kiedy tylko jej szare oczy wlepiły się w jego oczy. Dalej ją kochał do szaleństwa. Dalej była miłością jego życia. Ale teraz nie miało to w ogóle znaczenia. To co jej zrobił...
-Możemy porozmawiać? - nutka błagalnego tonu rozbrzmiała w jej uszach.


Roześmiała się w głos stojąc na lotnisku. Jay o niczym nie wiedział. Chciała mu zrobić niespodziankę. Spakowała wszystkie swoje rzeczy, załatwiła sobie transfer z akademii w Chicago do Nowego Jorku. Była pewna tego. Była gotowa rzucić swoje miasto. Byle tylko być blisko Jay'a. Nie umiała wytrzymać bez niego zbyt długo.
- Przyjedź, weź sobie kilka dni wolnego – zaskomlał do słuchawki.
- A ty sobie to załatwisz? Nie chcę całych dni spędzać sama – oznajmiła spokojnie. Nie mogła pozwolić, żeby wyczuł co się święci.
-Powiedz mi tylko kiedy. A wszystko zorganizuje. To miasto jest świetne, ale bez ciebie to jak wiocha zabita dechami – usłyszała. Wyszła przed terminal na lotnisku LaGuardia i spojrzała na miasto.To właśnie było jej nowe miejsce życia.
- To zrób to teraz. Załatw sobie wolne – oznajmiła spokojnie. Wyciągnęła rękę w kierunku taksówki. Samochód zatrzymał się. Usłyszała jak szatyn parsknął.
- Jak teraz? Na kiedy?
- Na dzisiaj, na jutro, na najbliższy tydzień. Jak dojadę do ciebie to tak szybko cie nie wypuszczę
- O czym ty mówisz? - był zdezorientowany
- O tym, że właśnie wsiadam do taksówki w Nowym Jorku i za godzinę będę u ciebie, idioto – roześmiała się w głos. Rozłączyła się i wsiadła do pojazdu. Kiedy po pół godzinie stanęła przed kamienicą, w której mieszkał, czuła tylko rosnącą ekscytację. Włączyła telefon i od razu zbombardowano ją milionem powiadomień. Wszystkie były od szatyna. Zaśmiała się cicho i weszła do środka. Musiała znaleźć pełen adres. Wdrapywała się po schodach. Czuła jak łomocze jej serce z ekscytacji. Stanęła przed drzwiami i nacisnęła dzwonek. Ogarnął ją niepokój. A jeśli go nie było?  A jeśli coś się wydarzyło? Usłyszała trzask zamka. Jego silne ramiona otoczyły ją natychmiast. Poczuła zapach jego skóry i wiedziała, że jest w odpowiednim miejscu. Wsunęła swoje ręce pod jego ramiona. Walizka stała obok jej nóg. Kiedy ją pocałował poczuła jakby nie wiedziała go kilka lat. A nie tygodni. Oderwał się od niej niechętnie.
- Na prawdę tu jesteś? - odgarnął z jej twarzy włosy.
- Jestem – spojrzała na niego – Jestem i nie ruszam się stąd bez ciebie – dodała. Jego oczy zrobiły się okrągłe z zaskoczenia. Po Elsee mógł się spodziewać wszystkiego. Ale to, że tu zostaje był absurdem. Powtarzała, że nie ma w planach opuszczać Chicago. Że kocha to miasto. Że nigdy go nie zostawi. Ale teraz stała tutaj. Przed nim. I mówiła, że właśnie przeprowadza się do Nowego Jorku. Specjalnie dla niego. Wciągnął ją do mieszkania całując. Ten dzień nie mógł być lepszy. 

AGAIN [ CHICAGO PD] || ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now