siedem

69 10 5
                                    

a.n. Znów żyję bez entuzjazmu. Właściwie nie wiem, czy w ogóle przestałam... Wrzucam te rozdziały, bo głupio mi tak zmieniać zdanie co chwilę, ale nadal uważam, że ta historia traci tu sens. W moim sercu jest kompletna, ale tu coś się z nią dzieje i nie podoba mi się to... może uda mi się to rozgryźć. Na razie - miłego czytania. Będzie mi miło, jeśli zostawcie po sobie komentarz.

/G.

*  *  *

   W czwartek przed wyjazdem, Maisie przyszła do kawiarni i czekała, aż skończę pracę. Usiadła przy ladzie i w ciszy obserwowała, jak czyściłem ekspresy. Czułem na sobie jej wzrok i to mnie onieśmielało. Mimo tego, że dobrze mi było w jej towarzystwie, każde jej spojrzenie nadal potrafiło wypalić ślad na mojej skórze.
   - Dobrze ci w tym fartuszku – powiedziała żartobliwie, przerywając ciszę. Jej głos zabrzmiał dźwięcznie i ciepło.
   Zaśmiałem się, odwracając do niej na moment. Na jej twarzy malował się piękny obraz rozbawienia; zmarszczony nos, delikatne piegi, zmrużone oczy – wszystko to było nieskazitelne i zachwycające. Nie miała pojęcia, jak niesamowita była.
   - Mówię serio, podkreśla kolor twoich oczu – ciągnęła.
   - Jesteś niemożliwa.
   - Może i tak... Długo jeszcze będziemy tu siedzieć?
   - Spieszy ci się gdzieś? – spytałem.
   Maisie oparła się łokciami o ladę i przechylając w moją stronę, prawie szeptem powiedziała:
   - Mam dla ciebie prezent.
   - Cholera – odpowiedziałem niemal w tym samym momencie. - Ja niczego dla ciebie nie mam. Zupełnie. Nawet zapomniałem, że powinienem, przecież są święta…
   - Nie panikuj, nic się nie stało. Wystarczy mi, że jesteś, naprawdę.
   Poczułem, jak serce podchodzi mi do gardła. Mówiła takie rzeczy zupełnie szczerze i naturalnie, jakby nie trudziła się z układaniem słów w idealne zdanie. Ogarnęła mnie dziwna panika, łamana poczuciem szczęścia. Nowe emocje uderzały mnie każdego dnia, kiedy z nią byłem i dopiero uczyłem się je odbierać. Drżącymi rękami odgarnąłem włosy z czoła i uśmiechnąłem się do niej nerwowo, czego chyba nie zauważyła. Nieświadomie robiła ze mną rzeczy, które odbierały mi resztki opanowania.
   Wyszliśmy z kawiarni parę minut po szóstej. Na zewnątrz było przynajmniej dziesięć stopni na minusie, a śnieg delikatnie prószył. Ludzie jak zawsze mijali nas w biegu, jakby ciągle spiesząc się do czegoś ważnego. Okres przedświąteczny był tu naprawdę szalony.
   Maisie szła obok, rozglądając się po okolicy. Prowadziła mnie do Central Parku, gdzie zawsze lubiła przebywać. Mówiła mi, że jest jakby wyrwany z rzeczywistości. Miała trochę racji, choć sam odczuwałem wyjątkowość tego miejsca z innych względów niż ona. Dla niej park był ukojeniem, mogła znaleźć w nim spokój i wyrwać się ze zgiełku miasta. Ja uwielbiałem tam chodzić, bo ona chodziła tam ze mną. I może brzmi to ckliwie i płytko, ale tak właśnie było. Tyle lat spędziłem bez niej, że zapomniałem, jak dobrze było mieć ją obok.
   - O czym myślisz? – spytała, a ja pomyślałem o tym, jak bardzo nie lubię tego pytania.
   - Chyba o niczym – odpowiedziałem, nie chcąc kłopotać się z wyjaśnieniami. – Nie jest ci zimno?
   - Cholernie – powiedziała ze śmiechem, odruchowo pocierając dłonie. – Dobra, porozmawiajmy o twoim prezencie.
  N- Pewnie. Poczuję się jeszcze gorzej, że nic dla ciebie nie mam.
   - Przestań – szturchnęła mnie. – Mam dla ciebie propozycję.
   - W ramach prezentu? – spytałem. Kiwnęła głową i uśmiechnęła się niecierpliwie, wyraźnie chcąc już powiedzieć mi o wszystkim, co sobie zaplanowała. - O co chodzi?
   - Sporo się nasłuchałam o tym, jak bardzo nie lubisz swojego akademika…
   - Hej, bez przesady – wtrąciłem, na co wywróciła oczami. – Dobra, może i tak…
   - … i pomyślałam, że skoro tak męczy cię mieszkanie tam i znoszenie tego całego Sama…
   - Toma – poprawiłem ją. Wcale nie zwracała na mnie uwagi.
   - … to może zgodzisz się na wspólne mieszkanie?
   - Czekaj, z kim?
   - Boże, Jack, poważnie? Ze mną. Pytam, czy chcesz wynająć ze mną mieszkanie?
   To było poważne pytanie. Nie, to było więcej niż poważne pytanie, bo odpowiedź na nie musiała być równie poważną decyzją. Usiadłem na ośnieżonej ławce, nie myśląc o tym, że za chwilę będę tego żałował. Spojrzałem na Maisie, która wlepiła we mnie spojrzenie, niecierpliwie czekając na moją odpowiedź. Przez dłuższą chwilę szukałem w jej oczach nadchodzącego rozbawienia, sygnału, że to tylko żart i za moment wyjmie z torby faktyczny prezent. Ale jej wzrok był skoncentrowany i poważny. Cholera. Miałem ochotę wyjąć telefon i zadzwonić do Stelli, poradzić się jej, ale wiedziałem, że byłoby to słabe posunięcie. Cisza między nami wydłużyła się niebezpiecznie. Maisie podeszła bliżej mnie i kucnęła, kładąc mi dłoń na kolanie.
   - Nie musisz mi teraz odpowiadać – powiedziała, a ja poczułem ulgę. – Widzę, że mocno cię to zaskoczyło.
   - Dziwisz się? – spytałem, wypuszczając z siebie całe powietrze, jakie trzymałem w płucach. Wstałem z ławki i powoli ruszyłem przed siebie.
   - Chyba nie. Sama nie wiem, czego się spodziewałam. Chyba tego, że od razu powiesz „tak”. Chciałam, żebyś od razu powiedział „tak”.
   Nic nie odpowiedziałem. Chciałem się zgodzić, właściwie od razu, ale wiedziałem, że muszę to przemyśleć. Podejmowanie decyzji nie było moją mocną stroną, a te podejmowane pochopnie i pod wpływem chwili zwykle okazywały się jeszcze gorsze, niż te przemyślane. To chyba działo się za szybko. Miałem wrażenie, że oboje chcieliśmy nadrobić całą tą rozłąkę w jednej chwili, ale to przecież nie było możliwe. Doszedłem do wniosku, że Stella miała rację mówiąc, że pośpiech może wszystko zepsuć. I to jak łatwo.
   Naprawdę nie chciałem niczego schrzanić. Tym razem chciałem zrobić wszystko, jak należy, mówić, co trzeba i nie dawać ponieść się emocjom. Ale jak mogłem, skoro ona robiła wszystko, żeby mi w tym przeszkodzić? Nieświadomie rozpraszała we mnie wszystkie postanowienia. Dlatego tylko dotknąłem jej ramienia swoim i uśmiechnąłem się do niej. Odwzajemniła uśmiech i wiedziałem, że było dobrze.
   - Wesołych świąt, Maisie – powiedziałem w końcu.
   - Tobie też.

z zamkniętymi oczamiWhere stories live. Discover now