jeden

100 13 16
                                    

a.n. Jest 7 stycznia 2020 roku. Liczę, że będzie dobrze.

Zaczynamy fragment historii, który przyniesie nieco więcej radości niż smutku, ale jego także nie zabraknie.

Mówcie, co Wam w duszy gra, bo uwielbiam słuchać tych melodii.
Miłego czytania!

P.S. bardzo przepraszam za edycję tego tekstu. Mam niedziałający laptop, dlatego muszę radzić sobie na telefonie.

/G.

*  *  *


     Minął miesiąc. Miesiąc, odkąd pierwszy raz postawiłem stopę w Nowym Jorku. Miesiąc, od kiedy nie miałem wokół siebie nikogo bliskiego. Miesiąc, od czasu gdy pożegnałem się z dotychczasowym życiem, by zacząć nowe. Miesiąc, odkąd biłem się z myślami, czy powinienem oddzwonić. Miesiąc, przez który w głowie rozbrzmiewał jej głos, wypowiadający moje imię. Minął miesiąc.
     To nie było łatwe, zaczynanie nowego życia. Poruszanie się po tak dużym mieście było dla mnie wyzwaniem, szkoła i nowi ludzie także, ale nic nie wydawało się tak trudne jak uporanie się z własnymi myślami. Od mojego wyjazdu minęło nieco ponad trzydzieści dni, w ciągu których rozmawiałem z mamą przynajmniej pięć razy. Tata odezwał się tylko pierwszego dnia szkoły. Nie byłem pewien, czy było mi z tego powodu przykro, czy czułem się przez niego oszukany. Mama mówiła, że przechodzi przez ciężki okres, że w stosunku do niej też nie jest zbyt wylewny. Ale ona miała go przy sobie. A ja mogłem tylko słuchać o tym, jak przeżywa to wszystko. Pewnego razu, kiedy zadzwoniła do mnie, powiedziała mi, że to minie, ten cały smutek i przygnębienie; tylko muszę dać mu czas. Sęk w tym, że nie wiedziałem, jak długo ten czas miał jeszcze trwać. Obiecał przecież być przy mnie w momencie, kiedy go potrzebowałem. A potrzebowałem go bardzo.
     Dobrą stroną tej sytuacji było to, że poprawiła się moja relacja z mamą. Miała w sobie coś, co mnie uspokajało i te wieczorne rozmowy czasem były jak osłoda na gorzki dzień. Przez telefon brzmiała dobrze, jakby trochę weselej niż zwykle. Może mój wyjazd dał jej przestrzeń, o której żadne z nas nie wiedziało, że potrzebowała. A może po prostu cieszyła się z mojego szczęścia, które nawiasem mówiąc jeszcze nie nadeszło. Miałem nadzieję, że nadejdzie.
     Od miesiąca szukałem tu swojego miejsca i jedynym, co udało mi się znaleźć była kawiarnia niedaleko uczelni. Chodziłem tam zwykle po zajęciach i, choć zamykali po piątej, mogłem na trochę uciec od przytłaczającego zgiełku miasta. Kawiarnia była zachowana w rustykalnym stylu; ściany za ladą ułożone zostały z cegły, a pozostałe pomalowano farbą, która celowo (tak myślałem) odchodziła gdzieniegdzie od podmalówki. Z podniszczonych ścian wychodziły płytkie deski, które miały służyć jako blaty na kawę czy herbatę. Pod nimi stały czarne, wysokie taborety – nie były zbyt wygodne. Oprócz miejsc przy blacie, w kawiarni stały też drewniane stoliki, głównie jedno i dwuosobowe. Było ich może cztery – lokal zwyczajnie nie pomieściłby więcej. Za ladą wisiała duża tablica kredowa z ofertą kawiarni, oprawiona w cienką ramkę z jasnego drewna. Obok niej, na ceglanych półkach, piętrzyły się torby z kawą i herbatą, ekspresy i kasa. Podłoga wyłożona była mahoniowym parkietem, który przy odrobinie deszczu stawał się niesamowicie śliski, więc położona przed przeszklonymi drzwiami niewielka wycieraczka, była świetnym pomysłem. Całość niewielkiego wnętrza kawiarenki wieńczyły liczne rośliny, stojące na podłodze i półkach w ceramicznych doniczkach. Mimo chłodu cegieł wnętrze naprawdę przyciągało.
     Pierwszy raz przyszedłem tam niedługo po przyjeździe do miasta. Po rozpakowaniu się w akademickim pokoju wyszedłem w teren. Spacerowałem po okolicy, żeby zwyczajnie rozejrzeć się, gdzie byłem. Manhattan był przepiękny, ale nie chciałem od razu rzucać się na głęboką wodę i wyprawiać na samotne wycieczki. Dlatego postanowiłem poszukać dobrego miejsca na przeczekanie deszczu, który złapał mnie podczas tej zapoznawczej przechadzki. Nie byłem pewien, co skłoniło mnie do wejścia do środka, bo z zewnątrz kawiarnia niczym się nie wyróżniała. Kiedy wszedłem, w środku nie było nikogo, oprócz dziewczyny, która właśnie czyściła ekspres. Było może przed trzecią po południu.
     Usiadłem przy oknie, chcąc mieć widok na ulicę. Dziewczyna podeszła do mnie dopiero po paru minutach, nie spiesząc się z przyjęciem ode mnie zamówienia.
     - Co podać? – zapytała zmęczonym głosem. Wyglądała na około dwadzieścia pięć lat, miała ciemne, proste włosy zebrane spinką wysoko z boku głowy. Jej oczy niemal krzyczały „pomocy”.
     - Macie może jakąś herbatę? – odpowiedziałem. Bez słowa wskazała dłonią na tablicę z menu. – Poproszę tę z hibiskusem.
     - Jasne. Mrożoną?
     - Jeśli to nie problem, wolałbym gorącą.
     - Nasz klient… - mruknęła, odchodząc. Zniknęła na chwilę, po czym usłyszałem, jak szura plastikowym podnóżkiem i stawia go przy półkach. Ewidentnie niechętnie wspięła się na niego, sięgając po puszkę z, jak się domyślałem, herbatą którą zamówiłem. Nastawiła wodę i wsypała herbatę do kubka.
     - Potrzebujesz czegoś? – krzyknęła do mnie, widząc, że jej się przyglądam.
     - Wyglądasz na zmęczoną – odpowiedziałem, choć nie byłem pewien, czy powinienem. W każdym razie, nie było już odwrotu.
     - Spostrzegawczy jesteś, nie ma co – parsknęła ironicznie, zalewając herbatę wrzątkiem. Po wnętrzu rozniósł się owocowy zapach. Postawiła kubek przede mną. – Twoje zamówienie.
     - Dzięki.
     Podniosłem kubek do ust, ale płyn był zbyt gorący, więc odstawiłem go na stolik i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nadal było puste i ciche. Pomyślałem, że kawiarnia to dobre miejsce do zaczęcia nowej znajomości. W filmach często ludzie poznawali się właśnie tam. Co szkodziło mi spróbować?
     - Hej, nie chcesz się do mnie dosiąść? – zapytałem, próbując zdusić w sobie niepokój. Dziewczyna z początku nie załapała, że mówiłem do niej. Co ja sobie myślałem?
     - Pracuję – rzuciła w odpowiedzi.
     - Z tego co zauważyłem, a jak wiesz, jestem spostrzegawczy, nikogo oprócz mnie tu nie ma.
     - Dobry jesteś – powiedziała. – Po co miałabym się do ciebie dosiadać? Nie wolno mi ot tak siadać sobie z klientami.
     - Okej.
     - Okej? I to tyle? Szybko rezygnujesz, gościu.
     - Powiedziałaś, że ci nie wolno. Zasady, to zasady, nie?
     - Zawsze jesteś takim nudziarzem? – spytała, jednak dostawiając taboret do mojego stolika.
     - Zawsze – odpowiedziałem, pół żartem pół serio. Ona nie musiała tego wiedzieć. – Jestem Jack.
     - Stella.
     - Ładnie – powiedziałem, uśmiechając się do niej. Wywróciła oczami, ale nieco się zarumieniła.
     - Mhm. Jest masa ładniejszych imion.
     - Pewnie, że tak. Ale twoje też mi się podoba.
     - Okej, zanim zaczniemy rozmawiać o wstydliwych wspomnieniach z dzieciństwa albo znakach zodiaku, muszę wiedzieć, czy jesteś jednym z tych gości, którzy udają miłych i szarmanckich, a potem wychodzi, że są dupkami?
     - Szczerze mówiąc, nie wiem.
     - Jak to nie wiesz? – spytała, wyraźnie zdziwiona. Cieszyło mnie, że jeszcze sobie nie poszła. Potrzebowałem zwykłej rozmowy z kimś, kogo głos nie przyprawiał mnie o palpitacje serca.
     - Po prostu. Ale chyba nie jestem dupkiem.
     - Dobrze wiedzieć – zaśmiała się, wyraźnie rozbawiona. Jej oczy nabrały mniej zmęczonego wyrazu i pomyślałem, że nie tylko mi przydała się ta rozmowa. – Tak właściwie, to co tu robisz?
     - Piję herbatę.
     - Bardzo zabawne. Pytam o Nowy Jork. Każdy głupi by powiedział, że nie jesteś stąd.
     - Dlaczego?
     - Ludzie są zwykle zbyt zajęci, żeby zacząć rozmowę z jakąś tam kelnerką. Więc albo masz dużo wolnego czasu, albo jesteś tu gościem. Albo świrem. Jeszcze nie umiem stwierdzić.
     - Fakt – odpowiedziałem, śmiejąc się. Podobało mi się jej podejście. – Przyjechałem tu parę dni temu. Z Wirginii.
     - Woah, to daleko. Studia czy praca?
     - To pierwsze.
     - Zgaduję, że Columbia.
     - Dobra jesteś – powiedziałem.
     - A ty, najwyraźniej, bogaty – uśmiechnęła się zawadiacko, a chwilę później drzwi otworzyły się i do środka weszła para dziewczyn, przez co nie mogłem zaprzeczyć jej słowom. Stella rzuciła w moją stronę spojrzenie, które mówiło „ratuj”. Wzruszyłem ramionami w geście bezradności. Znowu zniknęła za ladą.
     Kiedy skończyłem drugą herbatę, Stella podeszła do mnie z kartką i długopisem. Przez głowę przeszła mi myśl o Kelnerce Karen i wzdrygnąłem się na jej wspomnienie. Nie chciałem jednak pochopnie oceniać sytuacji.
     - Mój szef ostatnio wymyślił sobie, żeby zmienić ten lokal na „bliższy klientowi” – powiedziała, imitując palcami cudzysłów. – Jak masz pół minuty, to nabazgraj tu tytuł jakiejś piosenki, tylko tak, żeby się dało rozczytać.
     - Piosenki?
     - Ta, pewnie zauważyłeś, że zupełnie tu cicho. Gość stwierdził, że będziemy włączać muzykę, ale taką, która pasuje ludziom. Więc wymyśl coś, co mnie nie zabije, błagam.
     - Jasne. – Wziąłem do ręki długopis i spojrzałem na Stellę, zastanawiając się, co by jej nie zabiło. Niektórzy ludzie swoim wizerunkiem pokazywali, jakiej muzyki słuchali, ale ona nie była jedną z nich. Uznałem, że zaryzykuję i wpisałem na kartkę coś, co sam bardzo lubiłem.
     - Rocket Man? Nieźle, podoba mi się – krzyknęła przez ramię, odchodząc na zaplecze. – Poczekasz na mnie? Zaraz zamykam.
     Pomyślałem, że nic nie stało mi na przeszkodzie, żeby tego nie zrobić. W końcu dobrze było mieć kogoś znajomego w nowym mieście. Stella wydawała się być w porządku, i choć miałem nieciekawe wspomnienia z kelnerkami (właściwie z jedną), ona wyłamywała się ze schematu. Odkrzyknąłem jej potwierdzająco i odwróciłem się do okna. Przestało padać, ale ludzie nadal chodzili z parasolkami. Nie było późno, dochodziła piąta po południu, ale zachmurzone niebo sprawiło, że na zewnątrz było ciemno. Od czasu do czasu po ulicy przejeżdżały żółte taksówki, a ludzie wydawali się nie zwracać na nic uwagi; szli prosto przed siebie. Stella wyszła z zaplecza ubrana w żółty płaszcz i kalosze. Zaproponowała, że odprowadzi mnie do akademika. Z kawiarni do uniwersytetu było nie więcej niż dziesięć minut piechotą, ale szliśmy inną drogą i zeszło się trochę dłużej. Dziewczyna dobrze znała miasto, czemu się dziwić, skoro się w nim wychowała. Dowiedziałem się, że mieszkała na Brooklynie z dwiema koleżankami, Mią i Nonnie, chociaż chciała znaleźć coś tylko dla siebie. Opowiedziała mi, że już raz wyprowadziła się stamtąd, żeby zamieszkać z chłopakiem, ale ten zostawił ją niedługo po tym i musiała wrócić. Nie szczędziła przy tym przekleństw. Musiałem przyznać, była wylewna.
     Nie chciałem być niegrzeczny, więc nie pytałem o jej wiek, choć, nie wiedzieć czemu, bardzo mnie to ciekawiło. Z jej opowieści wyliczyłem jednak, że miała dwadzieścia trzy lata, więc nie pomyliłem się o zbyt wiele. Powiedziała mi, że ma młodszego o trzy lata brata, który studiuje w mieście, nie tak daleko mojej uczelni. (- Może kiedyś was ze sobą poznam. Jest całkiem okej, kiedy nie jest dupkiem). Kiedy zapytała mnie, czy ja mam rodzeństwo, niemal odpowiedziałem, że jestem jedynakiem. Dopiero potem przypomniałem sobie o June. Zrobiło mi się głupio, ale nie dałem tego po sobie poznać.
     Kiedy byliśmy już przy akademiku, wymieniliśmy się numerami i pożegnaliśmy. Dzień, w którym ją poznałem był najlepszym, w ciągu całego miesiąca, odkąd przyjechałem do Nowego Jorku. Nie widywaliśmy się później, bo wzięła urlop i wyjechała z koleżankami do Alabamy. Uznałem, że to ciekawe miejsce na spędzenie urlopu. Odzywała się czasem, wysyłając zdjęcia z farmy, na której się zatrzymały. Czasem zastanawiałem się, po co to robiła, ale miło było wiedzieć co u niej. Powiedziała, że wróci pod koniec września, więc właściwie zostały jej dwa dni.
     Tak więc przez cały miesiąc chodziłem na zajęcia, uciekałem z pokoju w każdej wolnej chwili i zapuszczałem się coraz dalej w miasto, ciągle rozmyślając o telefonie, który odebrałem na lotnisku Kennedy’ego. Chciałem o nim zapomnieć ale jednocześnie go pamiętać. Jack, Jack, Jack. Dlaczego musiałeś być dla siebie taki problematyczny?

a.n.II.

1. uwaga Stelli o tym, że Jack najwyraźniej musi być bogaty bierze się stąd, że Columbia to prywatna uczelnia, na której czesne jest bardzo wysokie.

2. dla niewtajemniczonych w ten rodzaj muzyki, "Rocket Man" to piosenka Eltona Johna (bardzo polecam)

/G.

z zamkniętymi oczamiWhere stories live. Discover now