dziewięć

139 21 6
                                    

     Rankiem obudziło mnie słońce. Z początku byłem zbyt zaspany, żeby kontaktować z rzeczywistością, ale po paru minutach zrozumiałem, że coś było nie tak. Okno mojego pokoju wychodziło na zachód, więc słońce pojawiało się w nim dopiero po trzynastej. Spojrzałem na zegarek. Była za dziesięć druga.

     Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się spać tak długo. Uznałem, że to pewnie skutki nocnego picia kawy. A może po prostu byłem potwornie zmęczony. Kto wie. Spuściłem nogi z łóżka i chwilę tak siedziałem. Rozejrzałem się po swoim pokoju, zastanawiając się, kiedy ostatnio tak naprawdę coś się w nim zmieniło. Dwuosobowe łóżko stało przy oknie, idealnie łącząc się z szerokim parapetem. Lubiłem na nim siedzieć. Wszystko wydawało się piękniejsze, kiedy spoglądałem na to przez szybę okna. Obok łóżka stała nieduża szafka nocna, z której dawno nałożona biała farba odchodziła brzydkimi płatami. Na szafce leżało parę książek, które już dawno przeczytałem, ale nie miałem czasu odłożyć ich na półkę, która stała tuż przy drzwiach. Nie była wysoka, ale nadrabiała szerokością. Byłem prawie pewny, że drewno, z którego ją wykonano, to dąb, ale mogłem się mylić. Nie znałem się na drzewach.

     Miałem dużo książek, każdą przeczytałem przynajmniej raz. Nie miałem jednak swojej ulubionej. Kiedy poznaje się nowych ludzi, często pytają „jaka jest twoja ulubiona książka?", ale ja nie poznawałem nowych ludzi. Nie była mi więc potrzebna. Drugi regał z lekturami wisiał nad komodą, w której trzymałem swoją skromną kolekcję ubrań. Nie miałem własnego stylu. Zwykle nosiłem dżinsy i koszulki z krótkim rękawem, czasem jakieś bluzy lub koszule, ewentualnie cienkie swetry. Nic szczególnego, zupełnie jak ja. Naprzeciwko komody stało biurko, zwykle zapełnione notatkami ze szkoły, teraz puste i posprzątane. Do biurka dostawione było krzesło na kółkach, którego nie znosiłem. Zastanawiało mnie, dlaczego nigdy się go nie pozbyłem.

     Oprócz wszystkich tych mebli, na środku pokoju leżał prostokątny dywan, który całkiem nieźle przesłaniał wytarte od paskudnego krzesła panele. A może to był parkiet... Gdyby nie dywan, mój pokój kompletnie nie byłby przytulny. Nie, żeby teraz zachęcał ciepłem, ale przynajmniej sprawiał pozory. W tym wszystkim swoje miejsce zajmowała też jedna roślina. Fikus. Stał dokładnie w kącie pokoju, między łóżkiem, a biurkiem. To była jedna z niewielu rzeczy, które podobały mi się u mnie.

     Wstałem, zatapiając stopy w dywanie. Powoli przestawał być miękki. Wszystko w tym domu starzało się razem ze mną. Wrzuciłem na siebie wczorajsze ubrania, które wieczorem przewiesiłem na krześle. Szczerze mówiąc, nadawało się chyba tylko do tego. Na biurku nadal leżała moja lista, nienaruszona i cenna, jak mało co. Wziąłem ją do ręki i przeczytałem wszystkie punkty kolejny raz. Robiłem to codziennie, jakby to był jakiś rytuał. Może pomagała mi trzymać się postanowień. A może po prostu byłem pod wrażeniem tego, jak wiele mógł zmienić kawałek zapisanego papieru.

     „czytanie książek"

     „praca"

     „Dziś pójdę na rower."

     „radość z małych rzeczy"

     „wrócić do Charlotte (uważać na Karen)"

     Nie było tego wiele. Właściwie, to na lista składała się z zupełnie przypadkowych zdań i stwierdzeń, które niezupełnie brzmiały jak postanowienia. Mimo to, motywowała mnie do zmiany. Nieważne, że nie była spójna. Odłożyłem ją i wdrapując się na łóżko, otworzyłem okno na oścież. Dziś nie było już tak gorąco.

     Zszedłem na dół, nie zastając niczego, oprócz zdecydowanie zimnego już dawno śniadania. Zaparzyłem herbatę i przygotowałem do jedzenia coś, co nie stało na stole od paru godzin. Mama pojechała do pracy, a tata... tata mógł być wszędzie. Były takie dni, kiedy znikał z samego rana i wracał, kiedy zasypiałem. Czasem siedział w domu cały tydzień, wychodząc tylko na wieczorne spacery, a czasami wyjeżdżał za miasto na parę dni. Z wykształcenia był księgowym, ale dawno już nie pracował w zawodzie. Na co dzień zajmował się prowadzeniem małej redakcji miejscowej gazety. Zbudował ją na przestrzeni prawie piętnastu lat i to było to, co sprawiało mu radość. Uwielbiał wyjeżdżać, zbierać materiały, rozmawiać z ludźmi, pisać. Pracował tam jako redaktor, dziennikarz, menadżer, właściciel, sprzątacz – był wszystkim po trochu. Poświęcał wiele serca w to niewielkie miejsce, dlatego, że wiele dla niego znaczyło. Tak naprawdę to było jego marzenie od zawsze. Studiował finanse tylko dlatego, że jego rodzice uznali ten kierunek za przyszłościowy. Może mieli rację, może nie, w każdym razie podcięli ojcu skrzydła, decydując za niego o jego przyszłości. Wiele razy próbował się postawić i rzucić naukę, zacząć coś swojego, ale nie miał odwagi. Ze wszystkich jego opowieści wywnioskowałem, że był bardzo podobny do mnie. Do czasu, kiedy poznał mamę. Wtedy wszystko się zmieniło. Tak wiele razy słyszałem ich historię, że mógłbym ją opowiadać o każdej porze dnia i nocy.

z zamkniętymi oczamiWhere stories live. Discover now