pięć

202 34 18
                                    

a.n. Bardzo lubię moment historii, który zaraz przeczytacie. Może i Wy polubicie. W piątek opublikuję chyba najdłuższy rozdział, jaki do tej pory napisałam. I może jeden z ważniejszych. Ale na ten moment jest piąty, czyli fragment backstory Jacka. Zapraszam.

/G.

*****

     Kiedy udało mi się dotrzeć do domu, rodzice siedzieli na podwórku, popijając kawę. Tata jak zwykle trzymał w dłoniach książkę, a mama, no cóż, mama siedziała obok, po prostu na niego patrząc. Lubiłem widzieć ich takich. Wydawali się wtedy młodsi i jakby bardziej szczęśliwi. Ta miłość, która ich łączyła – zawsze ją podziwiałem, ale nigdy nie umiałem zrozumieć. Czy naprawdę byłem taki mądry, jak mówił ojciec..?

     Oparłem rower pod ścianą i usiadłem obok rodziców. Zdawali się w ogóle nie zauważyć mojej obecności. Często to robili - odcinali się od świata. Byli tylko oni dwoje. Ciepło, jakie od nich biło potrafiło rozwiać całe zło, jakie we mnie siedziało. Często zastanawiałem się, czy zły człowiek zasługuje na miłość. Szczególnie na tak piękną jak ta, którą właśnie miałem przed oczami. I bardzo chciałem poznać odpowiedź, ale w moim życiu nie pojawił się nikt, kto mógłby mi jej udzielić. Nikt oprócz mnie. Ale moja relacja z własną podświadomością nie była najlepsza...

     - Gdzie byłeś cały ranek? – głos mamy wyrwał mnie z zamyślenia. Patrzyła na mnie ciepło, a na jej twarzy malował się delikatny uśmiech. Letnie słońce jej służyło. Była taka piękna.

     - Poszedłem na rower – powiedziałem nieco zmieszany. Nie przywykłem do pytania „gdzie byłeś", bo zwykle wychodziłem z domu tylko do szkoły i pracy.

     - Na rower? Wszystko z tobą w porządku? – zapytała z wyraźnym zdziwieniem. – Ostatni raz widziałam cię na rowerze w piątej klasie.

     - Chyba tak. Wiesz mamo, czasem warto wyjść poza swoją strefę komfortu.

     - Chyba tak – powtórzyła z uśmiechem, nie odrywając ode mnie wzroku. W takich chwilach jej oczy wpatrujące się w moje to było coś, co zawiązywało między nami coś pięknego. Tak, jakbyśmy rozmawiali bez słów. Tata tego nie znosił. On lubił używać słów, przede wszystkim wiedział, jak ich używać. Nam nie były potrzebne.

     – Wiesz, gdzie jeszcze mógłbyś pójść? Pod prysznic. Jesteś cały w piachu.

     - Myślę, że jeszcze chwilę tak posiedzę. Całkiem podoba mi się ten cały brud. Nadaje mi charakteru – powiedziałem, kątem oka patrząc na mamę, która walczyła, by się nie roześmiać. Tata nadal czytał, choć wiem, że jednym uchem przysłuchiwał się tej rozmowie.

     - Jesteś wyjątkowym chłopcem, Jack – szepnęła mama i posłała mi krótki uśmiech. – Naprawdę wyjątkowym.

     - Mówiąc szczerze, mamo, chyba nie znam nikogo mniej wyjątkowego niż ja.

     - Bzdura – zaprzeczyła szybko. – Ty po prostu jeszcze tego nie widzisz.

     Zapadła cisza. Patrzyłem przed siebie, zastanawiając się nad tym, co kryło się za słowami mamy. Chciałem, żeby okazały się prawdziwe i chciałem w nie uwierzyć. Chciałem też zobaczyć kiedyś to, co ona. Tę wyjątkowość, o której mówiła.

     Kiedy byłem mały, często to powtarzała. Zawsze wierzyłem, że ma rację, w końcu to moja mama. I kiedy po tych słowach całowała mnie w czoło, wszystko znikało i byłem tylko ja, mały Jack, czujący się, jakby mógł zdobyć świat. Bo był wyjątkowym chłopcem. Ale z biegiem lat mama powtarzała to coraz rzadziej, a ja przestawałem w to wierzyć. Dużo się zmieniło odkąd byłem dzieckiem. Nie tylko moje spojrzenie na świat, ale też to, jak patrzyłem na rodziców, na siebie samego. Kiedyś wydawało mi się, że mama jest chodzącym śmiechem, który odbija się echem po domu. Kiedyś myślałem, że tata to silne ramiona, w których mogłem zatonąć w chwilach słabości. Kiedyś sądziłem też, że faktycznie jestem wyjątkowy. Tak wiele rzeczy wydaje się inne, kiedy jesteśmy dziećmi.

z zamkniętymi oczamiWhere stories live. Discover now