22) Koszmar, który wciąż trwa

254 12 6
                                    

Ciszę panującą w pomieszczeniu przerwał krzyk agonii, gdy blondwłosy oprawca biczował odsłoniętą klatkę duchownego, który w tym momencie był przypięty łańcuchami, by nie mógł w żaden sposób uciec. Zadowolony Wróblewski raz po raz przyśpieszał biczowanie, aż na plecach swojej ofiary nie pozostał nawet skrawek skóry, a na brzuchu były głębokie rany po biczu. Uśmiechnął się z tryumfem, gdy usłyszał zdławiony szloch rannego mężczyzny. Obszedł powoli swoją zdobycz, patrząc, jak ten zaczyna się trząść. Torturował go nożami, biczem i gołymi rękami już trzy dni bez przerwy, ale wciąż nie miał dość. Wręcz przeciwnie, każdy kolejny wrzask z bólu napawał go czystą rozkoszą, a tym samym motywował do dalszych działań.

- Och kochanieeee - zanucił chwytają podbródek Mateusza i ściskając go mocno, pociągnął twarz swojej ofiary bliżej siebie, pocałował agresywnie w usta gryząc tym samym aż do krwi wargę. Odsunął się zadowolony i spojrzał w załzawione niebieskie oczy blondyna – uwielbiam, gdy tak krzyczysz, ale to jeszcze jest zbyt cicho, wiesz? Twoje paluszki wydają się takie śliczne, ale bardzo nie pasują mi twoje paznokcie. Co powiesz na to, by je wyrwać? - zapytał i z ogromną satysfakcją zauważył strach w tych niebieskich oczach, a ręce natychmiast zacisnęły się w pięści. Mężczyzna zaśmiał się szaleńczo i odpiąwszy wiszącego księdza, pozwolił mu upaść z hukiem na zimną posadzkę, by następnie siłą zawlec szamoczącego się do stołu, gdzie przypiął jego ręce do stołu, a palce siłą wyprostował, by powoli zacząć do nich wbijać gwoździe, aby utrzymać je w jednym miejscu.

Wrzask, jaki wydobył się z gardła, nie przypominał nic ludzkiego ani zwierzęcego. Gdyby teraz ktoś był w tym samym pomieszczeniu, natychmiast uciekałby gdzie pieprz rośnie, do końca życia prześladowany tym przerażającym dźwiękiem. Jednak na mężczyźnie, który sprawiał właśnie ból swojej ofierze, wcale nie sprawiło to żadnego wrażenia, a wręcz napawało go chorą satysfakcją.

- BŁAGAM PRZESTAŃ! - wrzeszczał histerycznie Mateusz, gdy wszystkie gwoździe zostały wbite w jego palce, a Wróblewski zaczął przymierzać się do odrywania pierwszego paznokcia. W chwili, gdy płytka została oderwania od skóry, ponownie w pomieszczeniu rozległ się krzyk przerywany jedynie szlochem ofiary.

Gdy wszystkie palce zostały pozbawione paznokci, Adrian powoli, by jego ofiara wszystko czuła jeszcze mocniej, zaczął wyjmować gwoździe, patrząc z uwielbieniem na krzyczącego blondyna. Jego oczy raz po raz błyszczały chorym blaskiem satysfakcji, a gdy wyjmował ostatni gwóźdź, pochylił się i zaczął spijać krew z kapiących ran. Gdy skończył, oblizał swoje usta z rozkoszą i spojrzał na płaczącego mężczyznę. Uśmiechnął się do niego drapieżnie, po czym złamał trzymany palec, aż było słychać chrupnięcie. Zaśmiał się, gdy usłyszał wrzask z bólu i po kolei zaczął łamać palce.

Wróblewski oczywiście nie był głupi i jeśli chciał dotrwać ze swoją ofiarą do wielkiego końca, musiał mu opatrzyć najpoważniejsze rany. Więc gdy tylko skończył łamanie, siłą zaciągnął osłabionego mężczyznę pod ścianę, gdzie przyszykował wszystkie potrzebne przybory do zabandażowania rany. Zabierając się za robotę, nawet nie zwracał uwagi na kwilenie blondyna, chciał mieć to już za sobą i zabierać się za kolejną zabawę. Z chwilą, w której skończył opatrywanie, rzucił się na leżącego księdza, zacisnął swoje ręce na jego szyi, zaczynając podduszanie. Adrian nie chciał go jeszcze zabić, a jedynie pokazać mu, że prostym ruchem mógłby go zamordować, co oczywiście jeszcze przez jakiś czas nie nadejdzie.

Mateusz czuł, jak z jego płuc ubywa coraz więcej tlenu, ale przez zaciśnięte gardło ledwo mógł chociażby zaczerpnąć świeżego powietrza, które było potrzebne do życia. W głębi serca miał już nadzieję, że w końcu umrze, kończąc tym samym życie w bólu i gdy zaczął odpływać, jego krtań została puszczona, a on zaczerpnął głęboko powietrza, starając się przywrócić tlen do płuc. Z oczu zaczęły lecieć mu łzy, gdy zorientował się, że jego męczarnia będzie dalej trwać, a on żył nadal. W tej chwili nie miał odwagi spojrzeć ani na swego oprawcę, ani w stronę kamery.

Jak przez mgłę zarejestrował wyjście Adriana, ale zignorował to, ułożył się w pozycji embrionalnej, cicho łkając nad swoim losem. Jego myśli wciąż powracały do wspomnień sprzed porwania, gdy jego życie ponownie wracało na prostą. Czuł się chory na samą myśl, że wszystko, co zostało mu zrobione przez te trzy dni, musieli oglądać jego przyjaciele. Nie chciał tego, nie chciał, by cierpieli razem z nim, ale nie mógł nic zrobić, ucieczka w jego stanie byłaby wręcz cudem. Tym razem Wróblewski nie miał żadnego wspólnika, był sam na sam z psychopatą i już nikt nie zdoła go uratować, umrze samotnie pogrążony w bólu, a z jego ciałem nie wiadomo co się stanie. Zacisnął oczy, czując, jak świat zaczyna się kręcić, ale nim stracił przytomność, zdołał jeszcze pomyśleć, że już nigdy nie zobaczy przyjaciół.

***
Hi!

W następnym rozdziale, będzie scena z komendy, a następnie kolejna scena tortur, ale uprzedzam... w tamtej będzie TA scena, więc radzę się przygotować, a ja jedynie będę mogła błagać o litość i o to, byście mnie nie zabili 🤔😋

Dobra. Wiem, że to co pisze jest chore, ale moja przyjaciółka też ze mną wymyśla różne tortury i to jakie! Połowy nie dam, bo zniszczyło by mi to plany odnośnie końca opowiadania, przez co już jej obiecałam osobny dla niej prywatny rozdział, gdzie będzie wszystko co chciała.

Napiszcie co myślicie o tym, a ja lecę dalej! Bayo!

(Zawieszone) Zawsze pamiętaj o najbliższych twemu sercu / Ojciec MateuszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz