Part 28

263 14 13
                                    

Rozejrzał się dookoła siedząc w klimatyzowanej kawiarni w Las Vegas. Poprawił koszulę i ze znudzeniem zerknął na zegarek. Jego gość spóźniał się już pięć minut. W pięć minut Jimmy Colder mógł zarobić kolejne kilkaset tysięcy dolarów. Nie lubił czekać. Poruszył filiżanką i obserwował herbatę, która zakołysała się leniwie. Las Vegas, miasto pośrodku niczego. Nie znosił tego klimatu, nie przepadał za suchym powietrzem i pustynią która otaczała całe miasto. Do tej pory zastanawiał się jak ludzie wogóle tu żyją. Nie ma tu nic. Deszcz pada przez niecały miesiąc w przeciągu roku. Absurd i paranoja. Westchnął głośno. Jest tu od kilku dni, poszukiwanie jakichkolwiek wzmianek o Kelly i jej drużynie jest bezcelowe. Jakby nigdy tu nie dotarli. Jakby tu nigdy nie byli. W sumie kiedy Kenji zabrał ją, jej zespół był niekompletny. Może sami spanikowali. Nie chciał wyjść na potwora. Nie mógł jej uratować. Sam nie wiedział dlaczego. Może dlatego, że nigdy nie umiał walczyć wręcz. Zawsze najlepiej umiał posługiwać się bronią palną. To był jego konik. Nie umiał uderzyć kogoś w twarz. Nie umiał zadawać ciosów, nie potrafił trzymać gardy. Na ulicy wyglądał jak każdy inny. Nie wyróżniał się z tłumu, nie przykuwał uwagi. Był kimś zupełnie normalnym. Jednak nienormalnie to zarabiał na życie. I zrozumiał, że był uzależniony od obecności kogoś w swoim życiu. Najpierw była to jego żona. Kobieta, której nigdy nic nie brakowało. Zapewniał jej wszystko. Nie musiała nawet pracować. Zarabiał takie niebotyczne sumy, że to było bez sensu. Kochał ją do szaleństwa. Chciał ją uczynić królową świata. Chciał dać jej władzę i pieniądze. A ona jednak postanowiła go pogrzebać. Powiedzieć policji kim jest i jak wygląda najbardziej poszukiwany płatny zabójca w Stanach. Pracował dla każdego, kto mu płacił. Czy był to Syndykat, czy Yakuza, czy meksykańskie kartele. Płakał kiedy musiał ją zabić. Płakał kiedy patrzył w jej przerażone oczy i przypominał sobie, że jakiś czas prędzej kochał w nich tonąć. Usłyszał dzwonek przy drzwiach i spojrzał na wejście. Mężczyzna znalazł go wzrokiem i skierował do stolika, który zajmował. Nie wyglądał na skruszonego tym, że się spóźnił. Colder westchnął niezadowolony. Chciał dowiedzieć się wszystkiego co miał mężczyzna. Ten położył bez słowa przy nim teczkę. Jimmy złapał za nią. Spojrzał na zdjęcie i coś zacisnęło się na jego żołądku. Kelly wyglądała uroczo. Widział jak jej kolega z grupy pilnuje jej. Widział opatrunki na jej palcach. Widział jak siedziała na wózku inwalidzkim. Widział lekkie zasinienie na jej twarzy. Kenji, a raczej jego oprychy, nie mieli dla niej litości. Dobrze zrobił, że odstrzelił mu twarz.
- Tylko, że to nie są zdjęcia z Las Vegas a z Nowego Jorku. Nigdy ich tutaj nie było – oznajmił mężczyzna.
- Nowy Jork?
- Tak. Wychodzi na to, że są tam w dwójkę. Jakby cały team się rozpadł – mężczyzna przyglądał się Colderowi w skupieniu. Widział dziwne poruszenie na jego twarzy kiedy zobaczył te zdjęcia. Czyżby był świadkiem jak wielki Jimmy Colder na widok jakiejś kobiety rozpływa się. To powinno być to co jest dla Coldera słabością. Czymś czego nigdy nie pokazywał. Mężczyzna zaczął zastanawiać się komu ta wiedza się przyda najbardziej. Colder był skuteczny dla każdego, kto mu płacił. Ale może ktoś będzie chciał mieć Jimmy'ego na własność? Colder wpatrywał się przerażony w te zdjęcia. Wyglądała bardzo źle. To co zrobił jej, Kenji... Coś zacisnęło się na jego żołądku. To była jego wina. To on naraził ją na ogromne niebezpieczeństwo. Czuł potworne wyrzuty sumienia. Kelly nie pasowała do tego świata. A Colder zaczął mieć obsesję na jej punkcie. Kelly McGarrett zasługiwała na wszystko co najlepsze w życiu. Patrzył na jej zdjęcia czując dziwne ciepło w sercu. Była taka drobna, bezbronna. Podniósł wzrok na mężczyznę, który przyniósł notatki.
- Więc uratowała mnie przed siedzeniem w tym okropnym mieście – Colder podniósł się i bez słowa skierował do wyjścia. Mężczyzna obserwował go z zaskoczeniem.  Jednak nie mógł się doczekać aż ją znajdzie. Namówi ją żeby pojechała z nim. Zapewni jej wszystko co tylko będzie chciała. Uczyni ją królową. Musi tylko z nim podróżować. Co się z nim działo?! Zachowywał się jak rozchwiany emocjonalnie nastolatek na widok Kelly. Jej szare oczy siedziały w jego głowie dosyć długo. I był bardzo trwałe. Rozumiał co czuła, co w sobie skrywała. Wiedział, że będzie musiał się do tego dokopać. Ale nie przeszkadzało mu to. Najważniejsze było ją teraz odnaleźć. Później będzie improwizował. I sprawi, że Kelly będzie nową królową świata. Będzie stała obok niego. Będzie jego aniołem i jego ozdobą.

Komandor McGarrett poczuł jak samolot z impetem siadł na płycie lotniska. Kiedy był żołnierzem zdarzało mu się latać bardzo często. Ale moment lądowania zawsze był dla niego niekomfortowy. Usłyszał parsknięcie i spojrzał na swojego partnera. Danny spojrzał na niego.
- No co?
- Śmiejesz się ze mnie?
- A z kogo? Wielki, twardy żołnierz a prawie robisz pod siebie jak samolot ma lądować – oznajmił blondyn wyraźnie rozbawiony całą sytuacją. Steve spojrzał na niego. Współpraca z Danny'm była niesamowita. Detektyw był dla niego jak brat. Ale czasami Steve miał ochotę go wywalić z pędzącego samochodu.
-Nie robię pod siebie – rzucił komandor z miną urażonego pięciolatka. Blondyn spojrzał na przyjaciela i parsknął śmiechem. Danny swoje wiedział chociaż Steve mógł się zapierać. Usłyszeli szum i poruszenie związane z możliwością zejścia na płytę lotniska.
- To co to było jak samolot lądował. Prawie zmiażdżyłeś podłokietnik zaciskając dłoń – oznajmił spokojnie odpinając pas. Steve spojrzał na niego mściwie. Williams wpierał mu coś co nie miało miejsca. Nie robił pod siebie i nie zmiażdżył podłokietnika. Po prostu sam moment lądowania był dla niego bardzo niekomfortowy. Blondyn wyszedł z samolotu i poczekał na przyjaciela. Całą drogę do głównego terminala spierali się o zaistniałą sytuację. Rozejrzeli się z zaciekawieniem. Mężczyzna o arabskich rysach trzymał w dłoni kartkę z ich nazwiskami. Steve podniósł rękę i z bagażem ruszył do agenta. Jednym uchem ciągle słuchał swojego przyjaciela.
- Danny! - stracił cierpliwość w końcu – Żeby była jasność – zatrzymał się i spojrzał na blondyna. Williams skrzyżował ręce na klatce piersiowej
- Nie przeraża mnie moment lądowania. Czuję się po prostu niekomfortowo w tym momencie – mruknął
- Czyli cie przeraża. Pamiętaj, Steve, że mówienie otwarcie o swoich problemach wiele ułatwia – oznajmił Danny poważnym tonem. Agent Zidan przysłuchiwał się temu z zaciekawieniem i rozbawieniem. Obserwował dwu policjantów. Właśnie zaczął się zastanawiać jak ciekawe dni na nich czekają teraz. W końcu McGarret odwrócił się w kierunku OA. Ten uśmiechnął się szeroko.
- Przepraszam za niego. Normalnie się tak nie zachowuje – mruknął niczym ojciec próbujący usprawiedliwić skandaliczne zachowanie swojej pociechy. Wyciągnął rękę w kierunku czekającego mężczyzny.
- Jestem komandor McGarret, a to detektyw Williams – oznajmił
- Miło mi, komandorze. Agent Omar Zidan – uścisnął jego dłoń – W biurze już wszyscy czekają na was – dodał wskazując na wyjście z lotniska. Danny prychnął niezadowolony i podążył za Steve'm i Omarem do wyjścia.

Kochał Nowy Jork za wieczny hałas i szum. To miasto nigdy nie spało. I bardzo łatwo szło mu ukrycie się wśród ludzi. Wyszedł przed główny terminal i rozejrzał się za taksówką. Miał kilka punktów do odwiedzenia w mieście. Dwa najważniejsze rozłoży sobie w czasie. Wyciągnął rękę w kierunku nadjeżdżającego auta. Kierowca wysiadł i pomógł mu schować bagaż. Jimmy zajął miejsce na tylnej kanapie. Klasyczna, nowojorska taksówka. Cuchnęło w niej wszystkim czym można było. A od kierowcy dzieliła go hartowana szyba z małym okienkiem przez które zapłaci prowadzącemu za przejazd.
- Gdzie sobie pan życzy?
- Forest Avenue – oznajmił. W lusterku dostrzegł zaskoczone spojrzenie mężczyzny. Było to na drugim końcu miasta. Jimmy zaśmiał się cicho.
- Wiem gdzie to jest. Ale muszę się tam dostać – wyjaśnił spokojnie. Poczuł jak samochód ruszył. Dziwna ekscytacja zawładnęła jego umysłem. Wiedział, że za jakiś czas Kelly znowu będzie obok niego. Zacisnął zęby. Z jednej strony przerażała go ta fascynacja szarooką. Ale z drugiej strony właśnie dzięki niej miał wrażenie, że jest w stanie przenosić góry. Dzięki niej czuł, że nic go nie może zatrzymać. Pokręcił głową i zajął się rozmową z taksówkarzem. Lubił rozmawiać z normalnymi ludźmi. Nigdy nie wiedzieli kto siedzi za tą szybą w samochodzie. Nie zdawali sobie sprawy z tego kim on jest. Dla nich był zwykłym przechodniem lub klientem. Nikim więcej. Ludzka ignorancja i niewiedza były najwspanialszym co ludzkość mogła mieć. 

AGAIN [ CHICAGO PD] || ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now