jedenaście

55 11 4
                                    

a.n. Ale jestem okropnie niekonsekwentna, shame on me. Zapraszam na 11 rozdział. Historia się pisze. Choć bardzo powoli i z paromiesięcznymi przerwami.

* * * * *


W domu było cicho.
Kiedy mama przygotowywała świąteczną kolację, było cicho. Radio, które zwykła włączać podczas gotowania, stało na blacie przy lodówce, nawet nie podłączone do kontaktu. Jedyne, co dało się usłyszeć z kuchni to dźwięki noża uderzającego o deskę do krojenia, syczenie gazu w kuchence i stukanie garnków.
Kiedy tata czytał przy kominku, było cicho. Zdania, które czasem lubił wypowiadać na głos, zamknął w sobie. Czasem wyrwało mu się pojedyncze westchnięcie, z kominka uszedł dźwięk rozżarzonego drewna, a kubek z gorącą herbatą stuknął o stolik obok fotela.
Kiedy June rysowała w swoim pokoju, było cicho. To akurat nie dziwiło mnie wcale, bo zawsze, gdy była w domu, zachowywała się tak, jakby nie istniała. Przynajmniej nie tutaj.
Snułem się po domu, zastanawiając się, skąd wzięła się cisza i dlaczego tak łatwo zajęła swoje miejsce wśród domowników. Czasem wydawało mi się, że to ja byłem tą ciszą. Pochłaniałem wszelkie dźwięki z otoczenia, odbierając innym chęć do jakiejkolwiek rozmowy. Im dłużej o tym myślałem, tym bardziej zachodziłem w głowę, co takiego działo się w domu i dlaczego rodzice o niczym mi nie mówili. Przez telefon mama brzmiała na pełną energii i radosną. Teraz zachowywała się, jakby uleciało z niej powietrze. Udawała, rozmawiając ze mną? Czemu nie robiła tego teraz?
Całe święta przebiegły w atmosferze dziwnego zawieszenia. Czułem się trochę, jakby umarł ktoś bliski dla całej reszty, a kogo ja nie znałem. Parę dni po Bożym Narodzeniu usiadłem w salonie obok taty, który zwieszał głowę nad książką.
- Co się dzieje? – zapytałem w końcu. Ojciec uniósł wzrok i spojrzał na mnie nieco zdziwiony.
- Co masz na myśli? – odpowiedział, a ja wzdrygnąłem się na dźwięk jego głosu. Od mojego przyjazdu, to było najdłuższe zdanie, jakie skierował w moją stronę.
- Wiesz, co mam na myśli.
- Wiem, masz rację – szepnął, po czym zamilkł znów na dłuższą chwilę. Chrząknąłem, wyrywając go z zamyślenia. – Nic złego się nie dzieje.
- Czemu wszyscy mówią to samo?
- Bo taka jest prawda.
- Okej. Może nie dzieje się nic złego. Ale coś się dzieje na pewno.
- Nie wiem, Jack. – To zabrzmiało dziwnie. Smutno i pusto, jakby powiedział to ktoś inny, nie ojciec.
- Tato, spójrz na mnie – odparłem, sam dziwiąc się sobie. Zwykle to on sprowadzał rozmowę na właściwe tory. Rzucił mi długie spojrzenie, a ja próbowałem wyczytać coś z jego oczu. Nic z tego.
- Co się dzieje? - powtórzyłem, już nieco bardziej nerwowo.
- To chyba po prostu taki okres.
- Okres? Jaki okres?
- Jest zima – mruknął cicho.
- Tak, tato, jest zima. I co z tego? Jest dokładnie taka sama, jak każda poprzednia, a wy zachowujecie się, jakby coś było nie tak – mówiłem i czułem, jak narasta we mnie złość.
- Może już przywykłeś do zgiełku miasta. Może dlatego teraz jest tu dla ciebie zbyt cicho – powiedział, przenosząc wzrok na książkę. Znów odniosłem wrażenie, jakby był zbyt zmęczony, by mówić, by na mnie patrzeć, by w ogóle znosić moją obecność.
- Co ty w ogóle mówisz? – wypaliłem z wściekłością w głosie. – Tato, błagam cię, porozmawiaj ze mną…
- Czy nie to właśnie robimy?
Zignorowałem ton jego głosu. Zaczynałem czuć się żałośnie. Nie wiedziałem, za co się chwytać, jak wyciągnąć z niego cokolwiek. Na przemian uderzała mnie złość i żałość, i zupełnie nie wiedziałem, co mam robić. Miałem wrażenie, jakby był na mnie zły, ale jednocześnie rozczarowany i zgubiony w tym wszystkim. Rzucał słowami, które sprawiały, że czułem się winny, że wyjechałem; że posłuchałem go i zacząłem zmieniać swoje życie na lepsze.
- To nie jest rozmowa, tato. Nie nasza.
- Jack, to był długi dzień, może…
- Może co? – rzuciłem ze złością. – Może dokończymy jutro? Albo pojutrze czy za tydzień? A może nigdy, bo przecież nic złego się nie dzieje? Nawet jeśli, to nie pomyślałeś, że chciałbym z tobą pobyć? Posłuchać, co działo się u ciebie przez te cztery miesiące, bo przecież nie wiem! Nie odzywałeś się do mnie, prawie wcale. Co ja ci zrobiłem, że znów traktujesz mnie w taki sposób?! – krzyknąłem i wstałem z kanapy. Stałem nad nim, czując, jak wściekłość przebija mi się przez skórę i parzy. Patrzyłem na niego, wciśniętego w fotel i małego, i chciałem po prostu wyrzucić mu wszystko, co miałem wtedy w głowie.
- Jack, nie krzycz, proszę… - powiedział w końcu, unosząc wzrok w moją stronę, ale nie patrząc mi w oczy.
- Przepraszam, ja tylko… - bezradnie opadłem z powrotem na kanapę  - … nie wiem, co mam robić, tato. Brakuje mi cię.
- Wiem, synu.
- Nie rozumiem, co się zmieniło.
- Wiele rzeczy, Jack. Naprawdę wiele.
- Czemu nikt nie chce mi o nich powiedzieć?
- Daj temu trochę czasu. Wszystko się jakoś wyjaśni.
Westchnąłem i podniosłem się, idąc w stronę wyjścia. Odwróciłem się jeszcze, by spojrzeć na ojca. Położyłem dłoń na framudze drzwi.
- Czy możemy chociaż zacząć mówić? – spytałem, nie licząc na nic, choć jednocześnie licząc na wszystko.
- Mówić?
- Tak, tato, mówić – rzuciłem, po czym wyszedłem z pokoju, zostawiając go z gorącym ogniem kominka i całą moją frustracją. Wchodząc po schodach powiedziałem do siebie, choć byłem prawie pewien, że ojciec zdołał mnie usłyszeć: - W domu jest tak cholernie cicho

z zamkniętymi oczamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz