Part 20

297 17 10
                                    

Wszedł do jej sali. Spojrzała na niego zaskoczona i jednocześnie przerażona. W dłoniach trzymał ogromny bukiet. Tylko on kupował jej kwiaty. Uśmiechnął się szeroko.
- Co jest? - nachylił się w jej kierunku i cmoknął jej polik. Musiał działać bardzo powoli. Wiedział, że zaufanie będzie musiał budować od nowa. To było w końcu dziesięć lat. Przez ten czas wiele mogło się zdarzyć.
- Kwiaty – wskazała na to co trzymał w dłoni
- Przecież zawsze ci kupowałem kwiaty – oznajmił łapiąc za jeden ze szpitalnych wazonów. Wpatrywała się w jego plecy oszołomiona. Zapomniała już o tym. Z resztą teraz bardziej przejmowała się tym, co stało się wczoraj. To jak Chris wyszedł. I jego wzrok. Czuła ciarki za każdym razem kiedy przypominała sobie jego wzrok. Usiadła na łóżku i poprawiła kołdrę. Odwrócił się i spojrzał na nią. Coś ją musiało gryźć. Bardzo szybko nauczył się rozpoznawać uczucia, jakie jej towarzyszyły. W sumie odkąd zobaczył ją pierwszy raz umiał czytać z niej jak z otwartej książki. Postawił kwiaty na szafce i podszedł do niej. Usiadł obok na łóżku. Oparła się o niego kiedy objął ją ramieniem.
- Co jest?
- Nic takiego – mruknęła machając ręką. Oparł brodę na jej głowie czując ciężar jej ciała. Niespodziewałby się tego co się dzieje właśnie. Miał w sumie dużo czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Wiedział co zrobił źle. Wiedział gdzie popełnił błąd. Ale wiedział też, że kocha ją do szaleństwa. I chciał żeby została w jego życiu. Wyrządził jej ogromną krzywdę, ale chciał jej to wszystko wynagrodzić. Chciał wynagrodzić jej całe dziesięć lat, kiedy nie było go przy niej. Musi to zrobić. Był jej mężem. A miejsce męża jest przy żonie. Obiecał ją chronić do końca życia. Przymknęła powieki czując jego delikatny dotyk na swoim ramieniu. Nie mogła mu powiedzieć, że Chris wyszedł stąd kiedy powiedziała mu prawdę. Jay nawet by tego nie zrozumiał. Nie wiedział o tym co Chris i jego żona zrobili dla niej. Że to oni byli dla niej jedynym wsparciem.
- Jak się czujesz?
- Już lepiej. Nie jestem tak senna jak przez ostatnie dwa dni. Podłączyli mi ostatni worek i czekam do poniedziałku – podniosła głowę. Uśmiechnął się szeroko patrząc w jej oczy. Odzyskiwały dawny blask. Widział, że była wyraźnie osłabiona tym wszystkim. Ale on postanowił zaopiekować się nią i dopiero wrócić do Chicago. Nie mógł zostawić jej w tym stanie. Pogłaskał jej polik. Musiał się natrudzić żeby zaczęła mu ufać. Wiedział, że było to warte całego poświecenia. A po tym wszystkim wrócą oboje do Chicago.

Ocknęła się nagle i spojrzała na szatyna siedzącego na fotelu przy jej łóżku. Spojrzał na nią zaskoczony trzymając w dłoniach opakowanie po galaretce. Przetarła oko i spojrzała na stojący przed nią obiad.
- A ja się zastanawiałam gdzie są moje galaretki – mruknęła
- Przecież ty ich nie lubisz – spojrzał na nią unosząc brew. Zaśmiała się cicho siadając. Poczuła jak zdrętwiał jej kark.
- Budyń – rzuciła rozmasowując zbolałe miejsce na swojej szyi. Szatyn odwrócił wzrok w jej kierunku zaskoczony wyciągając łyżeczkę z ust.
- Co?
- Nie lubię budyniu – spojrzała na niego. Parsknął śmiechem widząc jej minę. Oczywiście, że to wiedział. Ale lubił się z nią droczyć. Wtedy te złośliwe ogniki rozjaśniały jej oczy. I wyglądała jeszcze piękniej. Obserwował ją jak przysunęła stół do siebie i zerknęła na wszystko tam.
- Ooh... To mi się coś pomyliło – mruknął i wyciągnął prawie puste opakowanie w jej kierunku. Spojrzała na niego zaskoczona. Widziała błysk niepokoju w jego oczach kiedy zabrała się za dzielenie wielkiego kotleta na swoim talerzu. Nie spuszczała z niego wzroku. Zaśmiała się cicho.
- Najwyżej jak wrócę do domu to wtedy będziesz cały czas mi galaretki przynosił – odparła odwracając wzrok w kierunku telefonu.
- Możemy się tak umówić – obserwował ją jak łapała za telefon. Nie wiedział czy powinien już zaczynaćtemat powrotu do Chicago. Nie wiedział jak to zacząć rozwiązywać.Obserwował ją z zaciekawieniem. Wyglądała tak jak ją pamiętał. Zawsze skupiała się na czytaniu jeśli jadła. Mógł coś do niej mówić ale zostawał zignorowany zazwyczaj. Dlatego czekał aż skończy jeść. Wtedy wracała Elsee z podzielną uwagą. Przyglądał się jej w skupieniu. Na nowo rozczulał się nad linią jej nosa. Miała bardzo dziecinną twarz, ale to właśnie wprowadzało element zaskoczenia. Bo była najtwardszą kobietą jaką poznał. Nawet to jak przekonała do siebie, jego ojca. Nie zabiegała o to. Po prostu ignorowała Pata i najczęściej siedziała z panią Halstead i rozmawiała. A Pat Halstead bardzo dziwnie czuł się będąc ignorowany. W końcu przywykł i polubił Elsee. W dziwny sposób go rozmiękczała. Jay nie umiał tego nazwać, ale razem z Willem zdawali sobie sprawę, że Elsee była przez ich ojca traktowana jak mała córeczka. Teraz siedziała na szpitalnym łóżku i Jay wiedział, że Pat rozszarpałby go na strzępy kiedy dowiedziałby się co zrobił. Odwróciła się w jego kierunku. Halstead próbował jeszcze coś wygrzebać z pojemniczka ale niestety... Westchnął rozczarowany, że tak szybko się to skończyło. Usłyszał jej śmiech. Podniósł głowę i spojrzał na nią.
- Dalej zachowujesz się czasami jak małe dziecko – odgarnęła włosy do tyłu.
- Po prostu nie lubię jak coś dobrego szybko się kończy. A te galaretki to mistrzostwo świata – cisnął puste opakowanie do kosza.
- Ahh dobrze wiedzieć – skinęła głową. Odwrócił głowę w jej kierunku i przyglądał się jej w skupieniu. Wyprostował się na fotelu i przysunął do łóżka. Widział jej zaskoczenie kiedy zacisnął palce na jej dłoni.
-Powiesz co się dzieje? Jesteś jakaś dziwnie przygaszona – słyszała w jego głosie troskę ale nie wiedziała czy powinna mu o tym mówić.
-Chodzi o Chrisa – rzuciła nie panując nad tym – Wiem, że bardzo mi pomógł i martwi się o mnie. Ale wiem, że sama muszę podjąć decyzję o nas i wziąć na siebie ewentualne konsekwencje – spojrzała na niego. Widziała jak jego twarz przecinana jest grymasem. Domyślał się, że jej partner będzie wściekły. Nie wiedział co w niej zaszło przez dziesięć lat. Nie wiedział jak reagowała na to. Nie wiedział kto najbardziej jej pomagał. Mógł się tylko domyślać. Widział to w Chrisie kiedy byli w Chicago. Że to jej partner pomagał jej wyjść na prostą kiedy Jay skopał całą sprawę. Widział jak Chris zachowuje się wobec Elsee jak starszy brat. I rozumiał po części to, że jej partner za nim nie przepada. Było to zrozumiałe w pewien sposób. Ale z góry Chris uznał go za tego złego. Nie chciał już więcej krzywdzić Elsee. Nie chciał jej sprawiać bólu. Chciał ją uszczęśliwiać. Zrozumiał, że jego obawy przed ponownym kontaktem z nią były bezpodstawne. W sumie nie wiedział, czy jeśli by nie pojawiła się na dwudziestym pierwszym to próbował by z nią się kontaktować. Nie umiał powiedzieć sobie co by zrobił z tym wszystkim za jakiś czas gdyby nie pojawiła się w Chicago. To jednak pozwoliło mu odkryć, że dalej ją kochał. Że dalej chciał być najważniejszym mężczyzną w jej życiu. Patrzył na nią i czuł jej ciepłą dłoń w swoich. Uśmiechnął się do niej.
- Wydaje mi się, że mu przejdzie. Za jakiś czas. Musisz dać mu trochę czasu do przetrawienia tego co mu powiedziałaś – oznajmił. Widział cień uśmiechu na jej twarzy. Chyba właśnie tego potrzebowała. Cała ta sytuacja z Chrisem ją przytłaczała. Bo nie chciała żeby jej partner był na nią wściekły. 

AGAIN [ CHICAGO PD] || ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now