36) Dach

288 10 4
                                    

Mateusz siedział na swoim łóżku, patrząc na słoneczny poranek za oknem. Minęły dwa dni od śmierci Adriana Wróblewskiego, a blondyn wciąż nie potrafił otrząsnąć się z poczucia winy. Nie wystarczało to, że jego najbliżsi starali się go przekonać, że nie było to jego winą. Wiedział, że ten mężczyzna zrobił wiele złego, a szczególnie jemu, ale to wciąż nie sprawiało, że miał zginąć. Mateusz nigdy nie chciał, by ktokolwiek zginął przez niego, a tak właśnie stało. Adrian nie zginąłby, gdyby blondyn nie był tego przyczyną.

Zaciskając ręce na pościeli, zacisnął zęby, nadal o tym myśląc. W końcu jakby mógł przestać? Przecież zawsze dążył do tego, by uratować jak najwięcej osób, a nie sprawiać, by ci ginęli! Blondyn spojrzał na swoją nogę, która wczoraj, gdy był jeszcze nieprzytomny, została uwolniona z gipsu. Przeniósł wzrok na puste krzesło, gdzie powinien siedzieć Orest, który wyszedł coś zjeść, po czym powoli zszedł z łóżka.
To, co zamierzał, było może tchórzostwem, ale nie mógł wciąż przestać o tym myśleć.

Wyszedł z sali, przekonując pielęgniarki i innych, że po prostu chce pospacerować i ruszył na górne poziomy szpitala, nareszcie dochodząc do wybranego celu. Mateusz otworzył drzwi, które jakimś cudem nie były szczelnie zamknięte, wyszedł na dach. Przez chwilę oślepiły go promienie słońca, które sprawiały, że na zewnątrz było przyjemnie ciepło. Gdy zrobił krok do przodu, serce zacisnęło się boleśnie. Czuł, że wciąż miał czas do odwrotu. Nie chciał zostawiać bliskich, tak bardzo tego nie chciał, ale poczucie winny i kumulujące się koszmary czy też myśli, sprawiały, że czuł mdłości. Każdy krok kosztował go nową falę mdłości, gdy coraz bliżej był krawędzi budynku, wiedział, że gdy już tam dojdzie i zrobi kolejny krok, będzie równało się to z jego końcem.

- Mateuszu?! – słyszał oddalone krzyki Wojtka, Andrzeja i Oresta, którzy go szukali, ale wiedział też, że gdy go znajdą będzie za późno. Stojąc teraz nad krawędzią, spojrzał pustym wzrokiem na ludzi chodzących na dole, a następnie zaśmiał się ponuro, upuszczając pojedynczą łzę, słysząc wciąż nawoływania przyjaciół. Jaka ironia, on ksiądz, który starał się odciągać ludzi od prób samobójczych i od grzechu z tym związanym, teraz sam stał nad przepaścią gotowy ze sobą skończyć.

- Mateuszu! – odwrócił się minimalnie, widząc w drzwiach stojącego przerażonego Oresta. Uśmiechnął się smutno, obracając się tyłem do przepaści, po czym wyciągnął rękę w stronę biegnącego przyjaciela, pozwalając, by jego ciało powoli zaczęło się pochylać ku końcowi – NIE! – poczuł jak Możejko w ostatniej chwili złapał jego rękę, słyszał przerażone wrzaski z dołu, ale wciąż trzymał oczy zamknięte, nie chcąc widzieć wzroku inspektora, bo jedyne co mógł prawdopodobnie w tej chwili tam widzieć, to odraza jego zachowaniem – trzymaj się, słyszysz? Nie pozwolę Ci tak skończyć, to nie powinno się wydarzyć – mówił siwowłosy, zaczynając powoli wciągać blondyna, na dach.

Gdy już byli bezpieczni, z daleka od krawędzi, Orest starał się za wszelką cenę uspokoić bijące szaleńczo serce, ale przed jego oczami wciąż widział obraz spadającego przyjaciela. Zacisnął zęby, wziął w ramiona Mateusza, nie chcąc go nawet na chwilę puszczać, bojąc się, że ten znów spróbuje skończyć. Spojrzał jedynie w dół, na twarz przyjaciela, gdy usłyszał szloch.

- Proszę cię, nie rób tego więcej – mówił cicho inspektor, zaczynając kołysać blondyna, by go chociaż trochę uspokoić. Jego serce zaczęło się uspokajać, dzięki czemu mógł być silny dla przyjaciela, który wciąż szlochał w jego ramionach.

- To moja wina. On zginął przeze mnie – szeptał blondyn, ukrywszy twarz w klatce przyjaciela, nie mogąc znieść faktu, że pozwolił na zabicie człowieka w jego obronie. To on powinien wtedy zginąć, nie jego oprawca, nawet nie wiadomo jak zły. Co z niego był za ksiądz?

- To nie była twoja wina, to on robił wszystko, by tak to skończyć. Nikt cię nie wini, to on był zbyt szalony i zły na sercu, żeby próbować cię ponownie skrzywdzić – mówił Orest, powoli odsuwając blondyna, by podnieść podbródek mężczyzny i spojrzeć w jego oczy – wiem, że możesz, źle się czuć z tego powodu, ale jedynym, który jest odpowiedzialny za śmierć... – siwowłosy zacisnął oczy, próbując przegonić gniew, na wspomnienie tego pieprzonego łajdaka, a gdy nareszcie mu się to udało, ponownie je otworzył, a w jego oczach była czysta determinacja – to ja zabiłem Adriana Wróblewskiego, ponieważ nie mogłem znieść faktu, że może cię znów skrzywdzić. Zrobił to dwa razy, za pierwszym nie wiedzieliśmy do czego jest zdolny, ale gdy nam ponownie cię odebrał, czułem się, tak jak prawdopodobnie każdy z nas, winny, że nie zdołałem tego przewidzieć – Możejko widział, że jego przyjaciel chce coś powiedzieć, ale musiał to dokończyć – patrzenie na to jak cierpisz, nie tylko mnie bolało, ale każdego z nas. Wszyscy byliśmy  gotowi by cię obronić przed nim.

- A-ale...- blondyn naprawdę chciał coś powiedzieć, ale wyznanie Oresta i tego co właśnie się dowiedział, zaczęło ściskać mu żołądek. Nie był świadomy, że był im tak bliski, by zrobili coś takiego dla niego.

- Nie czuję się winny jego śmierci – zaczął ponownie inspektor, nie dając dojść do słowa przyjacielowi. Mateusz musiał zrozumieć, a jeśli te wyznania pomogą, to warto spróbować – zrobiłem to w twojej obronie, on nie tylko zabił pielęgniarkę, ale próbował ponownie ciebie skrzywdzić, a raczej nam ciebie odebrać, na co nie mogłem pozwolić. Jesteś naszym przyjacielem i twoja strata najbardziej by nas zabolała. Nie powinieneś czuć się winny, wiem, że starasz się pomagać tak wielu osobom, jak tylko możesz, ale mimo wszystko on na to zasłużył – widział jak Mateusz chce zacząć protestować, ale jedynie potrząsnął głową – jesteś dobrym księdzem, a nawet mogę powiedzieć, że najlepszym jakie to miasto kiedykolwiek miało. To, co zrobił Wróblewski, było niewybaczalne, więc nawet jeśli ja bym go nie zastrzelił, znalazłby się ktoś inny. Nie tylko z twojego bliskiego otoczenia, ale ktoś z Sandomierza lub nawet w więzieniu – zakończył, patrząc poważnie na przyjaciela, mając nadzieję, że to pomoże.

Mateusz siedział w ciszy, patrząc na przyjaciela. Jego serce zaczęło bić jak szalone, gdy raz po raz przetwarzał wszystko, co powiedział mu Orest. Wiedział, że poczucie winy wciąż gdzieś w nim było, ale po słowach inspektora wydawało się, jakby zniknęło gdzieś w głębinach jego duszy, zdejmując ciężar z jego serca. Blondyn spojrzał na Możejkę, ale zanim coś odpowiedział, na dach wbiegli Andrzej i Wojtek, którzy sapiąc po kilkuminutowym bieganiu, nareszcie znaleźli duchownego, wzdychając z ulgą.

- Mateuszu, nawet nie wiesz jak się martwiliśmy, gdy zniknąłeś – zaczął Andrzej z lekkim uśmiechem, klękając przy blondynie i sprawdzając go. Nie komentował łez w tych niebieskich oczach, postanawiając, że zapyta później Oresta.

- Przepraszam – wyszeptał blondyn, ukrywając swoją ręką ziewnięcie, które zdołało uciec spomiędzy jego ust. Mateusz zarumienił się minimalnie pod rozbawionymi spojrzeniami przyjaciół.

- Chyba czas, żebyś się położył. Pewnie ta twoja przechadzka nieźle cię wymęczyła – zaczął Andrzej, zaczynając pomagać blondynowi, by ten wstał – mówiłem Ci, że powinieneś chodzić na spacery z kimś, kto by cię przypilnował. Nie powinieneś się forsować – blondyn zwiesił minimalnie głowę pod koniec karcenia go, by ukryć zakłopotanie.

Nic więcej nie mówiąc, czwórka mężczyzn ruszyła w dół schodów, kierując się do pokoju blondyna. W połowie drogi jednak zmęczenie wygrało i wysłało idącego Mateusza wprost w krainę snów, zostawiając przyjaciół, by zanieśli go prosto do łóżka.

***

Hej, hej, hello!

Ależ się porobiło, samobójstwo? Uła, ciekawe jakbyście zareagowali, jeśli serio bym na tym skończyła książkę 🤣. Ale spokojnieeee, to jeszcze nie koniec bo mam jeszcze jedną osobę do zabicia 😊.

Mam nadzieję, że ten rozdział wam się spodobał. Ja lecę pisać dalej, więc do zobaczenia za niedługo.

Bye!

(Zawieszone) Zawsze pamiętaj o najbliższych twemu sercu / Ojciec MateuszWhere stories live. Discover now